Boruc i Szczęsny rywalizują o nr 1 w reprezentacji. Początek wojny czy przyjaźni?
Szczęsny: Myślę, że przekonałem kibiców, że Artur Boruc jest w kadrze niepotrzebny. Boruc: Mam nadzieję, że Wojtek trochę spokorniał po tym, co się stało podczas Euro. Już te dwa zdania wystarczą, by zdać sobie sprawę, że relacje pomiędzy bramkarzami reprezentacji Polski są - delikatnie mówiąc - napięte.
Obaj toczą od pewnego czasu korespondencyjny pojedynek w angielskiej Premier League. Teraz powalczą o miejsce w bramce zespołu Waldemara Fornalika. To może być początek otwartej wojny albo... pięknej przyjaźni.
Z taką sytuacją mamy do czynienia po raz pierwszy. Gdy Artur Boruc dokonywał cudów w bramce podczas mistrzostw świata w 2006 roku, Wojciech Szczęsny był jeszcze tylko zdolnym juniorem. Znanym głównie z tego, że jest synem Macieja Szczęsnego, byłego bramkarza m.in. Legii Warszawa i Widzewa Łódź.
Polski George Best powraca. Artur Boruc ma szansę na stałe odzyskać miejsce w kadrze?
Prywatnie nie mniej kontrowersyjnej postaci niż obaj bohaterowie tego tekstu. - Że bezczelny jestem, to wiadomo, w końcu nazywam się Szczęsny - przyznał kilka lat temu Wojtek, który jeszcze nie tak znowu dawno temu wypowiadał się o starszym koledze z uznaniem i szacunkiem.
- To najlepszy polski bramkarz, a lepszych od siebie nie krytykuję - wypalił w czerwcu 2011 roku w programie Kuby Wojewódzkiego, czym wywołał furię ówczesnego selekcjonera reprezentacji Franciszka Smudy. Ten, jak wiadomo, skreślił Boruca z kadry. Oficjalnie za picie wina w samolocie. Ten w rewanżu nazwał Smudę "Dyzmą" i drogi obu panów definitywnie się rozeszły.
Boruc zdecydowanie lepiej dogadywał się z jego poprzednikami. Zwłaszcza z Leo Beenhakkerem, który nigdy nie ukrywał, że ma do niego słabość i długo wybaczał kolejne wybryki. "Dajcie mi 11 takich sukinsynów, a zdobędę z nimi mistrzostwo świata" - powtarzał Holender.
Miał powody. Boruc w formie sprzed kilku lat był bramkarzem, na którego można było liczyć w najtrudniejszych momentach. Kolegów z kadry na wielkich turniejach paraliżowała presja. On odwrotnie, im większa była stawka meczu, tym lepiej się spisywał. Na MŚ w 2006 roku niemal w pojedynkę toczył boje z napastnikami reprezentacji Niemiec. Bronił w nieprawdopodobnych wręcz sytuacjach, by skapitulować ostatecznie w doliczonym czasie gry. Po meczu rozpłakał się ze złości na murawie, a poproszony o ocenę występu drużyny, wypalił: - Mundial jest raz na cztery lata, a my go totalnie spieprzyliśmy.
Boruc o powrocie do kadry: Na takie rzeczy, jak trema, nie ma już miejsca
Podobnie było podczas Euro 2008. Koledzy z pola znów zawalili, a Boruc znów ratował im skórę, w pojedynkę zatrzymując reprezentację Austrii. To wówczas jego drogi ze Szczęsnym zeszły się po raz pierwszy, gdy Wojtek został na chwilę dołączony do kadry (za kontuzjowanego i obrażonego Tomasza Kuszczaka), podczas zgrupowania tuż przed turniejem w Austrii.
