Polski George Best powraca. Artur Boruc ma szansę na stałe odzyskać miejsce w kadrze?
Artur Boruc w reprezentacji już nie zagra! - grzmiał jeszcze rok temu ówczesny selekcjoner Polskiej kadry Franciszek Smuda. - Nawet jeśli padnie przede mną na kolana, nie zmienię zdania - pieklił się "Franz". - Poczekamy, zobaczymy - spokojnie przekonywał Boruc. I w końcu się doczekał.
Waldemar Fornalik postanowił wybaczyć niesfornemu bramkarzowi jego grzechy i powołał go na mecz z Irlandią w Dublinie. "Holy Goalie" jest obecnie w dobrej formie, w Southampton wywalczył miejsce w pierwszym składzie i rzeczywiście może pomóc kadrze. Pytanie tylko, czy dorósł już, by zachowywać się poważnie także poza boiskiem.
Boruc i Smuda - te dwa nazwiska w każdym polskim kibicu wywołują jedno wspomnienie - aferę alkoholową z października 2010 r. Na pokładzie samolotu, którym polska reprezentacja wracała z USA, doszło do awantury. Boruc z Michałem Żewłakowem zamówili u stewardesy wino. Wieść o tym dotarła do Smudy. Trener uznał to za zachowanie niegodne reprezentanta i obwieścił, że obaj panowie więcej u niego nie zagrają. Słowa dotrzymał, do końca jego kadencji Boruc powołania już nie dostał, a Żewłakow niedługo potem postanowił zakończyć reprezentacyjną karierę.
Zobacz także: Dawidziuk: To Tytoń jest najbardziej odporny na presję
Dla ówczesnego bramkarza Fiorentiny nie była to pierwsza afera w kadrze. W sierpniu 2008 r. za libację alkoholową we Lwowie po meczu z Ukrainą (0:1), w prawach członka reprezentacji zawiesił go również Leo Beenhakker. Wraz z Borucem karę ponieśli także Dariusz Dudka i Radosław Majewski, z którymi "Borubar" miał zdemolować hotel. Wówczas bramkarz ukorzył się przed trenerem, przeprosił i dostał drugą szansę. Smuda był nieugięty.
- Artur jest specyficznym człowiekiem, nie daje sobie w kaszę dmuchać. Wszyscy, którzy go znają, wiedzą, że ma trudny charakter - mówił o nim trener bramkarzy Legii Warszawa Krzysztof Dowhań. "Trudny charakter" Boruca przypominał o sobie praktycznie przez całą karierę bramkarza z Siedlec.
W Legii Boruc był gwiazdą, ulubieńcem kibiców, na każdym kroku podkreślającym swoją miłość do warszawskiego klubu (po latach, świętując awans z Celtikiem do 1/8 finału Ligi Mistrzów, pokazał do kamery "elkę" - symbol kibiców Legii). W szatni jednak od czasu do czasu pojawiały się scysje. - Jestem szczery do bólu, tego nauczyło mnie życie. Zawsze mówię to, co myślę - taką postawę Boruc prezentował od zawsze.
W 2005 r. zgłosił się po niego Celtic Glasgow. Szkoci na gwałt potrzebowali bramkarza, więc zdecydowali się na wypożyczenie "Arcziego" z opcją pierwokupu. Po kilku miesiącach Celtic przelał na konto Legii 1,5 mln euro. Boruc do Warszawy już nie wrócił.
Przez pięć lat gry w Glasgow "Borubar" był piłkarzem, od którego trener zaczynał ustalanie składu. Tak jak w Polsce, stał się ulubieńcem kibiców, prawdziwą legendą klubu. Pisano o nim piosenki, chciano stawiać pomniki. Biało-zielona, katolicka połowa miasta kochała go ponad życie.
Czytaj: Boruc o powrocie do kadry: Na takie rzeczy, jak trema, nie ma już miejsca
O Legii nigdy nie zapomniał. W kwietniu 2007 r. Boruc pojawił się w sektorze kibiców gości na stadionie w Płocku, gdzie Wisła grała z Legią. Boruc wszedł na płot, przybił piątkę ze "Staruchem" (przywódcą kibiców Legii) i z całych sił zaśpiewał: "Moja jedyna miłość to Legia!". Odpowiedziały mu brawa.
Kibice Legii i Celtiku go kochali, protestancka część Glasgow (fani Rangers) Bourca nienawidziła. Polak dolewał tylko oliwy do ognia, wykonując znak krzyża przed trybuną Rangersów czy zakładając T-shirt z wizerunkiem papieża pod meczową koszulkę. Szczytem prowokacji był tatuaż na brzuchu piłkarza przedstawiający małpkę z wypiętym zadkiem i napisem "Rangers" na nodze.
