Wszyscy komentują, ale mikrofon ma Szpakowski
Przy piłce ten i ten, nazwisko jego brzmi tak a tak, podaje do tego i tamtego, a taki owaki strzela gola. Proste, a jak ktoś ma wątpliwości, fachową analizą ze strzałkami służy Jacek Gmoch.
fot. Polskapresse
Czytaj również: Szpakowski dla Ekstraklasa.net: Była szansa, by osiągnąć coś historycznego
Komentowanie meczów piłkarskich nie może być trudne, bo wszyscy robimy to w swoich domach, tylko publiczność mamy mniejszą. I wszyscy wiemy, że lepiej poradzilibyśmy sobie za mikrofonem niż Szpakowski z Juskowiakiem.
Na świecie wszystko ma swój czas i miejsce. Dlatego tak uwielbiany i wspominany Jan Ciszewski, dziś byłby obiektem masowych kpin za swoje językowe potknięcia czy karkołomną gramatykę. Tak samo Dariusz Szpakowski, nasz maestro piłkarskiej relacji, ze swoją wiedzą (a raczej jej brakiem), marnymi umiejętnościami komentowania tego, co faktycznie dzieje się na boisku i skłonnością do słownych plątanin, raczej nie zrobiłby kariery, gdyby dziś musiał zaczynać od zera. Bez sentymentu, który mu towarzyszy.
Podczas Euro "Szpak" znów dał popis swoich umiejętności. Na przykład gola z Rosją strzelił według niego Łukasz Piszczek. Albo to natrętne powtarzanie tych samych banałów: "To jest ten moment! Andrzej (do Juskowiaka), czy to jest ten moment?" (w meczu Polska - Czechy Szpakowski zagajał w ten sposób w co drugiej akcji naszych). - Szpakowski faktycznie ma skłonność do spektakularnych lapsusów - potwierdza aktor Maciej Stuhr i piłkarski komentator amator. - Ale jego głos związany jest z tyloma wspomnieniami. Ten człowiek to niemal historia polskiego futbolu.
Swoją historię podczas Euro na nowo pisze Tomasz Zimoch, komentator radiowy, który z niekontrolowanego słowotoku uczynił swój znak rozpoznawczy. "Jak to Grek. Jak to lamentuje, jak mu się nie udało zachęcić turystów do kupna w sklepiku. Jak to nie udały się połowy. Jak to nie udało się zatańczyć z uroczą turystką, która przybyła do Hersonissos" - wrzeszczał Zimoch w meczu otwarcia. Ile w tym spontaniczności, a ile reżyserii? - Czasem zdarza mi się nie pamiętać, co mówiłem w trakcie relacji - wyjaśnia Zimoch. - Gdy Joachim Halupczok zdobył kolarskie mistrzostwo świata, z radości wskoczyłem na stolik w loży prasowej. Później w to nie wierzyłem.
Zobacz koniecznie: Goool, Goool! Tomasz Zimoch szaleje (POSŁUCHAJ KOMENTARZA)
Czasy się zmieniły, sport zyskał multimedialną oprawę, ale panowie komentatorzy nie przestali nas zaskakiwać. Na dodatek, my kibice zaczęliśmy być bardziej wymagający. Dzięki internetowi nasza wiedza sportowa stała się bogatsza, więc żaden sprawozdawca nie zaimponuje już nam informując, że "zawodnicy uzupełniają przy linii bocznej pierwiastki śladowe". - Przed laty, podczas przygotowań do meczu, opierałem się na własnym archiwum. Dziś wszystkie informacje i statystyki są na wyciągnięcie ręki. Kiedyś opieraliśmy się na obrazie z jednej kamery, dziś tych kamer przy boisku jest nawet i dwadzieścia. Komentatorzy mają więc łatwiej. Ale klopsy i tak się zdarzają. Cóż, ryzyko zawodowe - uśmiecha się Andrzej Zydorowicz, jedna z kultowych postaci w branży.
Klopsy? Jak mawiał inny komentator z dawnych lat, Andrzej Janisz, są takie sytuacje, w których najlepsza jest "cisza kabla". Co miał na myśli komentator zachwycający się "wzwodem Romario"? No tak, chodziło oczywiście o zwód, a człowiek rzecz jasna się przejęzyczył. Jednak na widok litery "w" na początku wyrazu, Freud wymownie zmarszczyłby brwi. Nawet on zdziwiłby się, jakim erotyzmem ociekają słowa złotoustych sprawozdawców, marszczących język w emocjonalnych uniesieniach przed mikrofonami.
Gdy gromada spoconych facetów ugania się za piłką, którą trzeba zdobyć, wstrzelić do celu, najlepiej między nogami rywala, różne myśli uwalniają się w podświadomości. Dariusz Szpakowski, rzekł kiedyś podczas meczu Polaków, że "Smolarek krąży jak elektron koło jądra Bońka". Ciekawe, prawda?
Sprawozdawcy, tracący kontrolę w sportowej ekstazie, popadają w dwuznaczności i mówią językiem narratora z filmów porno. Dowody? Każdy romans rozpoczyna się od zalotów. Nie dziwmy się więc, że "zawodnik, choć jest obrońcą, podrywa swych kolegów", jak zauważył Tomasz Zimoch. Ponieważ w tym cały jest ambaras, aby dwoje chciało naraz, uszanujmy, że "Kosowski tym razem nie pociąga Karwana" (autor: Jacek Laskowski).
"Polak zakończył już rwanie" - stwierdził Artur Szulc, ogłaszając kres zalotów. Wystarczy, bo podniecenie rośnie niczym pokrzywy pod płotem. "Widać ożywienie w kroku Lewandowskiego" - konstatuje Bohdan Tomaszewski. Jerzy Mielewski oznajmił, że "do rozpoczęcia meczu zostało kilka minet". Zabieramy się za grę wstępną. Tako rzecze Andrzej Strejlau: "W polu karnym są próby atakowania przyrodzenia". My tu gadu gadu, a tam: "koniec zabawy, było fajnie, ale teraz trzeba się trochę pokryć" (Szaranowicz). Panie kamerzysto, pan uważa, bo "numery widać tylko podczas zbliżeń graczy rumuńskich" (znów Szpakowski). Akcja rozwija się na całego: "Wziął Krzynówka między swoje uda" (Andrzej Janisz). Co na to spostrzegawczy Szpakowski? Ano: "dobre krycie, potworzyły się pary", "Raul obsłużył Morientesa", a "Niemcy często zmieniają pozycje, ale nie mogą zadowolić trenera". Emocje sięgają zenitu. Czas na finał.
Szpakowski: "Będzie kończył, ale chce skończyć radośnie, w Atenach". Aż tyle czasu nie mamy, w dodatku "jeszcze 3 ruchy i Włoszka będzie szczęśliwa", jak twierdzi Szulc. Znów Szpakowski, król suspensu: "Ostatnie sekundy! Giuly szuka szczęścia między nogami Campbella". "Będą musieli długo czekać, żeby im się coś ciekawego urodziło" - wzdycha Szaranowicz. Muzyka. Napisy końcowe. Oklaski.