Kogo boli, że Milik to napastnik, a jego zadaniem jest strzelanie goli?
Arkadiusz Milik jest napastnikiem, a od napastnika oczekuje się, że będzie strzelał gole. Najlepiej dużo goli, bo wtedy wszyscy są szczęśliwi. Nie wszyscy potrafią jednak się z tym pogodzić.
Wczoraj Legia Warszawa w pierwszym meczu 1/16 finału Ligi Europy zmierzyła się z Ajaksem Amsterdam. W holenderskim klubie już od prawie roku gra Arkadiusz Milik, więc spotkanie zapowiadało się bardzo ciekawie. Każdy mógł kibicować komu chce. Jedni trzymali kciuki za warszawski zespół, inni za polskiego napastnika. Oczywiste było, że któraś ze stron będzie musiała przełknąć gorycz porażki. Tym razem wypadło na kibicujących "Wojskowym". Legia przegrała z Ajaksem 1:0, choć trzeba zaznaczyć, że wynik nie mówi wszystkiego o przebiegu spotkania. Zespół ze stolicy miał bowiem aż trzy stuprocentowe sytuacje, ale chyba nie trzeba mówić, że żadnej nie wykorzystał. Duża w tym zasługa holenderskiego golkipera - Jaspera Cillessena, ale i niektórzy piłkarze Legii nie pozostają bez winy. Cóż... jeśli nie strzela się bramek - nie wygrywa się meczów. To jest futbol.
Wytłumaczenie złych humorów niektórych kibiców Legii mogłoby więc być proste - kibice są źli, bo ich klub przegrał mecz. Kropka. Ale to tylko teoria, bo w praktyce ofiarą ataków rozwścieczonych fanatyków Legii nie padł holenderski klub, a grający w nim Polak - Arkadiusz Milik. To właśnie polski napastnik strzelił jedyną bramkę w tym meczu. Ale za to jaką! Za takie trafienie odpuściłbym Milikowi wszystkie piłkarskie winy z tego meczu. Oczywiście, jeśli jakiekolwiek by miał. Mimo wszystko za tego gola nieźle mu się dostało. Na portalach społecznościowych pod jego adresem padały obraźliwe komentarze, często niebywale prostackie.
Pretensje do napastnika za to, że... strzelił gola - brzmi abstrakcyjnie. Jak rolnik żyje z uprawiania pola, tak napastnik zarabia na chleb strzelając bramki. Może to trochę dziwne porównanie, ale za to prawdziwe. Im więcej bramek strzeli, tym lepiej. Fani szaleją z radości, trener jest zadowolony, a i piłkarz czuje się znakomicie. Arkadiusz Milik jest obecnie piłkarzem Ajaksu Amsterdam, więc dla tego klubu strzela bramki i zadowolenie kibiców tego klubu jest dla niego najważniejsze. Swoją drogą nieprofesjonalne i nielojalne wobec klubu oraz kibiców byłoby przekładanie sentymentów, których w tym wypadku - powiedzmy sobie jasno - nie było wcale, nad dobro zespołu. Dla kibiców Ajaksu Milik po wczorajszym meczu jest więc najlepszy, co powinno być dla niego najważniejsze.
Arkowi oberwało się jednak nie tylko za zdobycie gola, ale także, o zgrozo, za jego celebrowanie. A dlaczego miałby niby tego nie robić?
Arkadiusz Milik nigdy nie był piłkarzem Legii Warszawa, ani nie był z tym klubem w żaden sposób związany. Mało tego, młody napastnik wychował się na Śląsku, a kluczową część swojej kariery spędził w Górniku Zabrze (to właśnie stamtąd trafił do Bayeru Leverkusen, później do Augsburga, a ostatecznie do Ajaksu Amsterdam). 20-latek kilkakrotnie miał już okazję rywalizować z warszawskim zespołem. A jak wiadomo, kibicom Górnika i Legii jest bardzo nie po drodze.
Warto również przypomnieć o tym, co wydarzyło się 30 listopada 2014 roku. ADO Den Haag podejmowało wówczas Ajax Amsterdam w meczu ligi holenderskiej. Na meczu w Hadze pojawili się fanatycy warszawskiego klubu, którzy są zaprzyjaźnieni z kibicami ADO. Fani "Wojskowych", choć ciężko w ogóle tak ich nazwać, oprócz tradycyjnej przyśpiewki skandowali "Milik! Co? Ty k...". Teraz natomiast wymagają od polskiego napastnika szacunku.
Oczywiście całe to zamieszanie nie dotyczy wszystkich kibiców Legii. Cieszy fakt, że większa część sympatyków warszawskiego klubu nie ma z tą niechlubną grupą "fanów" wiele wspólnego i woli raczej dopingować swój zespół, niż obrażać rywala. Szczególnie, jeśli jest nim reprezentant Polski. Ci sami bowiem, którzy obrzucają Arkadiusza Milika błotem, skakali z radości na Stadionie Narodowym, kiedy ten strzelił gola Niemcom i jeszcze nieraz za jego sprawą uniosą ręce w geście triumfu krzycząc "Milik, jesteś wielki!".