W 2009 r. Boruc wreszcie się doigrał. Na uszczypliwe wypowiedzi i gesty pod adresem fanów Rangersów chuligani odpowiedzieli wybiciem szyb w domu piłkarza. Rok później Król Artur opuścił Wielką Brytanię. Wylądował we Florencji.
W Celtiku był hołubiony na każdym kroku, nie musiał o nic walczyć, o nic się troszczyć. W szatni też mógł pozwolić sobie na więcej niż inni. Trener Gordon Strachan (uchodzący za impulsywnego i gorącokrwistego) często musiał znosić humory Boruca, który potrafił nawet skrytykować menedżera. Na jednym z treningów Polak pokłócił się z Aidenem McGeadym. Boruc zaczekał na kolegę pod szatnią i załatwił sprawę po męsku, wywołując przy tym mały skandal. Wszystko uchodziło mu jednak płazem, bo stały za nim świetne wyniki boiskowe.
Z "Borubarem" w bramce Celtic awansował do 1/8 finału Champions League, gdzie trafił na Milan. Mimo porażki 0:1 w drugim meczu (w pierwszym był remis 0:0) Boruc zebrał świetne recenzje. Po drodze, w spotkaniu o awans z Manchesterem United, Polak obronił strzał Louisa Sahy z rzutu karnego. Przez wielu ekspertów był wymieniany w gronie trzech najlepszych bramkarzy Europy (obok Casillasa i Buffona).
Jako piłkarz Celticu Boruc pojechał także na pamiętne Euro 2008. Wychowanek Pogoni Siedlce w Austrii i Szwajcarii był jedynym jasnym punktem ekipy Beenhakkera, ratując ją przed kompletnym blamażem. Wydawało się, że po tak udanym turnieju zmieni wreszcie klub, ale przeszkodą okazała się cena. Przedstawiciele Milanu (najbardziej zdeterminowanego, by pozyskać Polaka) zerwali rozmowy, gdy usłyszeli, że Celtic puści swoją największą gwiazdę do Włoch za... 11 mln euro. W efekcie Boruc został w Glasgow na kolejne dwa lata.
Pod koniec jego przygody z ligą szkocką zaczęły się problemy. Polska nie awansowała do mistrzostw świata w 2010 r. W eliminacjach, w spotkaniu z Irlandią Północną (2:3) Polak nie trafił w piłkę podaną mu przez Michała Żewłakowa, a ta wtoczyła się do bramki. Z jego błędu śmiała się cała Europa.
Zobacz koniecznie: Marta Domachowska w nowym Playboyu! [ZDJĘCIA]
Głośno było też o jego pozaboiskowych wyczynach. Rozstanie z żoną Katarzyną (które zbiegło się z narodzinami ich dziecka) i związek z Sarą Mannei, byłą dziewczyną poznańskiego gangstera, opisywały wszystkie polskie tabloidy. Paparazzi kilka razy przyłapali go także z pokaźną oponką na wierzchu, sugerując niesportowy tryb życia. Świat, w którym Boruc był nietykalny, zaczął się walić.
- To był dla niego bardzo trudny okres, z każdej strony był atakowany. Wielu na jego miejscu po prostu by się poddało - opowiadał Dowhań w nSport. - On jednak mimo wszelkich przeciwności wziął się w garść i odbudował w Fiorentinie.
Do Florencji Boruc przychodził jako zmiennik Sebastiana Freya. Francuz doznał jednak kontuzji, a Polak wykorzystał swoją szansę i na stałe wskoczył do bramki. Wrócił także do kadry, z której jednak szybko wyleciał po aferze w samolocie. Zamiast przeprosić trenera, nazwał go w jednym z wywiadów (rzekomo przez przypadek) Dyzmą.
- Zmieniłem się, całe swoje życie wywróciłem do góry nogami - opowiadał. - Zrobiłem to dla kadry, bo wiem, że mogę w niej jeszcze dużo osiągnąć. Jeśli Smuda nie zabierze mnie na Euro, to trudno, pojadę na mundial do Brazylii - mówił.
Gdyby patrzeć na Boruca tylko przez pryzmat jego umiejętności, to powinien na stałe wrócić do kadry. W Southampton przydomek "Holy Goalie" rozbłysł na nowo po fantastycznych meczach w Premier League. Początkowe niesnaski z kibicami (Boruc rzucił w ich stronę butelką z wodą) szybko zostały rozwiązane i dziś każda interwencja "Arcziego" jest nagradzana gromkimi brawami. Problem tkwi jednak w jego głowie.
Jeśli polski George Best (taki przydomek zyskał w brukowcach) dorósł wreszcie do gry w kadrze, to trener Fornalik może spać spokojnie. Jeśli jednak jego charakter znów da o sobie znać, to mundial w 2014 r. (zakładając, że wygramy eliminacje) Boruc znów może obejrzeć w telewizji.
Zobacz także w Polska The Times: Mistrzowie sportu na koksie: Zmowa milczenia kryje ogromne rozmiary zjawiska