Futbol w świecie korupcji i braku technologii - witajcie w Italii! [KOMENTARZ]
Niedzielne starcie gigantów i głównych pretendentów do Scudetto Juventusu i Romy, a także odkryta kilka dni wcześniej nowa karta afery Calcioscommesse, poruszyły niezwykle drażliwy w Italii temat korupcji w świecie futbolu. Niepocieszona po porażce Roma za pośrednictwem swoich piłkarzy, trenera i dyrektora sportowego zasugerowała, że eldorado "ustawek" trwa w najlepsze. Czy w klubie ze stolicy Włoch na pewno obrano właściwy tok myślenia?
Na kilka dni przed rozegraniem tego spotkania duch korupcyjnych afer powrócił do Italii. Media na Półwyspie Apenińskich zasypały kibiców informacjami o kolejnym rozdziale Calcioscommesse, czyli mniej znanej od Calciopoli sprawy dotyczącej ustawiania spotkań w niższych ligach we Włoszech. W Calcioscommesse zamieszane były głównie kluby oraz postacie, które kilka lat temu uczestniczyły w rozgrywkach Serie B oraz Serie C. Nowe dowody, które ujawniła prokuratura w Cremonie obciążają jednak zespoły, które aktualnie grają we włoskiej ekstraklasie, a mianiowicie US Sassuolo i Lazio Rzym.
Pierwszy z nich od dawna znajdował się pod obserwacją śledczych, jednak do tej pory nikt nie potrafił znaleźć niezbitych dowodów na uczestnictwo osób powiązanych z Sassuolo w siatce przestępczej odpowiedzialnej za ustawianie spotkań w Italii. Sprawa nabrała obrotu, gdy prowadzący dochodzenie postanowili przeszukać urządzenia mobilne piłkarzy, działaczy oraz innych podejrzanych odkrywając, rzekomo, wiadomości, które rzuciły nowe światło na prowadzoną od lat sprawę. Czy to oznacza, że niedługo kolejne osobistości świata sportu zostaną postawione przed sądem? Tym razem jednak nie mają to być anonimowe dla przeciętnego kibica nazwiska, bowiem jednym z głównych podejrzanych stał się mający już podobne wykroczenie w swoim "CV" Stefano Mauri (kapitan Lazio), a w gronie zamieszanych znajdują się również Massimiliano Allegri, trener Juventusu, który w latach popełnienia przestępstwa pracował w Sassuolo, czy nawet... Antonio Conte, selekcjoner reprezentacji Włoch.
Sprawa Calcioscommesse nie jest co prawda tak głośna jak Calciopoli, w które zamieszane były najwybitniejsze włoskie kluby, ale pozwoliła ona przypomnieć o wciąż istniejącym problemie korupcji w świecie piłki nożnej. Temat ten został jednak zepchnięty na boczny tor przez niedzielną konfrontację na szczycie Serie A pomiędzy Juventusem, a Romą. Nikt jednak nie spodziewał się, że mecz głównych pretendentów do Scudetto da kolejną okazję do... dyskusji na ten właśnie temat. Gianluca Rocchi, arbiter główny tego spotkania, podjął wiele kontrowersyjnych decyzji, które nie do końca spodobały się głównie sympatykom Rzymskiego zespołu. Po przegranym meczu postawę arbitra odważnie skrytykował kapitan Giallorossich, Francesco Totti, który użył w tym celu bardzo dosadnych słów:
"Juventus to zespół, który powinien grać we własnej lidze - powtarzam to od zawsze. Dziś przyjechaliśmy tu po zwycięstwo i Juve na boisku nas nie pokonało. Graliśmy dobrze, ale pewne decyzje sprawiły, że mimo wszystko przegraliśmy ten mecz. Jesteśmy wściekli na to co się stało, takie rzeczy nie powinny mieć miejsca."
Legendzie Romy w osądach wtórował również szkoleniowiec trzykrotnego mistrza Włoch, Rudi Garcia, który w pierwszej połowie został odesłany przez Rocchiego na trybuny:
"To dla mnie wstyd, nie wiedziałem, że pole karne na Juventus Stadium ma 17, a nie 16 metrów. Urojone gole i błędne decyzje arbitra mogą zostać rostrzygnięte przy użyciu nowoczesnej technologii. Nie widzę innego wyjścia."
