menu

Uli Hesse: Mimo zagranicznych gwiazd, Bayern wciąż dba o swą bawarskość

9 marca 2018, 19:27 | Kaja Krasnodębska

Bardzo wysoko cenię reprezentację Polski, zarówno z 1974 roku jak i tę obecną - mówi autor nowej książki o Bayernie Monachium, Uli Hesse.

Robert Lewandowski i inne gwiazdy Bayernu też muszą brać udział w życiu Bawarii np. podczas Oktoberfest.
Robert Lewandowski i inne gwiazdy Bayernu też muszą brać udział w życiu Bawarii np. podczas Oktoberfest.
fot. East News

Do kogo jest skierowana ta książka?
Napisałem ją z myślą o zagranicznych kibicach Bayernu. Prawdę mówiąc nie ma niemieckiej wersji tej książki. U nas jest już dostatecznie dużo publikacji na ten temat. Ta była zamówiona przez angielskie wydawnictwo. Początkowo jej autorem miał być ktoś z Wysp, lecz w ostatniej chwili zrezygnował. Ja już wcześniej myślałem o stworzeniu czegoś o historii monachijczyków, więc uznałem to za znak z góry i się zgodziłem.


Oprócz wątków sportowych, porusza Pan tam szczegółowo historię samych Niemiec.
Uważam, że na futbol zawsze trzeba patrzeć w szerszym kontekście. Zresztą nie tylko na piłkę nożną, bo ja sam bejsbolem zainteresowałem się dopiero znając amerykańską kulturę. Niemiecki sport jest bardzo ciężki do zrozumienia, jeżeli nie zna się historycznego i społecznego tła. Tylko czując jaki panuje tutaj klimat, można zrozumieć dlaczego niemiecka drużyna nie należy do jakiegoś bogatego inwestora, dlaczego nigdy nie zostanie sprzedana szejkom. Przygotowując się do pisania tej książki sam również dowiedziałem się wielu rzeczy. Jako nastolatek miałem swój obraz tego klubu, ale jak poznałem jego historię, to okazało się jak bardzo był błędny.


Patrząc na historię Bayernu można przewidzieć jak będzie wyglądał za kilka lat?
To bardzo ciężkie do zrobienia, bo w tym momencie futbol bardzo się zmienia. W przeszłości zawsze był ktoś bogatszy od monachijczyków, lecz oni sobie z tym radzili. Nigdy jednak nie było w piłce aż tak wielkich pieniędzy, nie tworzyła się taka przepaść pomiędzy najzamożniejszymi, a resztą stawki. To może być problemem dla niemieckich klubów. Ja widzę tutaj dwa rozwiązanie. Jedno o wprowadzenie przez UEFA bardziej restrykcyjnych zasad finansowego fair play. Byłby to racjonalny krok. Nikomu nie opłaca się, żeby te dwa-trzy najbogatsze kluby konkurowały tylko ze sobą, resztę zostawiając daleko w tyle. Drugim rozwiązaniem jest zmiana zasad panujących w samych Niemczech. W kraju sporo dyskutuje się na temat sprzedaży klubów przedsiębiorcom z zagranicy. Jeśli jednak nawet te zasady przejdą, to nie jestem pewien czy Bayern będzie zainteresowany dopuszczeniem inwestorów. W Monachium zawsze było ważne pozostanie niezależnym. Do dzisiaj zresztą nie weszli na giełdę, odwrotnie niż np. Borussia Dortmund. Dla monachijczyków to opcja na najczarniejszą godzinę. Nie skorzystali z niej nawet, gdy bardzo potrzebowali stadionu.


Zupełnie odwrotne podejście prezentuje RB Lipsk.
We wrogości wobec nich nie chodzi wcale o to, że mają pieniądze, ale skąd je mają. W Niemczech kluby nie mogą należeć do zagranicznych inwestorów, a wszyscy wiedzą że za Lipskiem stoi Red Bull. Obeszli respektowaną od lat zasadę. Ludzie boją się, że ta samą droga pójdą kolejne kluby, wywoła to całą lawinę.


