menu

Piotr Piechniak: Jestem uzależniony od futbolu [WYWIAD, ZDJĘCIA, WIDEO]

9 sierpnia 2013, 09:05 | Bartosz Michalak

Przez prawie dziesięć lat był piłkarzem ekstraklasowego Groclinu Grodzisk Wielkopolski, z którym oprócz sukcesów na krajowym podwórku w sezonie 2003/04 dotarł do 1/16 finału Pucharu UEFA, mierząc się z takimi firmami jak Manchester City, Hertha Berlin czy Girondins Bordeaux. Piotr Piechniak w towarzystwie swojej dwumiesięcznej córki Mariki opowiedział nam między innymi o swoich wspomnieniach z gry w polskiej i greckiej ekstraklasie.

Bartek z siostrą Mariką
fot. arc
Bartek Piechniak (napastnik - żółto-czarny strój)
fot. arc
Piotr Piechniak
fot. Marcin Radzimowski / Echo Dnia
Kacper Piechniak (stoi w środku) ma duże szanse pójść w ślady Ojca
fot. arc
1 / 4

Ostatnio był pan w Niemczech. Można wiedzieć w jakiej sprawie?
Dokładnie w Wolfsburgu. Udałem się tam z synem Kacprem (ur. 1997 – przy. autor.), który został zaproszony na testy w tamtejszym klubie.

Rośnie następca?
Zobaczymy. Zarówno Kacper jak i Bartek (drugi syn Piotra Piechniaka, ur. 2001) od najmłodszych lat trenują piłkę nożną. W przypadku młodszego można mówić jeszcze o traktowaniu sportu jako zabawy, natomiast Kacper chyba już teraz wie co chciałby w życiu robić. Na żadnego z nich nigdy nie naciskałem. Tym bardziej cieszy że chłopaki sami postanowili zacząć trenować. A sport, dyscyplina i pokora których cię on uczy, nigdy nie idą na marne. Bez względu na to czy będziesz potem zawodowym piłkarzem czy przedstawicielem handlowym.

Potrafi pan obiektywnie stwierdzić, że w przypadku Kacpra można mówić o „papierach na grę”?
Technikę na pewno ma już lepszą niż ta którą ja kiedyś dysponowałem. Potrafi też szybko się zaaklimatyzować w różnych środowiskach. Bez względu czy trenował w Grodzisku, Katowicach bądź Mielcu odnosił sukcesy i wyróżniał się na tle rówieśników. Niemcy są zadowoleni z jego umiejętności i wyraźnie zainteresowani jego sprowadzeniem. Kacper po oglądnięciu w jaki sposób to wszystko funkcjonuje na Zachodzie też raczej będzie skłonny wyjechać. Czas pokaże.

My tutaj o chłopakach, a córka chyba ze złości dała o sobie znać.
Upragniona córka (dwumiesięczna Marika). Taty już na boisku raczej nie oglądnie na żywo, ale niewykluczone, że także pokocha sport i w przyszłości swoje życie będzie planować właśnie w oparciu o zgrupowania, obozy czy treningi.

Pan swoją karierę piłkarską rozpoczynał w Stali Stalowa Wola. Skąd transfer do Grodziska Wielkopolskiego?
W sezonie 1999/2000 zagrałem w barwach „Stalówki” bardzo dobrą rundę jesienną na zapleczu ekstraklasy. Strzeliłem 9 bramek, dokładając kilka asyst, stąd zainteresowanie moją osobą ze strony Górnika Łęczna i właśnie Groclinu Grodzisk Wielkopolski. Wybrałem klub tworzony przez pana Zbigniewa Drzymałę i pod żadnym względem nie żałuję swojej decyzji. Pamiętam, że bardzo optymistycznie do mojej osoby podchodził trener Janusz Białek, który widział mnie w swoim zespole. Zawdzięczam mu w swoim życiu naprawdę wiele. Także to, że wiosną 2000 roku byłem już zawodnikiem Groclinu.

I tak przez 9 sezonów. Nie brakowało gry w większym mieście?
Nie. W Grodzisku został stopniowo stworzony zespół, który był w pewnym momencie jednym z dwóch najlepszych w kraju. Warunki nie tylko finansowe, ale również organizacyjne mieliśmy świetne. Czego chcieć więcej? Wiadomo, Grodzisk Wielkopolski to żadna metropolia, ale przyjemne miejsce do życia. A na nasze mecze nierzadko przychodziło 10 tysięcy ludzi.

