Holenderskie tulipany mają odcień Robbena (KOMENTARZ)
Pomarańczowo nam w głowach i tulipany w nich kwitną! Znowu! Bo w mundialowym ogrodzie rozpylaniem barwnego futbolu kolejny raz zajął się ogrodnik nieprawdopodobnego kunsztu - Arjen Robben.
Robben pięknieje nam z każdym kolejnym występem. I choć ma trzydziestkę na karku, choć ciągle wykorzystuje te same zwody, to nadal równie mocno doprowadza fanów do ekstazy, co boiskowych przeciwników do uzasadnionej furii. Dla podziwiania jego popisów rozgrzeszyć można nawet nieobecność na niedzielnej mszy. Nie obejrzeć Robbena w akcji, to grzech większego kalibru. Grzech zaniechania.
Jeżeli przyszłoby nam szukać argumentów wspaniałego niedzielnego comebacku Holendrów, to kluczowym byłaby właśnie postawa Robbena. W drugiej połowie, przy wyniku 0:1, grano na niego niemal wszystkie piłki. I on robił z nich użytek. Szedł prawym skrzydłem jak kosa po wysokiej łące. Ścinał po drodze wszystko i wszystkich, a w finałach akcji siał piłkarskie nasiona. Dość powiedzieć, że karnego podyktowano właśnie na nim. Poprzedzające jedenastkę strzały jakimś cudem bronił tylko fantastyczny Guillermo Ochoa.
Holandia odwróceniem meczu z Meksykiem być może urosła jeszcze bardziej niż po sensacyjnym rozgromieniu Hiszpanii. Z kolei sam Robben głośno dopomniał się nagrody dla najlepszego zawodnika turnieju. Werdykty nie zostały rzecz jasna przesądzone, ale jeśli wierzyć w to, że "Pomarańczowi" ich lider będą dalej rozkwitać, a jest ku temu wiele przesłanek, to takie sądy wcale nie wydają się być pozbawione sensu.