Głowacki: Mało jest meczów, po których nic nie boli
- Pełną radość z gry w piłkę zacząłem odczuwać gdy skończyłem 30 lat. Wcześniej często musiałem radzić sobie nie tylko z przeciwnikiem, ale również ze sobą, z ogromnym stresem. W pewnym momencie udało mi się tę sytuację unormować i mogę teraz walczyć już tylko z przeciwnikiem. Chciałbym, żeby ten stan trwał jak najdłużej - mówi kapitan Wisły Kraków Arkadiusz Głowacki.
Po zakończeniu sezonu w grudniu znalazł się Pan praktycznie we wszystkich jedenastkach rundy, zestawianych przez najróżniejsze portale czy choćby Polski Związek Piłkarzy. Dla Pana to jest potwierdzenie, że mimo 36 lat na karku, ciągle warto grać w piłkę?
Pewnie, że takie rzeczy są miłe, ale też chyba nie są one najważniejsze. Ważne jest natomiast to, żeby cały czas utrzymywać się na takim poziomie, który powoduje uznanie u obserwatorów. To jest trudne zadanie, powiedziałbym, że nawet trudniej się na szczycie utrzymać niż na niego wejść. To jest trochę tak, jak ze zdobyciem mistrzostwa. Łatwiej je zdobyć niż później obronić. Motywację jednak ciągle mam sporą. To też sprawia, że treningi z trenerem Franciszkiem Smudą nie wydają się takie trudne.
Czy dzisiaj, żeby przygotować się do zajęć potrzebuje Pan więcej czasu niż jeszcze kilka lat temu? Pytam o to, bo wiem, że przyjeżdża Pan do ośrodka treningowego w Myślenicach na długo przed godziną treningu.
Wszystko wymaga czasu, choć człowiekowi, który ma dwójkę dzieci, ciągle go brakuje. Trzeba go jednak znaleźć, trzeba mocno się starać, żeby być gotowym do gry. Zastanawiam się nawet czy dzisiaj byłbym gotowy do regularnej gry co trzy dni. I dochodzę do wniosku, że raz na jakiś czas taki rytm byłby dla mnie do wytrzymania. W dłuższej perspektywie byłoby już o to o wiele trudniej.
Jak wygląda takie przygotowanie do treningu?
Każdy starszy piłkarz pewnie to powie, że gdyby dziesięć lat wstecz miał to doświadczenie co teraz, to łatwiej byłoby mu funkcjonować w zawodowym sporcie. Prawda jest taka, że trzeba dbać o to, żeby nie było ubytków mocy i siły. W moim wieku samo bieganie nie jest najważniejsze. Podstawą jest przygotowanie mięśniowe, fizyczne do treningu czy do kolejnych meczów. Być może kiedyś tego mi brakowało, więc teraz staram się to nadrobić z nawiązką. Czasu wiele mi już nie zostało, ale zawsze można coś poprawić do ostatniego dnia kariery.
I co Pan poprawia w czasie takich indywidualnych zajęć?
Po powrocie z Turcji miałem sporo zaległości, wynikających z kontuzji. Poświęciłem wtedy sporo czasu na to, żeby odbudować masę mięśniową. Gdy to już zrobiłem, to reszta jest pewnego rodzaju kosmetyką, stałym utrzymywaniem dobrego, wysokiego poziomu. Najgorsze jest startowanie od zera. Teraz stopień mojego wytrenowania jest na wyższym poziomie i jest łatwiej. Mogę zatem skoncentrować się na detalach.
Wspomniał Pan, że w dłuższej perspektywie trudno byłoby Panu grać co trzy dni. Czy to oznacza, że teraz dłużej dochodzi Pan do siebie po 90 minutach meczu?
Na pewno. Po 30 roku życia te sprawy wyglądają dużo trudniej. Jeśli jednak ma się odpowiednie doświadczenie i pomoc fachowców, to jest łatwiej. Inaczej wygląda też sprawa regeneracji gdy jest się nieprzygotowanym do sezonu. Miałem w swojej karierze takie sytuacje, gdy wracałem na boisko po kontuzjach i zbyt szybko wchodziłem w zbyt intensywny trening czy mecze. Kończyło się tak, że kolejne mecze po prostu mnie wyniszczały i przychodziła kolejna kontuzja. Teraz staram się być jak najlepiej przygotowany do każdego treningu. Ważna jest ciągłość. Jestem trochę jak lokomotywa. Jak jedzie, to jest w porządku, ale jak się zatrzyma, to ciężko jej ruszyć na nowo.