Ile?!
Media kreowały Groclin jako klub typowo wiejski, bez kibiców. Stadion w Grodzisku może pomieścić około 5 tysięcy ludzi, co przy potyczkach z Lechem, Wisłą czy Legią nie było problemem. Pozostali widzowie to ci, którzy znajdowali się wokół obiektu. Dla jednych występ orkiestry, który poprzedzał nasze mecze, był czymś śmiesznym, ale taka tam po prostu jest tradycja, z której nie widzę żadnych powodów żeby się śmiać.

Większy niedosyt: brak tytułu mistrza Polski w piłkarskim dorobku czy brak utrzymania w ekstraklasie z Odrą Wodzisław w sezonie 2009/10?
Mimo wszystko brak zdobycia mistrzowskiego trofeum. W tamtym okresie o „mistrza” rywalizowaliśmy z bardzo silną Wisłą Kraków. To żadne tłumaczenie, ale raczej chęć podkreślenia faktu, że „Biała Gwiazda” na czele z Maćkiem Żurawskim w składzie była trudna do złapania.

Mimo tego, że różnice punktowe między nami były niewielkie. Natomiast w Wodzisławiu w rundzie wiosennej powstała świetna ekipa. Szczególnie mam tu na myśli przygotowanie mentalne chłopaków, wśród których wyróżniłbym Arka Onyszkę, Mauro Cantoro, Olka Kwieka, Brasilię i Janka Wosia. Szkoda, że zabrakło tego jednego punktu…

Przez tyle lat gry w ekstraklasie na pewno miał pan drużynę bądź zawodników przeciwko którym lubił pan grać.
Legię Warszawa. Do dzisiaj mi to żartobliwie wypominają kiedy pojawiam się przy Łazienkowskiej. Ale fakt faktem, że przeciwko Legii zawsze grało mi się dobrze. Zarówno reprezentując barwy Groclinu jak również Odry Wodzisław. Wydaje mi się, że to właśnie „Wojskowym” strzeliłem najwięcej goli spośród swojego bramkowego dobytku w polskiej ekstraklasie.

W takim razie spytam o piłkarza, który na pierwszą myśl kojarzy się panu z „ciężkim orzechem do zgryzienia”.
Wojtek Szala. Twardy, nieprzyjemny na boisku, ale z zasadami. Jak sam zagrał łokciem to nigdy nie miał pretensji jeśli ktoś potraktował go w podobny sposób. Gość z jajami, a takich w futbolu nigdy za wiele.

Najładniejszy gol w pańskiej karierze.
Udało się zdobyć kilka ładnych bramek, ale w głowie od razu pojawiła mi się ta zdobyta w barwach wodzisławskiej Odry przeciwko Arce Gdynia. Niech będzie że jest to moje ulubione i najładniejsze trafienie. Aczkolwiek dla mnie uroda strzelonego gola nigdy nie miała większego znaczenia. Grunt, żeby weszło.

Z którymi z byłych kolegów z szatni ma pan dzisiaj najlepsze relacje?
Kontakt utrzymuję praktycznie ze wszystkimi chłopakami. Częściej niestety tylko telefoniczny, ale gdybym jednak miał wymienić konkretne osoby to na pewno: Piotrek Rocki, Igor Kozioł i Tomek Wieszczycki.

Nie chciałby pan pójść drogą ostatniego z wymienionych, pracując jako telewizyjny ekspert?
Jestem otwarty na ten temat, jednak teraz wolałbym popracować jako trener. A w przyszłości ewentualnie spróbować sił jako piłkarski ekspert. Swoje widziałem i co najważniejsze doświadczyłem tego na własnej skórze, dlatego też byłoby mi łatwiej chociażby oceniać boiskowe zachowania zawodników.

Jakieś konkretne stacje telewizyjne, dziennikarze, z którymi chciałoby się pracować?
Na pewno Mateusz Borek i team Canal+ na czele z Tomkiem Smokowskim oraz Andrzejem Twarowskim. Ludzie którzy są kompetentni, ale też zdystansowani do futbolu, dzięki czemu oglądając np. Ligę Plus Extra co chwilę można się pośmiać. Łączenie przyjemnego z pożytecznym to fajna sprawa.

