menu

Dzień swojaka w Kielcach. Korona pokonała Wisłę po szalonym meczu

31 października 2014, 22:18 | Grzegorz Ignatowski

W drugim piątkowym meczu Ekstraklasy, Korona Kielce pokonała przed własną publicznością Wisłę Kraków (3:2). Podopieczni Ryszarda Tarasiewicza trzy razy obejmowali prowadzenie, ale dwukrotnie skutecznie zdołali odpowiedzieć przyjezdni.

Pierwszy gwizdek sędziego Pawła Raczkowskiego chyba umknął piłkarzom obu drużyn. W początkowej fazie spotkania zamiast grać w piłkę zawodnicy sprawiali wrażenie, jakby skupiali się na wszystkim, tylko nie na futbolu. Było trochę rugby, odrobinę wrestlingu i szczypta baletu, jednak piłki nożnej fani długo nie mogli się doszukać. W pewnym momencie Oliver Kapo zupełnie pomylił dyscypliny i w 26. minucie po strzale Dejmka i udanej interwencji Buchalika skierował piłkę do siatki ręką, za co słusznie obejrzał żółtą kartkę.

Do tej pory mecz był z gatunku tych, które ogląda się ze zgrzytaniem zębów, ale w 33. minucie wszystko się odmieniło za sprawą Kiryło Petrowa. Ukrainiec popisał się potężnym uderzeniem z dystansu, po którym piłka odbiła się od Arkadiusza Głowackiego i wpadła do bramki. Pięć minut później mogło być 2:0, ale futbolówka po uderzeniu Trytki odbiła się od słupka. Wiślaków mógł dobić również Jovanović, ale jemu z kolei zabrakło precyzji. Piłkarze "Białej Gwiazdy" wyglądali na mocno zgubionych, ale jak mogło być inaczej, skoro oni liczyli na to, że Korona dalej będzie uprawiała rugby, wrestling lub balet, ale zupełnie nie spodziewali się, że podopieczni Ryszarda Tarasiewicza zaczną grać w piłkę nożną.

W drugiej połowie Wisła pozazdrościła gospodarzom i wzięła się za grę w futbol. Na efekt nie musieliśmy długo czekać. Najpierw Stępiński przetestował refleks Cerniauskasa, a po chwili Burliga zamienił na bramkę dośrodkowanie Stilicia z rzutu rożnego i było już 1:1. Warto odnotować, że swój udział w tej bramce miał Kiryło Petrow, który musnął jeszcze piłkę zanim ta wpadła do siatki.

W 61. minucie padła kolejna bramka i znów obrońcy zespołu, który stracił gola, mieli dużo na sumieniu. Jednak w przypadku Głowackiego i Dejmka można mówić o przypadkowym rykoszecie, to Richard Gumics zwyczajnie ustrzelił samobója. Lewym skrzydłem z piłką popędził Nabil Aankour i jego próba podania piłki do partnera została tak niefortunnie zablokowana przez Guzmicsa, że Buchalik musiał wyjmować piłkę z siatki. Piłkarze Wisły mogli mówić o dużym pechu i chyba świadomość, że ciąży nad nimi fatum, zaczęła mieszać im w głowach. Najbardziej zagotował się Łukasz Burliga, który brutalnie zaatakował Marko Jovanovicia, za co sędzia pokazał mu czerwoną kartkę. Chwilę później kielczanie strzelili gola, ale arbiter słusznie zauważył, że Malarczyk znajdował się na pozycji spalonej.

Wisła grała w dziesiątkę, ale nie zamierzała się poddawać. Już w 77. minucie pod bramką Cerniauskasa wytworzyło się potworne zamieszanie. Strzelali kolejno Stilić, Garguła i Brożek, ale za każdym razem piłka odbijała się od bramkarza lub któregoś z obrońców. Pech? Być może, jednak w tej sytuacji limit szczęścia gospodarzy został wykorzystany. A że w tym meczu fortuna uśmiechała się raz do jednej, a raz do drugiej strony, to... No właśnie. W 78. minucie Sadlok dośrodkował piłkę w pole karne wprost na głowę Dejmka. Ten chciał chyba podać ją do bramkarza, ale zupełnie nie zauważył, że Cerniauskas wyszedł z bramki. W efekcie futbolówka po kuriozalnej główce obrońcy Korony wylądowała w siatce.

Mecz zbliżał się do końca i każda z drużyn chciała mieć ostatnie zdanie. W końcu na sześć minut przed końcem głos zabrał ten, który odezwał się w tym spotkaniu jako pierwszy. Tyle, że wtedy Kapo skierował piłkę do siatki ręką, a teraz zrobił wszystko tak jak należy. Bramka Francuza była jednak zasługą całej drużyny, która przeprowadziła składną zespołową akcję. Błyskawiczna wymiana podań pod polem karnym Wisły mogła podobać się nawet najwybredniejszym kibicom, a strzał Kapo był tylko dopełnieniem formalności. Ta bramka zadecydowała o zwycięstwie Korony. Kielczanie wzbogacili się o trzy punkty i powoli odbijają się od dna tabeli.


Polecamy