menu

Czy Pawłowski jest za słaby na Zawiszę? [KOMENTARZ]

28 maja 2015, 18:18 | Wojciech Adamczak

Bartłomiej Pawłowski miał z miejsca stać się gwiazdą bydgoskiego klubu i jej czołowym piłkarzem, tymczasem w ubiegły weekend nie załapał się nawet na ławkę rezerwowych. Mariusz Rumak przyznaje, że „na ten moment Pawłowski przegrywa rywalizację o miejsce w składzie”.

Bartłomiej Pawłowski
Bartłomiej Pawłowski
fot. PAWEL SKRABA / POLSKAPRESS

Pod koniec przerwy zimowej sytuacja ze skrzydłowymi w Zawiszy była dramatyczna. Wagner wrócił do Portugalii, Luis Carlos trenował już z Koroną, pożegnano się z Piotrem Petaszem, a Jakub Wójcicki miał na stałe zająć miejsce na prawej obronie. W klubie pozostał jedynie chimeryczny Alvarinho. Na domiar złego testowani gracze z Bałkanów nie prezentowali się najlepiej, bydgoszczanie z nimi w składzie nie potrafili w sparingach ograć Chojniczanki Chojnice czy Olimpii Grudziądz. Zakontraktowano Jakuba Smektałę i Sebastiana Kamińskiego, jednak to nie jest kaliber graczy, którzy zapewnią odrobienie ogromnych strat i utrzymanie. W tej sytuacji wypożyczenie z Lechii Pawłowskiego wydawało się transferowym majstersztykiem.

Gdy tylko wskoczył do składu pokazał, że ma zdecydowanie wyższe umiejętności od swoich konkurentów i jak tylko wejdzie w rytm meczowy będzie kluczowym zawodnikiem w talii Mariusza Rumaka. Czas płynie, a były gracz Malagi ma na swoim koncie zaledwie jedną asystę i ani jednej bramki. Wielokrotnie był blisko, ale ewidentnie nie mógł się przełamać i to spowodowało chyba jakąś blokadę psychiczną. Efektowne dryblingi to za mało, kiedy nie skutkują celnym strzałem albo dobrym dograniem do partnera.

Z pewnością nie pomaga mu brak zaufania trenera Rumaka. Pawłowski ewidentnie nie pasuje do jego wizji gry, gdyż w prawie każdym meczu trener jest wyraźnie poirytowany niektórymi zagraniami i w końcu zmienia go w drugiej połowie, choć często nie prezentuje się gorzej od swojego partnera z drugiej strony boiska. Jednak to zawsze Pawłowski jest tym, który pierwszy opuszcza boisko, albo traci miejsce w pierwszej jedenastce. Trzeba przyznać, że czasem było to w pełni uzasadnione, jak na przykład w meczu z Legią, gdy praktycznie każdy jego kontakt z piłką kończył się stratą, ale wydaje się, że piłkarz musi czuć oparcie w kibicach i trenerze, żeby móc zrobić postęp. Wiadomo, jaka jest sytuacja na trybunach, więc szczególnie ważną rolę ma do odegrania szkoleniowiec.

Takie zachowanie trenera byłoby w pełni zrozumiałe, gdyby miał do dyspozycji wartościowych zmienników. Tymczasem poza Alvarinho skrzydłowi Zawiszy nie mogą zaliczyć tej rundy do udanych. Jakub Smektała w ostatnich latach był rezerwowym Ruchu Chorzów, trudno więc oczekiwać eksplozji formy w Bydgoszczy. Zaskoczenia nie było – Smektała to gracz bezbarwny, słaby technicznie i mało aktywny, zwyczajnie za słaby na ekstraklasę. Szczytem wszystkiego była jego szarża w doliczonym czasie meczu z Podbeskidziem, kiedy zamiast spokojnie uderzyć obok bramkarza, wypuścił sobie za daleko, wpadł prosto w niego i zaprzepaścił szansę na wygraną. Po tym popisie nie zagrał w wygranym meczu z Koroną, ale na Cracovię i Łęczną wyszedł w pierwszej jedenastce.

Niezbyt wiele dobrego można także powiedzieć o Sebastianie Kamińskim, który zwykle zmienia Pawłowskiego. Fakt, że zazwyczaj wnosi nieco więcej spokoju i gra bardziej przewidywalnie, co jednak trudno uznać za atut, mówiąc o skrzydłowych. Przeskok z pierwszej ligi do ekstraklasy nie jest łatwy i póki co Kamiński jeszcze się nie przestawił na większą intensywność gry. Stara się, próbuje, ale skutek odnosi podobny jak koledzy. Przemilczę Stefana Denkovicia i George’a Alaverdashviliego, którzy jak dotąd grali epizody i trudno przypuszczać, aby odegrali jeszcze jakąś znaczącą rolę.

Inna kwestia to postawa Pawłowskiego i jego kolegów na treningach, którą najlepiej może ocenić oczywiście sam trener. Fakt faktem, że bydgoskie „gwiazdy” skompromitowały się ostatnio w meczu rezerw z Kujawianką Izbica Kujawska. W składzie czwartoligowego drugiego zespołu wystąpiło ośmiu zawodników z pierwszej drużyny, w tym m.in. Pawłowski, Paweł Strąk czy Stefan Denković, a mimo to bydgoszczanie przegrali 1:4. Skoro zawodnicy odpuszczają sobie taki mecz, zamiast dać z siebie wszystko i pokazać się trenerowi, to trudno mu się dziwić, że ich potem nie wystawia.

Podsumowując, wydaje się, że ostatnie trzy mecze to nie moment na szukanie nowych rozwiązań i należy rzucić wszystkie siły na szalę. Nawet w kiepskiej formie taki gracz, jak Bartłomiej Pawłowski jest w stanie przeprowadzić jakąś szaloną akcję, która okaże się decydująca dla końcowego rezultatu. Pozostali kandydaci oferują co najwyżej przeciętność, a tu potrzeba odrobiny szaleństwa, bo nie oszukujmy się, końcówka sezonu to nie będzie czas pięknych składnych akcji i wyszukanej taktyki, a raczej kwestia woli walki, dyspozycji dnia i szczęścia.

Obserwuj na Twitterze: @WojtekAdamczak

Polub na Facebooku: Z pominięciem drugiej linii


Polecamy