Droga do Lizbony: Hiszpańska fiesta w stolicy Portugalii... z kibicami Bayernu i Chelsea (8)
Do finału piłkarskiej Champions League pozostały już tylko godziny. Ciśnienie rośnie z minuty na minutę, podobnie jak liczba zjeżdżających się do Lizbony kibiców z całej Hiszpanii. Nikt już nie ma wątpliwości, że wieczorem czeka nas wielkie piłkarskie święto.
Będzie zabawa, będzie się działo...
Na ulicach Lizbony atmosferę finału czuć na każdym kroku. Co chwila można natrafić na grupkę rozśpiewanych kibiców Realu lub Atletico. Całą ostatnią noc sympatycy obu drużyn spędzili na znakomitej zabawie w stolicy Portugalii. Niemalże do rana można było usłyszeć wpadający w ucho hymn Atletico, czy też słynną ‘Como no te voy a querer’ Madridistas. W niejednym miejscu fani Królewskich i Los Colchoneros bawili się wspólnie, jednak równie często zdarzały się większe skupiska jednej z wyżej wymienionych grup, które, co jasne, były najodważniejsze i najgłośniejsze, często w swoich pieśniach dokuczając swojemu sobotniemu przeciwnikowi. Co ciekawsze, na ulicach można spotkać także wielu kibiców monachijskiego Bayernu i londyńskiej Chelsea, którzy trochę zbyt optymistycznie zawczasu zarezerwowali sobie weekend w stolicy Portugalii.
"Wcale, że nie, bo my wygramy"
Kto będzie świętował dziś wieczorem? Kibice obu zespołów są pewni swego. Jose, kibic Królewskich typował wynik 2:0 po golach Ronaldo i Bale’a, z kolei Diego, z szalikiem Atletico na szyi, nie miał wątpliwości, że to jego drużyna zwycięży tak jak w Londynie, 3:1, a bramki strzelą Diego Costa, Arda oraz bohater z Camp Nou, Diego Godin. Czy można się temu dziwić? Atletico Madryt w żadnym meczu tej edycji Champions League nie przegrało i nie straciło więcej niż jednego gola. Bilans Los Colchoneros to 9 zwycięstw i trzy remisy. Real z kolei jedyną porażkę poniósł w Dortmundzie, ale była ona na tyle szczęśliwa, że i tak pozwoliła zespołowi Carlo Ancelottiego awansować do kolejnej rundy, w której Królewscy rozbili w puch i pył faworyzowany Bayern Monachium 5:0. W tym meczu najzwyczajniej w świecie nie może być faworyta, a wszystko rozstrzygnie się w ciągu 90 minut (a być może 120) bezpośredniej bitwy na Estadio da Luz.
Największe działa od razu na pierwszy front
Co ważne, wszystko wskazuje na to, że zarówno Carlo Ancelotti, jak i Diego Simeone będą mogli postawić w najważniejszym meczu sezonu na swoje największe działa. ‘Carletto’ już zapowiedział, że od pierwszej minuty wystąpią Cristiano Ronaldo oraz Gareth Bale, a jedynie występy Karima Benzemy i Pepe stoją pod znakiem zapytania. W Atletico z kolei do zdrowia wrócili Arda Turan i, co jest gigantyczną niespodzianką, Diego Costa. Choć Cholo Simeone nie chciał zdradzić na konferencji prasowej, czy obu zobaczymy na boisku w sobotni wieczór, to jednak wiele na to wskazuje. Zarówno Brazylijczyk z hiszpańskim paszportem, jak i Turek trenowali na dzień przed meczem na najwyższych obrotach, a po zajęciach obaj wydawali się być w bardzo dobrych nastrojach, co w przypadku opuszczenia finału Ligi Mistrzów raczej nie byłoby możliwe.
Defensywa da zwycięstwo?
Mimo to, moim zdaniem, to nie w sile ofensywnej leży klucz do zwycięstwa Atletico, a w żelaznej czwórce obrońców Filipe Luis – Godin – Miranda – Juanfran, z którą ekipa Simeone nie przegrała jeszcze w tym sezonie ani jednego meczu (bilans 25-8-0), remisując tylko z takimi drużynami, jak Barcelona, Sevilla, Chelsea czy właśnie Real Madryt. Co więcej, tylko w dwóch z tych spotkań Los Colchoneros stracili więcej niż jednego gola (w starciach ligowych z Realem i Levante). Przy braku któregokolwiek z tego kwartetu obrońców, bilans Atletico to już tylko 17-4-6, co wyraźnie pokazuje, jak bardzo uzależniona jest drużyna z Vicente Calderon od swoich etatowych obrońców. Przykładem są choćby mecze z lokalnym rywalem. Atletico, grając w lidze żelaznym zestawieniu, wygrało na Santiago Bernabeu 1:0 i zremisowało na Vicente Calderon 2:2, w zeszłym sezonie pokonując także Real w finale Pucharu Króla. W tych samych rozgrywkach, w półfinale obecnego sezonu, Los Rojiblancos ulegli za to bezdyskusyjnie w dwumeczu aż 0:5, przy czym w pierwszym meczu zabrakło Filipe Luisa, a w rewanżu oprócz Brazylijczyka nie wystąpili od pierwszej minuty także Juanfran i Diego Godin.
Cierpliwość to cenna zaleta
La Decima Królewskich będzie z kolei zależała od cierpliwości zmuszonych do gry w ataku pozycyjnym podopiecznych Carlo Ancelottiego. Oczywiście, szybko zdobyta bramka znacznie ułatwiłaby im to spotkanie, ale to przecież można założyć dla każdej drużyny. Wszystko będzie zależało jednak od tego, jak Los Blancos poradzą sobie z rosnącą z minuty na minutę presją. Nie oszukujmy się, Real musi zdobyć Puchar Europy, jeśli nie chce, żeby ten sezon został spisany na straty. Atletico z kolei gra już wyłącznie dla siebie i dla kibiców. Los Colchoneros i tak mają za sobą absolutnie fantastyczny rok ukoronowany tytułem mistrza Hiszpanii i sam udział w wielkim finale Champions League jest wielkim sukcesem Diego Costy i spółki.
La Liga rządzi!
- To jest finał, tutaj wszystko będzie możliwe – mówił nam przed spotkaniem były obrońca Realu, Fabio Cannavaro. Trudno się z nim nie zgodzić, bo przed tym meczem naprawdę nic nie można założyć. Jednego zwycięzcę już na pewno znamy, a jest nim hiszpański futbol, który w tym sezonie zrodził zarówno triumfatora Ligi Mistrzów, jak i Ligi Europy (Sevillę). La Liga rządzi w piłkarskiej Europie!
Śledź "Drogę do Lizbony" Kuby Seweryna - blog z finału Ligi Mistrzów Ekstraklasa.net
Czytaj więcej o finale Ligi Mistrzów.