Jeśli przyjdzie do pana kiedyś wnuk i powie: „Dziadku, nie mam dużo czasu, za 20 minut gramy z kumplami na osiedlu, ale mimo to opowiedz mi o swoim najbardziej szczególnym meczu w karierze” – jaką odpowiedź usłyszy?
Skoro miałbym tylko 20 minut to opowiedziałbym mu o rewanżowej potyczce Groclinu z Herthą Berlin w Pucharze UEFA. Grałem niecałe pół godziny, ale udało mi się rozruszać ofensywne akcje swojego zespołu i przyczynić się do strzelenia bramki przez Grześka Rasiaka, która dała nam awans do kolejnej rundy. Grę z tym piłkarzem wspominam bardzo dobrze. W zespole mieliśmy kilku bardzo dynamicznych snajperów, jak Adrian Sikora, Andrzej Niedzielan, ale Grzesiek, mimo mniejszej szybkości, świetnie grał tyłem do bramki i bardzo dużo widział na boisku. Dzięki temu ja czy Sebastian Mila często byliśmy w tempo uruchamiani na skrzydłach do akcji ofensywnych.

Pamiętne mecze z Manchesterem City i fatalna kontuzja we Francji w potyczce z Bordeaux. Jakie to uczucie zagrać przeciwko takim piłkarzom jak Nicolas Anelka?
Zawsze marzyłem o grze w klubie z ligi angielskiej, dlatego potyczki z Manchesterem były dla mnie wyjątkowe. W dwumeczu z City byłem piłkarzem wchodzącym z ławki rezerwowych, bo trener Dusan Radolsky postawił wówczas na Marcina Zająca. Mimo to miałem ogromną radość po wyeliminowaniu faworyzowanych Anglików.

W dwumeczu z Bordeaux był pan już piłkarzem pod-stawowym, ale z perspektywy czasu zapewne wolałby Pan w rewanżu we Francji w ogóle nie zagrać.
W pierwszej grze z Francuzami ponieśliśmy pechową porażkę.

Na boisku nie czułem żebyśmy odbiegali od Bordeaux umiejętnościami czy przygotowaniem fizycznym. Świadczą o tym chociażby sytuacje, które stworzyliśmy sobie w pierwszej połowie. We Francji już po 20 minutach gry musiałem opuścić boisko, a diagnoza była okropna. Zerwane więzadła krzyżowe w lewym kolanie.

Co było dalej?
Prezes Drzymała mimo tak fatalnej kontuzji dał mi do podpisania na takich samych warunkach nowy kontrakt. Koszty leczenia w Niemczech także były opłacone przez klub. Operację miałem wykonywaną w okolicach Monachium przez lekarza Bayernu. Pojechałem tam wówczas z Jackiem Jaroszewskim (ówczesny lekarz reprezentacji Polski – red.), który zapoznawał się z nowoczesnymi technikami wykonywania rekonstrukcji więzadeł. Po przejściu rehabilitacji nie miałem żadnych kłopotów z kolanem, przez co mogłem z powodzeniem wrócić na boisko.

Zamiast wyjazdu do Anglii była Grecja i prawie roczny pobyt w Levadiakosie. Jakie wspomnienia?
Bardzo fajne. Świetne stadiony, żywiołowi kibice. Niestety przytrafiła się kontuzja mięśnia czworogłowego i razem z prezesem na zdrowych zasadach rozwiązaliśmy umowę. Co ciekawe blisko przejścia do tego klubu byłem również zaraz po spadku z Odrą z ekstraklasy. Miałem już jednak podpisaną umowę z GKS Katowice.

Żałuje pan? Gdybym teraz postawił tutaj wehikuł czasu zmieniłby pan decyzję i jakoś rozwiązał kontrakt z katowickim klubem?
Nie lubię tak „gdybać”. Wiem, że mój pobyt w Katowicach okazał się nieudany, ale nikt nie powiedział, że w Grecji grałbym „pierwsze skrzypce”. Niczego w swoim życiu nie żałuję.

