Arkadiusz Głowacki: Druga połowa była w naszym wykonaniu beznadziejna
Po piątkowym meczu Wisły Kraków w Poznaniu z Lechem (1:1), wiślacy mogli mieć mocno mieszane uczucia. Z jednej strony punkt zdobyty przy ul. Bułgarskiej powinni szanować, bo z przebiegu gry „Kolejorz” zasłużył na coś więcej niż remis. Z drugiej jednak, jeśli traci się bramkę w doliczonym czasie gry, w momencie gdy sędzia już szykuje się do zakończenia spotkania, to zawsze pozostaje niedosyt. Jeśli odrzucić jednak emocje i minutę straconej bramki na bok, to trzeba powiedzieć sobie jasno – Wisła nie tyle miała w Poznaniu pecha, że straciła dwa punkty, co miała sporo szczęścia, że zdobyła jeden.
fot. Grzegorz Dembiński
Jeśli ktoś miałby wątpliwości przy takim stawianiu sprawy, to rozwiewa je kapitan „Białej Gwiazdy” Arkadiusz Głowacki. Po ostatnim gwizdku sędziego „Główka” nie bawił się w kurtuazję, tylko rzeczowo ocenił boiskowe wydarzenia. – Mimo, że straciliśmy bramkę w doliczonym czasie gry, to ten remis należy uznać za szczęśliwy – powiedział Arkadiusz Głowacki. – Druga połowa była w naszym wykonaniu po prostu beznadziejna. Nie ma się co czarować, że broniliśmy się, że próbowaliśmy utrzymać korzystny wynik. Nie! Było tak, że zostaliśmy totalnie zdominowani, nic nie zrobiliśmy, żeby przynajmniej przez moment przejąć kontrolę nad tym, co dzieje się na boisku. Mieliśmy w tym meczu dobre pół godziny, a później było już z każdą minutą tylko gorzej.
Trudno nie zgodzić się z Głowackim, choć z drugiej strony warto zadać sobie pytanie, dlaczego piątkowy mecz miał taki obraz? Pytanie zasadne o tyle, że przez pierwsze pół godziny to wiślacy całkowicie dominowali na boisku. Lech w tym okresie nie robił sztycha. Co zatem stało się, że później goście tak oddali inicjatywę podopiecznym Nenada Bjelicy?
– Nie mam pojęcia dlaczego tak się stało – przyznał Głowacki. – Wydaje mi się, że z biegiem czasu, kiedy Lech grał coraz lepiej, odbierał nam z każdą minutą pewność siebie, którą mieliśmy w pierwszych trzydziestu minutach. Spodziewaliśmy się, że Lech będzie stroną dominującą przez pierwsze pół godziny, a tak nie było. Uwierzyliśmy, że jest dobrze i że tak będzie przez cały mecz, skoro na jego początku realizowaliśmy to, co sobie założyliśmy. Odcinaliśmy dwóch ofensywnych pomocników Lecha, którzy wchodzą w wolne strefy. Nic przez to pierwsze pół godziny nie działo się pod naszą bramką. Później jednak oni zaczęli grać coraz lepiej. Dochodzili do sytuacji, byli dokładniejsi, szybsi i tak już do samego końca to wyglądało.
W drugiej połowie wiślacy momentami bronili się wręcz rozpaczliwie, cudów w bramce dokonywał najlepszy w ich szeregach Michał Buchalik. Mimo że trener Nenad Bjelica zdecydował się na mocno ryzykowne zagranie, wycofując dwóch obrońców, a wprowadzając w ich miejsce ofensywnych graczy, Wisła nie była w stanie wyprowadzić choćby jednej sensownej kontry.
– Bardziej graliśmy sercem niż umiejętnościami – przyznaje szczerze Głowacki. – Zostaliśmy zdominowani i tych ataków było naprawdę dużo. Dużo, dużo do poprawy jest po tym meczu, ale żeby nie było tak całkiem pesymistycznie, to jest też na czym budować optymizm, patrząc na naszą grę przez pierwsze pół godziny. Jeśli uda nam się ten czas wydłużyć w kolejnych meczach, to nie musi być źle.
