Górnik Zabrze na dnie ligowej tabeli. Co jest tego przyczyną?
Porażka z Podbeskidziem Bielsko-Biała powinien ponownie włączyć w Zabrzu syrenę alarmową. Na Roosevelta wystawiany jest właśnie rachunek za grzechy śmiertelne popełniane w ostatnich latach.
fot. Maciej Gapiński/Polska Press
Tyszanie przeszli drogę z piekła do nieba. Na półfinał PK do Francji jadą nie tylko po naukę
W tak złej atmosferze piłkarze Górnika nie schodzili do szatni już dawno. Po porażce z Podbeskidziem Bielsko-Biała próbowali jeszcze podziękować kibicom za doping, ale ci odwrócili się do n nich plecami. Zawodników żegnała burza gwizdów oraz skandowanie „Zbieranina nie drużyna” i „Zejdźcie z boiska, nie róbcie z nas pośmiewiska”. Zabrzanie znów obsunęli się na ostatnie miejsce w tabeli, ale problem mają rzeczywiście także na murawie: poniedziałkowy mecz był najsłabszym do wielu tygodni.
W czym tkwią przyczyny tak głębokiego kryzysu czternastokrotnych mistrzów Polski?
1. Polityka transferowa
W ostatnich latach, w dużej mierze z konieczności, transfery w Zabrzu miały niemal charakter szabrowniczy. Wyprzedawano wszystkich, za których oferowano pieniądze pozwalające klubowi przeżyć kolejne miesiące, lub żegnano najcenniejszych i najdroższych, by obniżyć koszty.
Życiodajna maszynka nagle się jednak zacięła. Ostatni wartościowi piłkarze odchodzili za darmo, gdy kończyły im się kontrakty, lub w okolicznościach nie do końca opłacalnych dla klubu, jak najlepszy strzelec Mateusz Zachara, który wykupił swój kontrakt za przewidziane w umowie pół miliona euro, po czym sam „sprzedał się” Chińczykom.
Prawdziwa katastrofa nastąpiła jednak przed obecnym sezonem, gdy najpierw - prowadząc dziwną grę z trenerem Robertem Warzychą - przespano cały najważniejszy okres transferowy, a następnie, już po przyjściu Leszka Ojrzyńskiego, kupiono hurtowo zawodników z demobilu z Maciejem Korzymem na czele, którego CV bynajmniej nie gwarantuje seryjnego zdobywania goli.
Efektem tych działań zarządu (zrezygnowano z powołania dyrektora sportowego dzieląc tę rolę pomiędzy wiceprezesa Krzysztofa Maja i trenera Ojrzyńskiego) był m.in. fakt, że najmłodszy zawodnik w pomocy podczas poniedziałkowego meczu miał 32 lata, a najstarszy 39, co z góry narzucało szkoleniowcowi konieczność dokonania zmian bez względu na wynik spotkania.
Kompletną kompromitacją Górnika były ruchy dotyczące bramkarzy. Sprowadzony znienacka Sebastian Przyrowski okazał się największym niewypałem ostatnich lat i na dobre trafił na trybuny, Radosław Janukiewicz siedzi na ławce, a między słupkami stoi ten, który w klubie był od początku, czyli Grzegorz Kasprzik. Za to młodego gniewnego, Mateusza Kuchtę, zesłano do pierwszoligowych Katowic.
Kontrowersje dotyczące zakupów firmowanych przez Ojrzyńskiego kwitowano spokojnym wzruszeniem ramion, zwłaszcza, że prezes Marek Pałus podkreślał, że opłacanym przez ZUS kontuzjom i rozstaniu z poprzednimi trenerami klub wciąż mieści się w tym samym budżecie i dodawał, że sam na piłce specjalnie się nie zna, więc ufa, że szkoleniowiec wie, co robi. Tymczasem w dziewięciu meczach pod wodzą „Komandosa” jego zespół wygrał tylko raz, dorzucając pięć remisów i trzy porażki. Sam szkoleniowiec jako częściowe alibi podkreśla, że małe pole manewru, ale jednocześnie narzeka na zbyt wielką liczbę zawodników na treningach, co stanowi najlepsze podkreślenie jakości kadrowych posunięć w Górniku.
2. Zarządzanie klubem
Strategia prowadzenia Górnika przez miasto jest przede wszystkim chaotyczna i opiera się na potrzebie chwili. Absolutnie niezrozumiałe było funkcjonowanie klubu ekstraklasy bez prezesa, połączone zresztą z pamiętną historią, podczas której Górnik atakowany przez Rozwój Katowice o należne temu klubowi pieniądze za transfer Arkadiusza Milika, doprowadził do sytuacji, w której oświadczył, że prezes Zbigniew Waśkiewicz prezesem właściwie nie był... Zresztą wspomniany wcześniej brak dyrektora sportowego to kolejny precedens na najwyższym szczeblu rozgrywek.
Na domiar złego wszystkie zasadnicze zmiany w samym klubie odbywają się w atmosferze gierek i podchodów. Tak było przy pożegnaniach osób zarządzających, jak i trenerów. Wystarczy przypomnieć, że Waśkiewicz odszedł w sytuacji, w której klub bankrutował, a wkrótce potem wyemitowano obligacje pokrywające długi, natomiast trener Robert Warzycha odbijał się od transferowej ściany, po czym kilkanaście dni później zaczęto realizować pomysły jego następcy. Nawiasem mówiąc procedura pożegnania z Warzychą również chluby Górnikowi nie przynosi, zwłaszcza, że o już podjętych decyzjach wiedzieli przecież sami piłkarze, co z pewnością nie wpływało na nich motywująco.
W tym kontekście energia marnowana na rozgrywki związane z niepodpisywaniem umowy o współpracy z Socios wydają się tylko drobiazgiem.
3. Niestabilna ekonomia
O okresie, gdy Górnikowi groził upadek, a komornik rozważał zlicytowanie jego trofeów, napisano już niemal wszystko. Po odejściu Waśkiewicza miasto wstrzyknęło w klub obligacje o wartości 35 milionów złotych, które do końca 2028 roku gmina wykupi za 48.315.575 zł. To posunięcie pozwoliło zabrzanom na skuteczne ubieganie się o licencję na przyszły sezon. Klubowe finanse w garść wziął prokurent Andrzej Pawłowski, typowany na przyszłego prezesa, jednak nieoczekiwanie fotel ten otrzymał Marek Pałus. Oprócz strat wizerunkowych Górnik za prowadzoną ponad stan politykę ekonomiczną zapłacił też konkretnie: grzywną w wysokości 236 tysięcy zł oraz jednym (mogło być gorzej) punktem ujemnym na starcie obecnego sezonu. Sądząc po transferach poprawa ekonomiczna nie wpłynęła jednak na racjonalizację poczynań transferowych.
I tu kółko największych, ale oczywiście nie wszystkich problemów Górnika znów się zamyka. Na domiar złego można odnieść wrażenie, że wszystkie błędy są powtórzeniem tych, jakie doprowadziły do spadku w 2009 roku.