Bayernie nigdy nie brakowało obcokrajowców, a mimo to zawsze pozostał bardzo bawarski.
Od początku zawsze łączył te dwa elementy, szukał złotego środka. Nie zawsze było to łatwe. Nie raz zarzucano Bayernowi, że swoją polityką odchodzi od tego lokalnego elementu, od tradycji. W epoce Guardioli mówiono, że klub kieruje się głową, a nie bawarskim sercem. To co dzieje się w ostatnich latach pokazuje jednak, że związanie z regionem jest wciąż bardzo istotne. Monachijczycy mają w swym składzie największe międzynarodowe gwiazdy: Roberta Lewandowskiego, Jamesa Rodrigueza, które w ramach klubowych obowiązków biorą udział także w życiu Bawarii. Nie tylko muszą pojawić się na Oktoberfest, ale także odwiedzić przed świętami Bożego Narodzenia wszystkie lokalne fancluby. W zeszłym roku Arturo Vidal został wysłany do jednej z bawarskich wsi. Daleko od autostrad, wielkich miast, zgiełku. Dla lokalnej społeczności było to niecodzienne wydarzenie. Zaproszono więc wszystkich, którzy jakkolwiek związani byli z tym fanclubem. W południe, gdy połowa gości już dawno pijana, wszędzie pachniało pieczenią wieprzową, lokalnymi specjałami, wszedł Arturo Vidal, który nie mówił ani słowa po niemiecku. Pojawił się w tej bawarskiej scenerii i świetnie bawił. Odpowiedział na wszystkie pytania, był bardzo miły i szarmancki. Co mnie osobiście zaskoczyło, przyjechał sam, bez żadnej ochrony.


W książce określa Pan Bayern jako „żydowski klub”.
Nie jest to bynajmniej obrazą. W Niemczech nie podchodzi się do tego jako czegoś negatywnego. Wcześniej to Żydzi zajmowali tutaj najważniejsze stanowiska. Dlatego też II Wojna Światowa była dla monachijczyków tak ciężka. Interesujące w historii Bayernu jest to, że wszyscy uważają go za klub nuworyszów. Zespół, który pojawił się nagle i od razu zaczął odnosić sukcesy. Niewielu wie, że już przed wojną był jednym z najlepszych, ale z uwagi na to co działo się w latach 40 został złamany i potem z powrotem musiał od początku wdrapywać się na szczyt. To jest w ogóle żart historii. Bayern został mistrzem kraju w 1932 roku i podczas świętowania, podczas przejazdu przez miasto na samochodzie stali jego żydowscy prezes i trener. Zaledwie kilka kilometrów dalej mieszkał Adolf Hitler, który chwilę później objął władzę, a Bayern stał się niepoprawny politycznie.


Tym prezesem był wówczas Kurt Landauer.
Na długie lata zapomniany. Nie wynika to jednak z tego, że był Żydem, ale po prostu nikt nie interesował się historią piłki nożnej. W ostatnich latach na szczęście się to zmieniło, powstał film na jego temat, uważany jest za człowieka, który założył dzisiejszy Bayern. Przejął klub jeszcze przed wojną i poprowadził do mistrzostwa kraju. Później z uwagi na swoje żydowskie pochodzenie musiał opuścić Niemcy. Praktycznie cała jego rodzina została tutaj zabita, a on ukrywał się w Szwajcarii. Dla mnie niesamowitym jest to, że po tym wszystkim wrócił do Monachium. Miał wizę do USA, lecz wrócił do miasta, gdzie spotkał się z mordercami swojej rodziny, z ludźmi którzy go prześladowali. Wrócił, bo czuł się odpowiedzialny za ten klub.


Czy dzisiaj jest ktoś taki jak Landauer?
Taką osoba jest dla Bayernu Uli Hoeness. Jako zawodnik nie był wybitny, ale jako manager, prezydent, osiągnął bardzo wiele. Od lat mocno związany z klubem potrafi znaleźć balans pomiędzy bawarskością, a koniecznością sprowadzenia coraz to lepszych zawodników z zagranicy. Kibice go uwielbiają również za to jakim jest człowiekiem. We wszystkich swoich działaniach jest bardzo naturalny, wprowadza rodzinną atmosferę.


Jak postrzega się w Monachium polskich piłkarzy?
Nie jestem najlepszym rozmówcą, bo pochodzę z Dortmundu. Jakub Błaszczykowski jest tam prawdziwym bohaterem. Nie pierwszym pochodzącym z waszego kraju, bo Zagłębie Ruhry zawsze było regionem o silnych polskich wpływach. Zespoły lat 30. miały w swoich szeregach wielu zawodników polskiego pochodzenia. Na zachodzie kraju zawsze ceniło się waszych graczy. Ja osobiście zawsze ceniłem też polską reprezentację. Byłem pod ich wielkim wrażeniem w 1974 roku. Polska była wtedy najlepszym zespołem na świecie i gdyby nie gol Gerda Muellera, to z pewnością zdobyłaby złoty medal.


A dzisiejszą kadrę Nawałki?
Chyba wszyscy w Niemczech wiedzą, że Polska to dobra drużyna. Szczególnie po ostatnich meczach, w których wcale nie była od nas słabsza. Wpływ mają na to również przychodzący do Bundesligi Polacy. I nie chodzi tylko Trójkę z Dortmundu, ale też Arkadiusza Milika, który dobrze spisywał się w Bayerze Leverkusen.


Polecamy