PKO BP Ekstraklasa. Arka Gdynia otrzyma pomoc finansową z Polskiego Funduszu Rozwoju. Wniosek klubu o wsparcie został zaakceptowany
Coraz bardziej pozytywne wieści dla kibiców żółto-niebieskich napływają z Arki Gdynia. Klub ma w najbliższym czasie otrzymać około 1,6 mln zł wsparcia w ramach rządowej tarczy antykryzysowej. W fatalnej sytuacji finansowej Arki, której działacze jeszcze niedawno przed zmianami właścicielskimi szykowali wniosek do sądu o upadłość, jest to kwota, która pozwoli złapać oddech.
fot. Przemysław Świderski
Ab otrzymać takie wsparcie, działacze Arki musieli udowodnić, że sytuacja finansowa klubu znacząco pogorszyła się w porównaniu z analogicznym okresem ubiegłego roku. Nie było to wielce karkołomne zadanie, gdyż poprzedni właściciel żółto-niebieskich Dominik Midak, który odszedł z Gdyni w niesławie, na potęgę zadłużał sportową spółkę akcyjną, zaciągając zobowiązania bez pokrycia w budżecie. Zaprowadził tym samym klub na skraj bankructwa. Dodatkowo na skutek zawieszenia rozgrywek od marca działacze Arki Gdynia nie mogli już liczyć na wpływy ze sprzedaży biletów. Tak pozostanie niestety nadal, bowiem spotkania przy ul. Olimpijskiej rozgrywane będą bez udziału publiczności. Na skutek tego wszystkiego można było podejrzewać, że wniosek o wsparcie, skierowany do Polskiego Funduszu Rozwoju, ma spore szanse powodzenia.
[cyt color=#000000]- Otrzymaliśmy informację, że został on zaakceptowany - mówi Tomasz Rybiński, rzecznik Arki Gdynia.[/cyt]
Oznacza to, że wsparcie do klubu trafić może nawet w najbliższych dniach. Warto przypomnieć, że Paweł Borys, prezes Polskiego Funduszu Rozwoju, deklarował, iż wypłaty w ramach tarczy finansowej PFR realizowane są już od 4 maja. Pieniądze są Arce potrzebne, aby regulować zaległe i bieżące pensje piłkarzy w taki sposób, żeby nie mogli oni składać wniosków o rozwiązanie kontraktów z winy klubu.
Tego typu scenariusz w obecnej sytuacji finansowej i kadrowej Arki byłby prawdziwą katastrofą. Drużynę nawet w aktualnym składzie, bez żadnych, istotnych osłabień, i tak czeka niezwykle trudne zadanie, aby utrzymać się w PKO BP Ekstraklasie. Warto też uświadomić sobie, że piłkarzowi odchodzącemu z winy klubu i tak trzeba wypłacić całość kontraktu pod rygorem nie uzyskania licencji na dalsze występy w lidze. W takiej sytuacji klub traci więc podwójnie. Nie może korzystać z usług zawodnika, a dalej musi mu płacić. Tymczasem Arka ma problemy z regulowaniem wypłat już od lutego, a piłkarze dali jasny sygnał, że nie zamierzają w nieskończoność czekać na pieniądze. Dla przykładu Michał Nalepa, jeden z liderów na boisku i także w szatni żółto-niebieskich, stanowczo stwierdził, iż nie wyobraża sobie, aby część zaległych wypłat nie trafiła na konta graczy jeszcze w maju. Na szczęście - jak informują działacze klubu - poczynione zostały już z radą drużyny ustalenia, dotyczące uregulowania zaległych wynagrodzeń. Teraz wypada ich dotrzymać, tak, aby nowy właściciel Michał Kołakowski i jego ojciec Jarosław już na samym początku swojej przygody z Arką nie stracili na wiarygodności w oczach piłkarzy.
Zobacz także: Dlaczego ktoś kibicuje Arce Gdynia, a inni wolą Lechię Gdańsk? Rozmowa z socjologiem na temat kibiców na Pomorzu;nf
Jest też pewne, że klub będzie potrzebował przywrócenia pomocy ze strony miasta. Co prawda Michał Kołakowski zapowiedział, że w najbliższych tygodniach zamierza dokapitalizować sportową spółkę akcyjną, nieoficjalnie mówi się jednak, że nowi właściciele skłonni są przeznaczyć na te cel kwotę około miliona złotych. Z jednej strony to i tak o cały milion złotych więcej, niż zamierzali inwestować w Arkę Dominik Midak i jego ojciec Włodzimierz. Z drugiej strony jednak, jeśli informacje na temat takiej wysokości wsparcia ze strony nowych właścicieli potwierdzą się, to jest to kwota zdecydowania zbyt niska, aby w pełni rozwiązać aktualne problemy finansowe żółto-niebieskich. Przypomnijmy tylko, że według dokonanego audytu dług na koniec tego sezonu na skutek nieprzemyślanych fanaberii Dominika Midaka i zaciągania zobowiązań bez pokrycia przekroczyć miał 7 mln zł.