Późniejsze lata to w karierze Boruca równia pochyła. Problemy osobiste (burzliwy rozwód), nadwaga, alkohol, od którego nie stronił nawet podczas zgrupowań kadry (pamiętna afera we Lwowie, po której został zawieszony przez Beenhakkera). Przede wszystkim jednak obniżył loty w bramce, i to drastycznie. Wpadka w Bratysławie, w Belfaście, w Mariborze... Tak jak wcześniej ratował drużynę, tak teraz niemal w pojedynkę zawalił eliminacje do mistrzostw świata w 2010 roku.
Chwilę później na gwiazdę - najpierw Arsenalu, a później reprezentacji - wyrósł nagle Szczęsny. Wykorzystał szczęśliwy zbieg okoliczności (czytaj kontuzje Manuela Almunii i Łukasza Fabiańskiego), wszedł do bramki i nie dał się z niej wygryźć. Zaimponował już w swoim debiucie w Premier League (grudzień 2010 r.), gdy tak zaczarował Wayne'a Rooneya, że słynny Anglik przestrzelił rzut karny. Po meczu dziennikarze koniecznie chcieli się dowiedzieć, co dokładnie powiedział Rooneyowi chwilę przed strzałem. - Moim zdaniem to było dowcipne, ale on mógł zareagować jak Zidane w finale, kiedy uderzył głową Włocha Marco Materazziego - przyznał z uśmiechem Polak.
To był pierwszy z jego niewybrednych żartów pod adresem rywali. "Czy to samolot? Nie, to tylko Ashley Cole wyrzuca Chelsea za burtę FA Cup!"- napisał Wojtek na Twitterze, po tym jak lewy obrońca The Blues przestrzelił rzut karny. Jego wpis rozpętał burzę w angielskich mediach. Wojtek się tym jednak nie przejął. "Jak myślicie, w co celował Ashley, kiedy strzelał karnego?" - zapytał w kolejnym wpisie. "Na tym zdjęciu wyglądasz jak gwałciciel" - ocenił innym razem ubiór kolegi z drużyny Aarona Ramseya.
Później stwierdził, że... czas dorosnąć i skasował konto na Twitterze. W międzyczasie zdążył jednak podpaść paru osobom, m.in. Borucowi. - Tak naprawdę jego interwencje g**** dały - niewybrednie podsumował jego występy w MŚ i ME.
Dawidziuk: To Tytoń jest najbardziej odporny na presję
Boruc długo nic nie mówił. Odezwał się (patrz na początku) dopiero po Euro 2012, które z kolei zupełnie nie wyszło Szczęsnemu. W meczu z Grecją najpierw zawalił bramkę, a potem wyleciał z boiska. W efekcie stracił miejsce w składzie na rzecz Przemysława Tytonia i wydawało się, że nieprędko je odzyska. Tak by zapewne było, gdyby ten ostatni nie stracił miejsca w bramce PSV Eindhoven. Zapewne nie byłoby wówczas w kadrze Boruca, pomimo jego dobrej gry w Southampton.
Czy ci dwaj są w stanie się dogadać? Czas pokaże, ale historia pokazuje, że dwaj krnąbrni i niechętni sobie piłkarze mogą w pewnych okolicznościach zapomnieć od dawnych nieporozumieniach. Skoro mogli dogadać się Jens Lehmann z Oliverem Kahnem, to dlaczego nie mogą Boruc ze Szczęsnym... Może nawet się polubią, jak przed laty Christo Stoiczkow i Romario.
- Boruc wydaje się lepszym przywódcą, ale nie sądzę, żeby Fornalik zdecydował się na zmianę w bramce już teraz. W meczach z Irlandią i Ukrainą raczej postawi na Szczęsnego. Artur niech się na razie cieszy, że w ogóle dostał szansę powrotu do reprezentacji. Ale jego rywalizacja z Wojtkiem podniesie poziom w kadrze. Boruc to klasowy bramkarz, gdziekolwiek przychodził, zawsze zostawał numerem jeden - uważa były bramkarz reprezentacji Arkadiusz Onyszko.
Czytaj także w Polska The Times: Reforma Muchy: Ministra wylała dziecko z kąpielą. Nie wystarczy podział sportu na grupy ważności