Ze słabości swojego zespołu po przerwie zdawał sobie sprawę również trener Kiko Ramirez. Przyznał on na pomeczowej konferencji: – Weszliśmy bardzo dobrze w to spotkanie i zdobyliśmy bramkę jako pierwsi. Później przy piłce był już Lech, który stwarzał sobie sytuacje, a my wówczas cierpieliśmy i jedynie broniliśmy się. Szkoda, że gospodarze wyrównali w końcowych minutach, ale tak się czasami zdarza.
Problem w tym, że Ramirez nie pomógł swojej drużynie, by ta utrzymała korzystny wynik. Jego zmiany nic nie wniosły do gry drużyny. Mało tego, to właśnie wprowadzeni na boisko w drugiej połowie Ze Manuel i Tibor Halilović ponoszą znaczą winę za utratę gola. Obu jak dzieci ograł Radosław Majewski, któremu w dośrodkowaniu nie przeszkodził również Tomasz Cywka. Halilović przy tym mógł jeszcze naprawić swój błąd, gdyby zamiast przyglądać się jak Lech rozgrywa piłkę, pobiegł ile sił w nogach do Darko Jevticia. Gdyby to zrobił, to piłkarz „Kolejorza” nie miałby tyle miejsca do oddania strzału, zakończonego golem.
Winnych jego utraty było jednak oczywiście więcej, bo cała ta sytuacja bardzo dobrze obrazowała grę Wisły w ostatnich minutach, gdy jej piłkarze byli za każdym razem spóźnieni przynajmniej o jedno tempo, gdy dokonywali złych wyborów lub gdy tracili piłkę w dziecinny sposób.
Wracając do rezerwowych, to już nawet nie dziwi, a wręcz irytuje forowanie przez Kiko Ramireza na siłę Ze Manuela. Na boisku Portugalczyk spędził tym razem blisko pół godziny, licząc z doliczonym czasem gry. W tym okresie przegrał wszystkie osiem pojedynków z piłkarzami Lecha! Jaki zatem ma sens wprowadzanie takiego zawodnika na boisko?
Żeby nie było, że pastawimy się tylko nad Ze Manuelem, to trzeba odnotować, że nic nie wnieśli do gry zespołu również wspomniany Halilović i Denys Bałaniuk. W tym ostatnim przypadku Ramirez może się jedynie bronić, że musiał dokonać zmiany napastnika, bo prosił go o nią Carlos Lopez, uskarżający się na problemy z kostką.
Warto wspomnieć, że w Poznaniu nie zagrał Pol Llonch. Hiszpan na rozgrzewce nabawił się kontuzji mięśnia dwugłowego. Nie jest to jednak poważny uraz i Llonch powinien być gotowy na mecz z Sandecją, który otworzy serię spotkań z teoretycznie słabszymi rywalami. Słowo „teoretycznie” jest tutaj jednak kluczowe, bo jak zauważył Głowacki: – Trzeba to w końcu powiedzieć głośno – nie wydaje mi się, żebyśmy byli faworytem w jakimkolwiek meczu. Jeśli tak będziemy podchodzić do spotkań, to nie będzie ciekawie. Potrzeba nam dużo pokory, dużo pracy i dużo musimy się jeszcze uczyć jako zespół, żeby wygrywać takie mecze, jak ten przy Bułgarskiej.
Tutaj znajdziesz więcej informacji o Wiśle Kraków;nf
#TOPSportowy24;nf - SPORTOWY PRZEGLĄD INTERNETU
[wideo_iframe]//get.x-link.pl/d5dd7312-5ef2-7ff0-29c8-853127d2fe45,f2a115a8-ac76-a5e1-626a-ddc62555c0bd,embed.html[/wideo_iframe]