menu

[ANALIZA] Dobry czy zły Kamil Biliński?

14 czerwca 2017, 11:32 | Jakub Guder

Czy Śląsk Wrocław będzie żałował rozstania się z Kamilem Bilińskim? Liczby i statystyki mówią, że znalezienie następcy może nie być takie łatwe.


fot. Tomasz Hołod

32 mecze, 11 goli, sześć asyst - to liczby Kamila Bilińskiego w tym sezonie. Daje to 16 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej (bramki + asysty) i udział przy 32,7 procentach bramek strzelonych przez drużynę w lidze w minionych rozgrywkach. Innymi słowy - „Bila” miał udział przy 1/3 bramek WKS-u i to bez doliczania asyst drugiego stopnia, czyli takich, po których podający oddawał piłkę bezpośrednio do strzelca.

- Zabrakło determinacji w próbie dogadania się, znalezienia wspólnego języka. Nie miałem wrażenia, że klubowi na tym zależy. Było tylko zimne: daliśmy ci ofertę i albo ją przyjmujesz, albo się rozejdziemy - powiedział Biliński portalowi 2x45.info, pytany o kulisy rozmów o nowej umowie we Wrocławiu. Przy Oporowskiej napastnikowi chciano obniżyć pensję, na co może sam piłkarz by się zgodził, ale pozostawała jeszcze kwestia umowy. Snajper oczekiwał dwuletniego kontraktu, klub proponował system jeden + jeden, czyli opcję przedłużenia.

Wielu kibiców rozstanie z Bilińskim odebrało pewnie jako porażkę Śląska. Patrząc na ostatnie tygodnie w wykonaniu wrocławianina - pewnie słusznie. Mało kto teraz jednak pamięta, że zwłaszcza jesienią liczby „Bili” nie wyglądały tak dobrze.

Biliński do końca marca, a Biliński od 1 kwietnia, to - mogłoby się wydawać - dwaj różni piłkarze. Dość powiedzieć, że przez ostatnie dwa miesiące w sezonie potrzebował ledwie 687 minut, by strzelić 7 bramek, co daje średnio gola co 98 minut. Przed 1 kwietnia do siatki trafiał co... 313 minut!

11 goli w lidze sprawia, że Biliński jest najskuteczniejszym Polakiem w Śląsku od sezonu 2008/2009, kiedy to również 11 trafień zanotował Tomasz Szewczuk. Warto pamiętać, że wówczas rozgrywano jednak o siedem meczów mniej. „Bila” sześć bramek strzelił w grupie spadkowej. Przed podziałem punktów zaledwie dwukrotnie pokonał bramkarzy drużyn, które potem zagrały w grupie mistrzowskiej (Wisła i Korona).

Gdy popatrzymy na liczbowe podsumowanie sezonu, to Kamil Biliński wypada w nich całkiem nieźle. We wspomnianej wyżej punktacji kanadyjskiej ma tyle samo punktów, co uznany za najlepszego piłkarza sezonu Vadis Odjidja-Ofoe. Miał też na przykład częściej udział przy golach, niż supersnajper Legii Nemanja Nikolić, który zimą odszedł do grającego w MLS Chicago Fire.

Generalnie tendencja przez cały sezon była taka, że jeśli Śląsk grał źle, to blado wypadał też Biliński, który wówczas nie miał wsparcia w kolegach. Napastnik żyje z podań - wiadomo. Nie przez przypadek rozstrzelał się w końcówce, gdy wrocławianie złapali wiatr w żagle, a do formy wrócił Ryota Morioka. Zresztą „Bilę” trzeba zaliczyć do napastników stosunkowo efektywnych - by raz trafić do siatki potrzebował średnio ponad pięciu prób. Lepsi od niego byli Nikolić, Marcin Robak czy Mirosław Radović, ale gorsi Konstantin Vassiljev, Marco Paixao, Adam Frączczak, ale też Morioka - w przypadku Japończyka tylko co dziewiąty strzał mijał bramkarza.

Biliński ma jeden ważny atut, o którym nie można zapomnieć - charakter. Gdy przyszło mu pracować z Mariuszem Rumakiem, to wszyscy dookoła wiedzieli, że nie ma między nimi chemii. Mimo tego napastnik zacisnął zęby i potrafił wywalczyć sobie miejsce w składzie.

Czy pożegnanie się z nim było dobrą decyzją? Ekonomicznie - być może, sportowo - niekoniecznie. Tak naprawdę zweryfikuje to czas i... jego potencjalni następcy. Jeśli to Wrocławia trafił teraz na przykład ktoś pokroju Maro Paixao, to o Bilińskim wszyscy szybko zapomną. Gorzej, gdy nowy napastnik będzie miał skuteczność Łukasza Zwolińskiego, który przez 1255 minut gry do siatki trafił... raz.

Wszystkie dane statystyczne za portalami ekstrastats.pl oraz transfermarkt.pl.


Polecamy