Alan Uryga: Chciałem coś pokazać kilku osobom w Wiśle Kraków, które były odpowiedzialne za decyzję o moim odejściu
– Nie ukrywam, że mam żal, że tak się to potoczyło. Nie jest to żal do Wisły jako klubu. Nie jest to żal do kibiców „Białej Gwiazdy”, których bardzo szanuję. Mam jednak żal do osób „na górze” za to jak zostałem potraktowany w klubie, w którym się wychowałem – mówi Alan Uryga, wychowanek Wisły Kraków, a dzisiaj zawodnik Wisły Płock. Latem „Biała Gwiazda” nie przedłużyła z Urygą kontraktu, trafił więc do Płocka, a w poniedziałek, w meczu obu drużyn, strzelił bramkę dla „Nafciarzy”.
fot. Andrzej Banaś
– Co Pan sobie pomyślał, gdy w 24. minucie meczu z Wisłą Kraków strzelił Pan gola? Na Pana twarzy bardziej było widać po tej bramce złość niż wielką radość.
– Radość była, ale też to wszystko, co we mnie gromadziło się przez ostatnie miesiące, chciałem z siebie wyrzucić. Stąd może tak ta moja radość wyglądała. Dla mnie to wielka sprawa, że strzeliłem bramkę Wiśle, ale nie będę ukrywał, że przede wszystkim chciałem coś udowodnić. Nie mam tutaj na myśli kibiców w Krakowie, bo na nich nigdy złego słowa nie powiem. Bardziej chciałem coś pokazać kilku osobom, które były odpowiedzialne za decyzję o moim odejściu z Wisły w czerwcu minionego roku. Chciałem zagrać tak, żeby oni choć na moment pochylili się nad tymi decyzjami, które wtedy podjęli.
– Widzę, że sprawa odejścia z Wisły Kraków wciąż w Panu mocno siedzi.
– Nie ukrywam, że tak jest, że mam żal, że tak się to potoczyło. Powtórzę jednak to jeszcze raz. Nie jest to żal do Wisły jako klubu. Nie jest to żal do kibiców „Białej Gwiazdy”, których bardzo szanuję. Mam jednak żal do osób „na górze” za to jak zostałem potraktowany w klubie, w którym się wychowałem.
– Wiosną generalnie udowadnia Pan, że w Krakowie pochopnie z Pana zrezygnowano. Gra Pan na różnych pozycjach. A to na lewej obronie, a to w jej środku, a to wreszcie na prawej stronie defensywy, jak w meczu z Wisłą. I wszędzie spisuje się Pan dobrze, nawet bramki Pan zaczął strzelać.
– Wywalczyłem sobie miejsce w składzie ciężką pracą w okresie przygotowawczym, później na codziennych treningach. Nieskromnie mówiąc, wygląda to nieźle. Czy to jednak wpływa na odbiór mojej osoby w Krakowie? Nie wiem, ciężko mi powiedzieć, bo nawet nie mam za bardzo kontaktu z ludźmi z klubu. Wydaje mi się jednak, że udowadniam co tydzień, że potrafię grać na poziomie ekstraklasy, że mogę coś drużynie dać od siebie i że jestem piłkarzem, który gwarantuje jakiś poziom. Do tego dochodzą też bramki, które zacząłem strzelać. Myślę, że wkrótce będą kolejne, bo czuję przy stałych fragmentach, że po prostu da się.
– W Krakowie niektórzy twierdzili, że jednym z argumentów za Pana odejściem był fakt, że nie radzi Pan sobie przy swoich warunkach fizycznych w powietrznych pojedynkach. Tymczasem oba gole, które Pan strzelił w tym sezonie dla Wisły Płock, były zdobyte po strzałach głową.