Na boisku, już w czasie meczów czuje Pan różnicę w stosunku do tego, co było jeszcze kilka lat temu?
Jak mam być szczery, to pełną radość z gry w piłkę zacząłem odczuwać gdy skończyłem 30 lat. Miałem już sporo doświadczenia, wiedziałem jak przygotować się do wysiłku. Wcześniej różnie z tym bywało. Często musiałem radzić sobie nie tylko z przeciwnikiem, ale również ze sobą, z ogromnym stresem. W pewnym momencie udało mi się tę sytuację unormować i mogę teraz walczyć już tylko z przeciwnikiem. Chciałbym, żeby ten stan trwał jak najdłużej.
Jak długo? Do „czterdziestki”?
Chyba nie. Jest jednak coraz trudniej. Przypomina mi się zresztą taka sytuacja, gdy trenerem Wisły był Orest Lenczyk. Narysował nam na tablicy piec i na tym przykładzie opisywał, jak wygląda zawodnik po 30 roku życia. Trener mówił, że z piłkarzem jest jak z tym piecem – tutaj puściła uszczelka, tam już jest nieszczelny, itd. Coś w tym jest, bo mało jest meczów, po których człowiek czuje się idealnie, kiedy nic nie boli. Da się jednak z tym żyć i ciągle czerpać wielką przyjemność z grania.
Prócz tej czystej przyjemności z grania jest dla Pana motywacją fakt, że brakuje Panu już tylko 34 meczów, żeby dogonić legendę Wisły Władysława Kawulę w liczbie rozegranych spotkań dla „Białej Gwiazdy”
Nie myślałem o tym do tej pory, ale skoro tych meczów do rekordu ubywa, to chyba powoli zacznę o tym myśleć. Przede wszystkim jednak dobrze jest uzależnić się od uprawiania sportu, od futbolu, od wysiłku. Ja czuję się właśnie od tego uzależniony. Lubię przyjechać do klubu, popracować nad sobą. Jeśli czasami zdarzy mi się, że czegoś nie zrobię, to mam później wyrzuty sumienia.
Przejdźmy może do tego, co czeka Wisłę już niedługo. Prezes Robert Gaszyński jasno wytyczył wam cel na 2015 rok. Awans do fazy grupowej europejskich pucharów. Zdziwiły Pana te odważne słowa?
Skoro prezes tak postawił sprawę, to widocznie ma jakiś plan. Szczerze jednak mówiąc, jeśli drużyna ma grać w fazie grupowej np. Ligi Europy, to musi być szeroka kadra. Mieliśmy przykład Ruchu Chorzów, który świetnie sobie radził najpierw w lidze, a później w pucharach. Tylko, że pewnych spraw nie da się oszukać. Baterie się wyczerpały i Ruch zaczął mieć poważne problemy. Trzeba by mieć bardzo mocnych zawodników, żeby grać w takim rytmie co trzy dni piętnastoma piłkarzami. Tylko, że pojawia się też pytanie, jak budować drużynę, gdy nie wiadomo czy awans do fazy grupowej uda się wywalczyć. Utrzymywać bardzo szeroką kadrę tylko na ligę, to też nie jest najlepsze wyjście. Prezes Gaszyński tak stawiając sprawę pokazuje, że ma ogromne ambicje. Ja na razie wolę skoncentrować się na bardziej przyziemnych sprawach. Np. na Lechii Gdańsk, a później na kolejnych przeciwnikach.
Czy w Panu również przyjście do klubu Roberta Gaszyńskiego zwiększyło optymizm na przyszłość?
Dla drużyny jest to ważne, że tych optymistycznych głosów pojawia się tak dużo. To jest sygnał, że sytuacja rzeczywiście może się poprawić. Tylko, że podobne sytuacje już miały miejsce, dlatego ja wolę poczekać na konkrety. Jak się one pojawią, to wtedy z pełną odpowiedzialnością będę mógł powiedzieć, że będzie dobrze.
Czytaj cały wywiad z Arkadiuszem Głowackim w serwisie GazetaKrakowska.pl!
Na zakończenie pierwszej fazy części zasadniczej Unia Oświęcim pokonała u siebie GKS Katowice