Czy dobrze wnioskuję, że w GKS miał pan okazję spotkać prezesa Ireneusza Króla?
Pieniądze odzyskałem na drodze sądowej. Tyle w temacie. Zastanawiam się tylko, po co człowiek, który zna swój portfel, pcha się na siłę do futbolu. Przecież jakby doszło do utworzenia tego sztucznego tworu o nazwie KP Katowice, który następnie zbankrutowałby jak Polonia Warszawa, to nie skończyłoby się tylko na obrażających transparentach…

Odnośnie Polonii Warszawa: jak wspomina pan okres w karierze jako zawodnik „Czarnych Koszul” po pamiętnej fuzji Groclinu z Polonią?
Szczerze, to rzadko wspominam swoje pół roku przy Konwiktorskiej. Kiedy odchodziłem do Grecji byłem zadowolony. I to niekoniecznie dlatego, że właśnie do Grecji…

W ekstraklasie zagrał pan 238 meczów, strzelając w nich 26 goli. Zdobył Pan dwa wicemistrzostwa Polski, dwa Puchary Polski i dwa Puchary Ligi, grał w reprezentacji Polski i dotarł z Groclinem do 1/16 Pucharu UEFA. Po co były panu potem te przygody w Resovii Rzeszów, LZS Turbia, Olimpii Pysznica?
Krótka odpowiedź: jestem uzależniony od piłki nożnej. Poza tym nie uważam się za gwiazdora, który będzie się wstydził grać na wsi. Na dodatek w ostatnich latach robiłem już szkołę trenerów w Warszawie i było to na tyle pochłaniające zajęcie, że nie mogłem go łączyć z grą w profesjonalnych klubach. Dlatego występy w Turbi, a także Pysznicy, łączyłem ze szkoleniem się w stolicy.

W kadrze grał pan za kadencji trenerów Pawła Janasa i Leo Beenhakkera. Było kiedykolwiek blisko wyjazdu na wielką imprezę piłkarską?
Maciej Skorża, który był asystentem trenera Janasa, powiedział mi kiedyś w luźnej rozmowie, że byłem poważnie brany pod uwagę pod kątem wyjazdu z kadrą na Mistrzostwa Świata w Niemczech w 2006 roku. Do ewentualnego załapania się do reprezentacji nie doszło, dlatego nie ma o czym dyskutować.

Odkąd zaczęliśmy rozmawiać ciągle odnoszę wraże-nie, że tęsknota za piłką nożną jest bardzo duża…
Zdecydowanie. Dlatego też chciałbym jak najszybciej podjąć pracę jako trener, aby móc znowu choć w pewnym stopniu poczuć te emocje związane z presją wyniku i tego rytmu dnia podporządkowanego pod treningi, a także mecze.

Na tę chwilę nie ma pan jeszcze licencji UEFA Pro. Czy byłby pan skłonny objąć drużynę grającą w 2, 3 lub 4 lidze?
Dlaczego nie? Jestem otwarty na każdą propozycję. Oczywiście pewne warunki muszą być spełnione, ale paradoksalnie nie mam tu na myśli finansów. Chodzi o to, żeby danej grupie ludzi zależało na ciągłym rozwoju. Mam tu na myśli zarówno działaczy, ale przede wszystkim piłkarzy. Wtedy praca w 4 czy nawet w 5 lidze może sprawiać radość.

Słyszał pan ostatnio o przypadku Mariana Kelemena i Dalibora Stevanovicia?
Coś z nimi nie tak?

Pozywają do sądu i domagają się odszkodowań od ludzi, którzy ich krytykują i piętnują błędy… Co pan na to?
Pewnie jak większość obserwatorów nie do końca rozumiem tę sprawę. Nie rozumiem przede wszystkim jak profesjonalny piłkarz może się obrażać za to, że ktoś wytknie mu błędy, ale… skoro im się chce w takie rzeczy bawić, to ich interes.