– Jeśli ktoś wyraził taką opinię, to trochę jestem w szoku. Żaden trener w Krakowie nigdy pod tym względem nie zgłaszał do mnie zastrzeżeń. Jedyne czego mi brakowało, to liczb w ofensywie. Wpływu na to jednak nie miała moja walka w powietrzu. Może bardziej brakowało mi wiary w siebie przy wejściach w pole karne przy stałych fragmentach. Gdy jednak grałem jeszcze na pozycji defensywnego pomocnika, to bramkarze z „piątek” piłkę wybijali na mnie, żebym ją strącał i myślę, że nieźle sobie radziłem. Dziwię się zatem takim opiniom, ale z drugiej strony zdążyłem się już przyzwyczaić, że niektórzy ludzie w Wiśle wiele różnych słów na mój temat wypowiedzieli. Trochę rzeczy było wyciąganych na siłę, tak jak jakby ktoś próbował usprawiedliwić decyzję o tym, że przy Reymonta ze mnie zrezygnowano.
– Za to w Płocku postawiono na Pana mocno. Trener Jerzy Brzęczek pewnie stał się wyjątkową postacią w pańskiej karierze, bo jest pierwszym szkoleniowcem, który nie bał się dać Panu taką prawdziwą szansę.
– Tak, już dzisiaj mogę powiedzieć, że trener Jerzy Brzęczek zapisze się w mojej przygodzie z piłką jako ktoś wyjątkowy i to bez względu na to, co jeszcze się w przyszłości wydarzy. Miałem trochę straconą jesień, bo bardzo późno dołączyłem do zespołu. W zimie naprawdę jednak ciężko pracowałem i poczułem, że mogę zrobić coś więcej. Trener dał mi szansę raz, drugi. Po moich występach był zadowolony, choć przecież wystawia mnie czasami na pozycjach nie do końca nominalnych. Myślę, że jeszcze przed nami wiele fajnych meczów z trenerem. Te dwie bramki, które udało mi się ostatnio strzelić, też pokazują, że to jest dla mnie dobry okres w mojej przygodzie z ekstraklasą.
– Zaczęliśmy od pańskiej bramki, wróćmy zatem do poniedziałkowego meczu. To generalnie było dobre widowisko, bo nikt nie kalkulował, obie strony chciały wygrać.
– Pierwsza połowa toczyła się pod dyktando Wisły Kraków. Trochę zamętu w naszych szeregach wprowadziło ustawienie „Białej Gwiazdy”, w którym Carlitos tak często i mocno schodził pod boczną linię. Byliśmy przygotowani na to, że on lubi zejść ze środka do boku, ale nie robił tego wcześniej w aż takim stopniu. Pewnie pomyśleli, że skoro ja gram na prawej obronie i nie jest to moja nominalna pozycja, to będzie im łatwiej przedostać się pod naszą bramkę. Druga połowa była już bardziej wyrównana, było trochę sytuacji z obu stron. Mieliśmy np. ogromne zamieszanie pod naszą bramką, gdy krakowianie strzelali kilka razy. My też mieliśmy jednak swoje bardzo dobre okazje. M.in. ten mój strzał głową, po którym jestem pełen podziwu dla Juliana Cuesty, że to obronił. Tak samo jak należą się bramkarzowi Wisły brawa za obronę strzału Jose Kante. Myślę, że golkiper „Białej Gwiazdy” bardzo pomógł drużynie. Był to fajny mecz dla oka, choć z drugiej strony nie musi to być koniecznie plus da defensywy jednej i drugiej drużyny, skoro tyle było sytuacji. Widocznie nie do końca jedna i druga obrona były zwarte.
– Która Wisła będzie wyżej na koniec sezonu?
– Myślę, że ta z Płocka. Na sześć kolejek przed końcem sezonu mamy nad krakowianami pięć punktów przewagi, co na tym etapie rozgrywek jest sporym kapitałem. Z drugiej strony w tej lidze wszystko się może wydarzyć. Pewnie jeszcze przed ostatnią kolejką w ciemno postawiłbym na nas, ale skoro okazało się, że nie ma faworytów w żadnym meczu, to trzeba liczyć się również z tym, że w dwa tygodnie tabela może wywrócić się do góry nogami.
– Gdyby jednak z Wisłą Płock udało się Panu awansować do europejskich pucharów, byłby to pewnego rodzaju chichot losu…
– Fakt, tak można by to wtedy podsumować, biorąc pod uwagę wszystko, co wydarzyło się przez ostatni rok w mojej karierze.