Zdanie współpracowników podzielał również Walter Sabatini, dyrektor sportowy AS Romy, który wprost powiedział, że wszystkie bramki zdobyte przez Bianconerich to efekt błędnych decyzji sędziego.
Czy jednak na pewno Rocchi popełnił aż tak rażące błędy, które wypaczyły wynik spotkania? Zdenerwowanie wśród kibiców jest zrozumiałe, ale krytyka człowieka, który podejmuje decyzję w ułamku sekundy w niewyobrażalnym stresie, jest - nazwijmy to po imieniu, głupia. Głupia wśród kibiców, a tym bardziej piłkarzy i trenera, którzy najlepiej powinni znać nie tylko reguły, ale i realia tego sportu. Nie należy w żadnym wypadku bronić Rocchiego, który faktycznie nie po raz pierwszy był głównym "bohaterem" spotkania, ale należy pamiętać, że jak każdy człowiek popełnia on błędy i na pewno nie miały one na celu faworyzowania jednej z drużyn. Nie można go też krytykować za intuicyjne użycie gwizdka w sytuacji, w której nie pomoże mu chwila przerwy na obejrzenie powtórki ani specjalna technologia, która podpowie mu "bez faulu", czy chociażby "przed szesnastką". Jak rozwiązać ten problem?
Wnikliwe analizy? Tak, udowodnią krzykaczom, że mieli rację, bo sędzia popełnił błąd. Co jednak dała opinia La Gazetty dello Sport, która kilka godzin po meczu uznała, że po zagraniu piłki ręką przez Maicona oraz po faulu Lichtsteinera (wg Lgds Totti był współwinnym tego zajścia) karnego być nie powinno albo, że faul na Pogbie według nowych przepisów faktycznie zalicza się do słusznych decyzji, podobnie jak bramka Bonucciego, przy której Vidal stojąc przed bramkarzem nie złamał przepisów? Nic. Zupełnie nic. Wprowadzi jedynie względny spokój na klubowe fora w internecie.
Faktycznym problemem Włochów nie jest więc Calciopoli ani Calcioscommesse. Nie jest, bo sam Andrea Pirlo w swojej biografii opisał to zjawisko jako coś czego nie da się raz na zawsze usunąć. Piłka na poziomie ekstraklasy w Italii jest już w stu procentach zdrowa - i ja w te słowa wierzę. W niższych ligach nie można jednak wyeliminować zupełnie ustawiania spotkań, bo zapewniają one niekiedy połowę rocznej pensji piłkarza Serie B i Serie C. Czy warto więc walczyć z systemem, którego nie pokonamy i wszędzie doszukiwać się jego nowych latorośli? Zamiast tego można się zająć się profesjonalnym wsparciem dla arbitra, które stosowane jest już chociażby w siatkówce. Video-zapis, który pomoże zweryfikować decyzję arbitra natychmiast po jej podjęciu nie tylko wpłynie na poziom sędziowania, ale również pozwoli bogu ducha winnemu człowiekowi pozbyć się fali niesłusznej krytyki, która może zniszczyć psychikę i utrudnić nawet pokazanie się w niedzielę na ulicy swojego miasta, jest obecnie dużo bardziej potrzebny niż technologia goal-line, która w trakcie rozgrywek bardzo rzadko jest naprawdę przydatna (naprawdę, a nie po to, żeby potwierdzić oczywistość jak na mundialu w Brazylii). Pod tą propozycją, również zawartą w "Myślę, więc gram" podpisuję się obiema rękami.
Tak łatwo jest przecież obrzucić błotem kogoś, kto przy wypełnionym po brzegi stadionie musi zachować czujność w każdej sytuacji i podjąć decyzję, nawet, gdy sam nie jest do końca pewny co do jej słuszności, gdy samemu siedzi się na kanapie z możliwością obejrzenia miliona powtórek w zwolnionym tempie. Musi, bo tego wymaga jego zawód i bez względu na późniejsze wyzwiska, a rzadziej pochwały, użyje gwizdka wedle własnej opinii w nawet najbardziej kontrowersyjnej sytuacji. Czas się więc przeprosić i zamiast wywoływać ducha przeszłości, zrobić krok do przodu. Krok ku normalności.