Prowadzi pan szkółkę piłkarską. Ostatnie wydarzenia w roli głównej z Filipem K. (ma zarzuty dotyczące przestępstw o charakterze pedofilskim), który prowadził własną akademię w Stalowej Woli, chyba nie są najlepszą promocją dla takich inicjatyw…
Nie mogę odpowiadać za błędy innych ludzi. Szczerze? Ja nawet nie wiem jak wygląda ten człowiek. Razem z Łukaszem Kościelskim prowadzimy własne przedsięwzięcie i skupiamy się tylko na własnym podwórku. Mamy w sumie prawie setkę dzieciaków pod opieką, dlatego jest co robić. W sprawie Pana Filipa K. nie chcę zabierać głosu. Jest takie powiedzenie, że nie kopie się leżącego, dlatego nie chcę nawet komentować sytuacji w którą wmieszał się ten człowiek.

Jak ocenić szanse Stali Stalowa Wola na grę w przyszłym sezonie w nowej drugiej lidze?
Ciężko mi powiedzieć. Nie wiem na co stać pozostałe ekipy w grupie wschodniej, dlatego nie czuję się kompetentny by bawić się w jakiegoś proroka. Na pewno trzymam kciuki za trenera Pawła Wtorka i mam nadzieję, że „Stalówka” w przyszłym sezonie załapie się do centralnej drugiej ligi.

Metoda na sukces według Piotra Piechniaka.
Nie będę oryginalny, ale podstawa to: ciężka praca i ogromna wiara we własne możliwości. Podczas ostatniego pobytu w Niemczech mój syn zobaczył w jaki sposób podnosi się morale takim młodym chłopcom. Nie chodzi tutaj o tak zwane zagłaskanie kogoś, ale ciągłą pochwałę za coś co robi dobrze. Dzięki temu młody człowiek rośnie w sobie. Oczywiście nie mam tu na myśli cwaniakowania, które na Zachodzie nie jest tolerowane. W Polsce często młodzież nie jest przekonana o swojej wartości, co potem widać na boisku. W końcu skąd się bierze brak odwagi wzięcia gry na swoje barki czy zaryzykowania w niektórych boiskowych sytuacjach? No właśnie…

Mimo wieloletniego pobytu z rodziną w Wielkopolsce czy Grecji zdecydował się pan na powrót do Stalowej Woli.
Tutaj wybudowaliśmy się już wcześniej, dlatego razem z żoną podjęliśmy decyzję o powrocie na Podkarpacie. Żyjąc tutaj chciałbym w przyszłości zrobić coś dobrego dla swojego macierzystego klubu i miasta.

Porozmawiajmy o marzeniach.
Chciałbym, żeby moja rodzina była zdrowa oraz szczęśliwa. A w sprawach zawodowych przychodzi mi do głowy poprowadzenie jako trener jakiejś drużyny z polskiej ekstraklasy. Na razie skupiam się na tym żeby złapać jakąś posadę w klubie z niższej ligi i tam pokazać się z dobrej strony. Chciałbym przenieść swoje doświadczenie z boiska na ławkę trenerską.

Wracając jeszcze do początku rozmowy: organizacja w takim klubie jak VfL Wolfsburg to jeszcze dla nas nieosiągalne „piłkarskie eldorado”?
Człowiek widząc to wszystko od środka ma chęć tylko i wyłącznie trenować. Bez względu na wiek (śmiech). Wiadomo że w takich klubach jak Legia Warszawa czy Lech Poznań szkolenie młodzieży idzie w dobrym kierunku, ale „jedna jaskółka wiosny nie czyni”.

To może jeszcze jakaś ciekawa anegdota z piłkarskiego życia byłego ekstraklasowego zawodnika.
Myślę, że i tak już sporo powiedziałem. Zarówno w piłkarskiej szatni jak również poza nią z tak pozytywnymi ludźmi jak „Świr” (Piotr Świerczewski), „Rocky” (Piotr Rocki) czy „Sobol” (Radosław Sobolewski – red.) nie mogło być nudno.

Czego mogę życzyć panu i pańskiej rodzinie?
Zdrowia – to najważniejsze.

Muszę przyznać, że ma pan bardzo grzeczną córkę. Bałem się, że nie pozwoli nam na tak długą rozmowę.
Grzeczna i spokojna po tacie. Zobaczymy jak będzie za parę lat… (śmiech).

Rozmawiał Bartosz Michalak

Czytaj także: Skąd się biorą flagi na stadionach? "Zapotrzebowanie zawsze było i jest coraz większe" [WYWIAD, ZDJĘCIA]

Archiwum prywatne


Polecamy