Bramki piękne, ale nie dla Legii
Legia atakowała, ale to Ruch strzelał gole. Mistrz Polski niespodziewanie przegrał z ostatnią drużyną ligi
fot. Fot. Damian Kujawa/ Polska Press
Akcje z udziałem Arkadiusza Malarza po niedzielnym meczu prawdopodobnie mają już zapewnione miejsce podczas gali Lotto Ekstraklasy. Tyle tylko, że nie w kategorii najlepszej interwencji sezonu, a najładniejszego gola. Głosujący będą mieli problem, które trafienie wybrać (o ile nie będzie więcej pięknych bramek) - Patryka Lipskiego z rzutu wolnego, czy Macieja Urbańczyka z około 30 metrów.
Po każdej Malarz był wściekły. I nic dziwnego. Raz, że przy obu golach niewiele mógł zrobić. Pewnie nawet gdyby w bramce Legii stał tego dnia Gianluigi Buffon albo Manuel Neuer, to i oni wyciągaliby piłkę z siatki. Po drugie jego koledzy z defensywy mało zrobili, by każdy z rywali nie mógł zdobyć bramki. Bramki życia pewnie.
Maciej Dąbrowski, jak przeciwko Ajaksowi Amsterdam, dobre interwencje przeplatał prostymi błędami. Jak w okolicach 14. min, gdy jego błąd w ustawieniu próbował naprawić Michał Pazdan, ale zamiast tego sfaulował Jarosława Niezgodę. Piłkę z rzutu wolny z około 16 m w samo okno kopnął Lipski. Trzy minuty przed przerwą mający w środku pola mnóstwo miejsca Urbańczyk huknął niemal w to samo miejsce bramki Malarza.
- Takie mecze mają duży wpływ na wygranie ligi - przestrzegał trener Jacek Magiera. Dlatego mimo bycia w środku rywalizacji o 1/8 Ligi Europy nie kombinował ze składem. Jedyną niespodzianką był Sebastian Szymański, który w maju skończy 18 lat. Nie grał tak dobrze jak chociażby w młodzieżowej Lidze Mistrzów i w przerwie zastąpił go Kasper Hamalainen. Do gry został wprowadzony Michał Kucharczyk (za Tomasa Necida), ale w grze Legii niewiele się zmieniło. Po czerwonej kartce dla Adama Pazia też (ręką uderzył w twarz Artura Jędrzejczyka).
Bo trzeba dodać, że legioniści wcale nie wyglądali, jakby kosmici ukradli im umiejętności. Wręcz przeciwnie, sprawiali wrażenie, że strzelanie przez nich goli jest kwestią czasu. I to nawet po kolejnych traconych bramkach. W ich grze brakowało jednak zdecydowania i wspólnego pomysłu. Jeszcze w pierwszej połowie Necid miał najlepszą sytuację odkąd trafił do Legii, ale z bliska trafił w bramkarza. W drugiej połowie z pięciu metrów spudłował Miroslav Radović. Piłka nie słuchała też zwłaszcza Guilherme, Jędrzejczyka i Kucharczyka. Zrobiła to dopiero w 85. min, gdy Radović wykończył składną akcję.
Tyle że wtedy Ruch miał już na koncie trzy gole, bo po kolejnej kontrze strzelił go wypożyczony z Legii Niezgoda. - Obserwujemy go i liczymy, że wróci do nas z odpowiednim doświadczeniem - stwierdził przede meczem Magiera. Po takim meczu o Niezgodzie z pewnością nikt nie zapomni.