Kibice Legii po raz kolejny dali wyraz niezadowoleniu
Wczorajsze spotkanie Legii z Borussią nie zadowoliło nawet najmniej wybrednych kibiców. Jednak powodem tego nie była tylko senna gra zawodników obu drużyn, ale także atmosfera na Łazienkowskiej – a właściwie jej brak.
Trzeba jasno powiedzieć, że osoby z marketingu Legii nie mogą być z siebie zadowolone, bowiem frekwencja ledwo 10 tys. osób na spotkaniu z mistrzem Niemiec, w składzie którego na co dzień występuje trzech Polaków jest bardzo słaba. Ultrasi Legii zarzucają działaczom zakaz wniesienia transparentów upamiętniających zbliżającą się 68. rocznicę Powstania Warszawskiego, a także problemy z wywieszaniem innych swoich flag. Wydaje się jednak, że pierwszym i najważniejszym powodem tak małej ilości widzów są niewiarygodnie wysokie ceny biletów.
To nie było spotkanie ligowe czy pucharowe, tylko mecz z drużyną, na którą powinni przyjść także ludzie nie chodzący na co dzień na Legię, aby mogli złapać piłkarskiego bakcyla i poczuć atmosferę, która panuje podczas spotkań "Wojskowych". Przecież już niedługo zaczyna się liga, a za niespełna dwa tygodnie na Pepsi Arenę przyjeżdża SV Ried w ramach Ligi Europy. To powinno dać do zrozumienia władzom klubu, że bilet normalny chociażby na „Żyletę” w cenie 48 złoty jest grubą przesadą. Nie można się więc dziwić, że na Legii panowała niemrawa atmosfera, puste miejsca na stadionie były aż nadto wyeksponowane, a szansa przyciągnięcia nowych widzów została prawdopodobnie zaprzepaszczona.
Ktoś jednak powie, że podczas spotkania z Metalurgsem Lipawa na stadion zawitało niespełna 2-3 tysiące kibiców więcej, a klimat był nieporównywalnie lepszy niż na rywalizacji z BVB. Taka sytuacja była spowodowana decyzją kibiców Legii, którzy zważając na to jakie pojawiają się problemy z próbą godnej prezentacji, zapowiedzieli, że tego dnia doping nie będzie prowadzony. W czasie spotkania ledwie kilkukrotnie został oddany hołd osobom biorącym udział w Powstaniu Warszawskim, a poza tym można było usłyszeć pojedyncze okrzyki, które z prawdziwym dopingiem w wykonaniu fanów stołecznej drużyny nie mają wiele wspólnego.
Te dwa mecze jednocześnie doskonale pokazały i dały odpowiedź na bardzo ważne pytanie. Otóż, czym jest stadion Legii bez Żylety? Najlepiej byłoby zapytać o odczucia samych Legionistów. Czy wolą wychodzić na murawę w takiej ciszy jak panowała wczoraj, czy jednak już w tunelu słyszeć odśpiewywany przez kibiców słynny „Sen o Warszawie” przy odgłosach odpalanej pirotechniki? To właśnie takie momenty budują atmosferę i historię klubu (kibiców). To właśnie takie wejście „z przytupem” w mecz powoduje, że drużyny przeciwne są pod wielkim wrażeniem, często nie mogąc się z tego stanu otrząsnąć jeszcze w trakcie meczu i zdają sobie jednocześnie sprawę, iż tak naprawdę znajdują się w jaskini lwa, z której wywieźć korzystny rezultat wcale nie jest tak łatwo.
Działacze Legii co jakiś czas swoimi decyzjami wbijają szpilkę w ultrasów, ale kibice się nie poddają, bo najlepiej wiedzą, że hasło z flagi „Legia to my” nie jest zwykłym sloganem, a trzema słowami, które przez lata wpisały się w trybuny najbardziej oddanych szalikowców. Mała wojenka, więc trwa nadal i będzie trwać aż do momentu, w którym osoby zarządzające klubem z Łazienkowskiej zrozumieją, że - niestety dla nich – stoją na pozycji przegranej, bowiem Legia bez „Żylety” to już nie ta Legia, która wzbudza szacunek, a niekiedy strach w oczach drużyny rywali.