Fornalik przejmie kadrę? "Praca trenerska przypomina sinusoidę, a on dziś jest na topie"
Waldemar Fornalik jest najpoważniejszym kandydatem do objęcia sterów piłkarskiej reprezentacji Polski. 49-letni trener Ruchu Chorzów jest bardzo dobrze znany na Śląsku, ale poza tym regionem kibice mało o nim wiedzą.
fot. Marzena Bugała/Polskapresse
Mało kto wie, że o Fornaliku po raz pierwszy zrobiło się głośno za sprawą występu w filmie. W nakręconym w 1978 r. fabularyzowanym dokumencie "Gra o wszystko", poświęconym Gerardowi Cieślikowi, grający wówczas w młodzieżowej drużynie Ruchu 15-letni Waldek wypowiadał się na temat tego, czy trampkarze powinni za swoje występy dostawać czekoladę. Rola była epizodyczna, ale sam fakt, że do wygłoszenia tej kwestii wybrano właśnie jego, świadczy, że już wtedy wyróżniał się wśród rówieśników inteligencją i obyciem.
Jako zawodnik Fornalik przez całą karierę związany był z niebieskimi, grając na obronie. Występował na stoperze lub na lewej stronie defensywy i słynął z umiejętności "czytania gry", czyli odpowiedniego przewidywania rozwoju boiskowej sytuacji.
- Waldek był tak solidnym zawodnikiem, że bez względu na to, gdzie by go postawić, to i tak by nie zawiódł - wspomina Albin Wira, kolega z zespołu Ruchu, który w 1989 roku zdobył mistrzostwo Polski. - W naszej szatni prym wiedli inni gracze. Najwięcej do powiedzenia mieli zawsze Mietek Szewczyk, Gucio Warzycha czy ja. Waldek był spokojniejszy, ale jak już się odezwał, to wszyscy go słuchali, bo zwykle z tych słów coś mądrego wynikało.
Obecnemu trenerowi Ruchu nie dane było zagrać w żadnym oficjalnym meczu reprezentacji Polski, ale jedno spotkanie w biało-czerwonych barwach zdołał zaliczyć. W 1993 roku PZPN wysłał chorzowski klub do USA na towarzyski mecz z kadrą Meksyku przygotowującą się do Copa America. Pojedynek rozegrano w Oakland koło San Francisco, a Niebiescy wystąpili w nim pod szyldem Polski B. Wstydu nie przynieśli, remisując 0:0 i wygrywając zarządzony przez Amerykanów konkurs karnych 4:3.
Grając w Ruchu, kandydat na selekcjonera skończył studia na katowickiej AWF. - Pierwszy rok nauki był szalony. Z domu wychodziłem o siódmej rano, a wracałem zwykle około dwudziestej. Pogodzenie gry ze szkołą było bardzo trudne, dlatego po dwóch semestrach przeniosłem się na studia zaoczne. Na katowickiej AWF spotkałem wielu wspaniałych ludzi, chociażby Antoniego Piechniczka, który miał z nami zajęcia - opowiada Fornalik w swoim alfabecie zamieszczonym na łamach "Przeglądu Sportowego".
Trenerskiego chleba dał mu spróbować Edward Lorens, który zrobił go swoim asystentem w Ruchu, choć był on jeszcze czynnym zawodnikiem. - Trenerska intuicja podpowiedziała mi, by postawić na Waldka i jak widać, się nie pomyliłem - stwierdza Lorens. - Widać było w jego zachowaniu, sposobie podejścia do pracy, że ma papiery na bycie dobrym szkoleniowcem. Po okresie wspólnej pracy w Ruchu razem prowadziliśmy jeszcze Górnika Zabrze i Polonię Bytom. Potem ja przejąłem młodzieżówkę, a on został pierwszym trenerem Polonii.
Fornalik jest wdzięczny Lorensowi za danie mu szansy, ale w wywiadach zawsze podkreśla, że więcej zawdzięcza Orestowi Lenczykowi, któremu na przełomie wieków pomagał jako drugi trener najpierw w Ruchu, a potem w Wiśle Kraków. To tego szkoleniowca uważa za swojego mistrza i z jego warsztatu wiele zaczerpnął. Chociażby współpracę z nieżyjącym już doktorem Jerzym Wielkoszyńskim. W czasach, gdy większość polskich trenerów pracowała na tzw. nosa, Fornalik konsultował przygotowanie fizyczne zawodników do rozgrywek z tym znanym fizjologiem. Efekt był taki, że prowadzone przez niego drużyny zawsze imponowały kondycją, choć na przedsezonowych obozach wcale nie biegały po górach.
Nie jest prawdą, że szkoleniowiec niebieskich jest nieśmiały i niechętnie udziela wywiadów. Lubi jednak, aby ludzie, którzy chcą z nim rozmawiać, byli dobrze przygotowani. Gdy pewnego razu do pokoju trenerów na Cichej zajrzała młoda dziennikarka telewizyjna mająca blade pojęcie o sporcie i spytała, czy nie wie, gdzie jest opiekun Ruchu, ten bez mrugnięcia okiem stwierdził, że nie widział jeszcze dzisiaj Fornalika. Irytują go też pytania o to, że nie jest medialny.
- Jeżeli ktoś uważa, że warunkiem, by podjąć pracę w dobrym klubie jest medialność, a nie umiejętności, to gratuluję! Zresztą, co to jest medialność?! Kreowanie swojego wizerunku przez głoszenie popularnych stwierdzeń, które inni chcą usłyszeć? - stwierdza w rozmowie z "Super Expressem", a w wywiadzie dla naszej gazety na pytanie o to, czy jak na trenera nie jest za grzeczny, dodaje: - Nie wyznaję zasady, żeby obrażać piłkarzy, bo najprościej jest kogoś zwyzywać. Nie widzę za to nic złego w ostrej reakcji. Ważne, by była konstruktywna.
Kandydat na selekcjonera strzeże swej prywatności, ale wiadomo, że ma żonę Katarzynę i dwóch synów - studiującego prawo Jakuba i licealistę Pawła. Sam w młodości uwielbiał słuchać rocka, a jego ulubionymi zespołami były Pink Floyd, Led Zeppelin, Queen czy Marillion. Pod wpływem żony pokochał też jednak muzykę poważną, w której szczególnie ceni kompozycje klasyków wiedeńskich - Gustava Mahlera i Wolfganga Amadeusza Mozarta, a także czwarty koncert fortepianowy Ludwiga van Beethovena. Oba te muzyczne trendy łączy koncert Stinga z filharmonikami berlińskimi, który jest ostatnio jego ulubioną płytą.
Rodzina jest dla niego odskocznią od piłki. W wolnych chwilach uwielbia biegać po położonych niedaleko jego domu lasach wokół jeziora w tyskich Paprocanach. Zimą razem z bliskimi chętnie zakłada natomiast narty biegowe i jedzie na Kubalonkę, gdzie są najlepsze w Beskidach trasy do uprawiania tego sportu.
- Jeśli Waldek ma kiedyś zostać selekcjonerem, to właśnie teraz, bo to jest chyba najlepszy moment w jego karierze. Praca trenerska przypomina sinusoidę, a on dziś jest na topie. Jeżeli natomiast kadrę dostanie ktoś inny za wcześniejsze zasługi, to skończy się tak, jak z Frankiem Smudą na Euro - stwierdził na zakończenie Edward Lorens.