Zobacz także: Kadra Arki Gdynia na zgrupowanie w Gniewinie. Zespół wzmocni się mentalnie przed zbliżającymi się derbami z Lechią Gdańsk?;nf
Dlatego też ewentualne, delikatne dokapitalizowanie sportowej spółki akcyjnej nawet w połączeniu ze środkami z Polskiego Funduszu Rozwoju nie rozwiążą w pełni problemów finansowych. Tym bardziej, że wsparcie z PFR, aby nie trzeba było go zwracać, wymusza utrzymanie stanu zatrudnienia w klubie z końca grudnia 2019 roku. Ogranicza to mocno możliwości schodzenia z kosztów poprzez pozbywanie się niepotrzebnych piłkarzy. A z kilkoma, jak dla przykładu Michael Olczyk, czy Fabian Serrarens, można byłoby bez większego żalu się rozstać. Jak na razie podziękowano jedynie za dalszą współpracę Christianowi Maghomie, który, kiedy występował na boisku, wprowadzał mnóstwo nerwowości w poczynania defensywy żółto-niebieskich. Dalsze, podobne ruchy, będą jednak utrudnione. Z drugiej strony trener Ireneusz Mamrot wyraźnie zadeklarował, że dla niego wszyscy zawodnicy, jakich zastał w klubie, mają czystą kartę. Dlatego do pierwszej drużyny przywrócony ma zostać nawet dawno zapomniany przez większość kibiców Nabil Aankour. Niektóre media już ogłosiły jego powrót do łask, jednak jak na razie Marokańczyk z francuskim paszportem nie znalazł się w oficjalnie ogłoszonej kadrze żółto-niebieskich na rozpoczynające się dziś mini-zgrupowanie w Hotelu Mistral Sport w Gniewinie. Z naszych informacji wynika jednak, że porozumienie z tym skrzydłowym, który zarabia około 30 tys. zł miesięcznie, a ostatnio grał jedynie w rezerwach, osiągnięte może zostać nawet dziś. Gdyby Ireneuszowi Mamrotowi udało się doprowadzić Aankoura do formy, jaką prezentował w Koronie Kielce przed przenosinami do Gdyni, zawodnik ten z pewnością zwiększyłby konkurencję wśród bocznych pomocników.
Jak też ustaliliśmy, przywrócenie cofniętego za czasów Midaków wsparcia dla Arki przez miasto zależne jest przede wszystkim od tego, na ile wiarygodni są nowi właściciele i czy rzeczywiście dokapitalizują spółkę. Przypomnimy tylko, że Dominik Midak na początku po przejęciu klubu także kreślił świetlane wizje, a na spotkaniach z kibicami potrafił obiecywać, że żółto-niebieskich zacznie wkrótce sponsorować jedna z najpotężniejszych spółek Skarbu Państwa. Jak to się ostatecznie zakończyło, wszyscy w Gdyni doskonale wiedzą.
Zobacz także: Nowi właściciele wprowadzają już zmiany w Arce Gdynia. Christian Maghoma odchodzi;nf
Miasto nie mogło udzielić Arce na początku tego roku wsparcia nie tylko na skutek decyzji prezydenta miasta Wojciecha Szczurka podjętej po analizie poczynań Midaków w Gdyni, ale także ze względu na trudny wprost do uwierzenia bałagan w klubie. Były prezes sportowej spółki akcyjnej Grzegorz Stańczuk postanowił zakończyć mało przyjemną dla niego współpracę z byłymi właścicielami. Na dalsze zadłużanie klubu przez Midaków i firmowanie tego swoim nazwiskiem nie chciał zgodzić się także prokurent Dariusz Schwarz. Złożył wobec tego wypowiedzenie prokury. Doszło do kuriozalnej sytuacji. Nie było nikogo w klubie, kto mógłby zgodnie z prawem złożyć wniosek do rozpisanego konkursu ofert na promocję miasta i tym samym postarać się o dofinansowanie.
Jeśli jednak nowi właściciele żółto-niebieskich uwiarygodnią się ostatecznie w swoich działaniach, to pieniądze na wsparcie Arki w miejskim budżecie znajdą się. Padły zresztą w tej sprawie już pierwsze deklaracje z ust prezydenta Gdyni Wojciecha Szczurka i jego zastępcy Marka Łucyka. W planie postępowań o udzielenie zamówień publicznych na promocję miasta przez sport zabezpieczona jest na 2020 rok kwota ponad 23,4 mln zł. Wystarczy tylko, że część z niej trafiłaby do Arki, a w olbrzymim stopniu pomogłoby to zażegnać kryzys finansowy. Ważnym sygnałem były też wydarzenia podczas ostatniej, piątkowej sesji Rady Miasta Gdyni. Wiceprezydent miasta Marek Łucyk i skarbnik, prof. Krzysztof Szałucki nie chcieli nawet słuchać sugestii przedstawicieli opozycji, aby pieniądze zaplanowane w tym roku w budżecie gminy na wsparcie sportu przesuwać na inne zadania. Na pewno w sytuacji Arki wielce pomocnym jest również fakt, że piłkarze po długich negocjacjach zgodzili się na redukcję wynagrodzeń. Powoduje to, że potencjalny dług na koniec sezonu, wskazany podczas wykonanych audytów na początku tego roku, nawet bez dokapitalizowania byłby nieco niższy od prognozowanych 7 mln zł.