17. kolejka Ekstraklasy okiem Czesława Michniewicza [TYLKO U NAS]
Wyjątkowo gorąco zachęcamy do lektury podsumowania 17. kolejki okiem Czesława Michniewicza, ponieważ nasz ekspert rozkręcił się zdecydowanie szybciej od ligowych piłkarzy. Dziś możecie przeczytać m.in. o radosnej grze w ataku i podwórkowej formie obrony Widzewa, o pomyśle trenera Urbana z wystawieniem Saganowskiego, Ljuboji i Dwaliszwilego na GKS Bełchatów, a także ostro o sędziach bramkowych w Ekstraklasie. Zapraszamy!
- Ta liga nie będzie lepsza. Zdarzą się mecze, w których będzie więcej emocji, ale gdy każde spotkanie rozłożymy na czynniki pierwsze i ocenimy umiejętności indywidualne zawodników, to nie wygląda to wszystko zbyt dobrze – powiedział nam na początku podsumowania 17. kolejki Czesław Michniewicz.
Z Lechią jest większy problem. Przypominam sobie mecz w Gdańsku, jak prowadziła ze Śląskiem 2:0, a przegrała 2:3, niedawno była Warszawa i remis z Polonią, teraz znów spotkanie w Gdańsku, prowadzenie z Pogonią i utrata punktów w samej końcówce. Wiele było takich spotkań, w których zwycięstwa były na wyciągnięcie ręki, a Lechii mimo wszystko czegoś brakowało. W moim odczuciu zabrakło wyciągnięcia wniosków z przeszłości. Pogoń nie była w stanie w ogóle podejść pod pole karne i głupia kartka Wiśniewskiego zachęciła gości do ataku w końcówce, gdzie zrobili praktycznie jedną akcję i po głupim faulu Janickiego zdobyli bramkę.
Problem Lechii jest większy, bo ten zespół potrafi fragmentami nieźle grać, ale gdy meta pojawia się na horyzoncie, to nagle wszyscy tracą koncentrację, a każdy boi się odpowiedzialności. Może brakuje troszeczkę doświadczenia tym zawodnikom, takiego cwaniactwa, żeby dać się sfaulować, zyskać trochę sekund. I to się na Lechii mocno odbija – tak było w Warszawie i tak był teraz w Gdańsku. Komentując ten mecz dla Polsatu mówiłem, że Pogoń jeszcze będzie mieć swoją okazję w tym meczu i tę jedyną wykorzystała.
Pogoń zagrała bardzo słaby mecz. Rozumiem, że była czerwona kartka i grało się ciężko, ale mimo wszystko było słabo. Widzew też grał w „10” w Chorzowie, a zupełnie inaczej to wyglądało. Szczecinianie mogą się jednak z tego punktu cieszyć, podczas gdy Lechia cały czas się uczy, a zupełnie nie wyciąga z tej nauki konsekwencji – to jest cały czas ta sama drużyna przerabiająca ten sam temat i nadal nie potrafi się na własnych błędach nauczyć.
O ARBITRZE WAJDZIE
Myślę, że wbrew temu, co się gdzieniegdzie mówiło, sędzia Wajda meczu nie wyreżyserował. To jest młody arbiter i pewnie doświadczony sędzia w dwóch-trzech przypadkach ograniczyłby się do ustnego napomnienia zawodników i podniósłby tym samym troszeczkę poziom przyznawania kartek, ale zasadniczo nie popełniał błędów. Te faule, które były, kwalifikowały się po „nagradzania” kartkami i tyle. Problem polega na tym, że zawodnicy nie myślą! No bo jakie pretensje może mieć Wiśniewski, skoro w ciągu kilku minut potrafi w podobny sposób sfaulować rywala raz przed polem karnym przeciwnika , a raz w środku boiska? To jest ewidentny brak rozumu i tyle. Byłem na meczu, widziałem to z bliska i uważam, że Tomasz Wajda sędziował poprawnie. Podobnie kuriozalna sytuacja z Janickim – akcja w doliczonym czasie gry i Lechia pozwala zagrać długie podanie w pole karne, pełniący rolę napastnika Dąbrowski zgrywa piłkę, a Janicki, co tu dużo mówić, popełnia głupie przewinienie. Janicki gra kilka lat w piłkę, ale cały czas ma momenty wyłączenia się i przez to przytrafiają mu się takie błędy. Mam nadzieję, że chociaż on wyciągnie wnioski na przyszłość z tej gorzkiej lekcji.
Polonia zdobyła piękną bramkę, ale trzeba przyznać, że ta taktyka Polonii sprawdziła się w Poznaniu tylko i wyłącznie dlatego, że Lech był strasznie nieskuteczny. Lech oddał w tym meczu aż 25 strzałów na co pozwoliła Polonia , co rzadko w przypadku polskich drużyn się zdarza. Szczęście sprzyjało jednak Polonii, bo te uderzenia w większości mijały bramkę gości. Taka taktyka na jeden mecz może się sprawdzić, ale z drugiej strony od momentu strzelenia bramki Polonia nie była w stanie skonstruować czegoś pod polem karnym Lecha. W przyszłości w ten sposób zespół Piotra Stokowca raczej wygrać już zbyt często nie będzie. Choć oczywiście „tak krawiec kraje…” . Chwała trenerowi i drużynie, że akurat tym razem się udało, ale na przyszłość coś trzeba będzie więcej zaoferować, żeby wygrać mecz.
A co do Lecha – grając u siebie piłkarze trenera Rumaka po raz kolejny tracą pierwsi bramki i po raz kolejny nie potrafią tego odrobić. To też pokazuje, że ta stabilność psychiczna w zespole nie jest na najwyższym poziomie, bo gdy się wszystko układa po ich myśli, jak np. w Chorzowie, gdzie szybko otworzyli wynik i strzelali kolejne bramki, to mecz kończą 4:0, a gdy trzeba odrabiać straty jak z Polonią, to w Poznaniu brakuje piłkarza, który weźmie na swoje barki ciężar zdobywania bramek lub zagrania otwierającego podania w pole karne. Gdyby taka sytuacja zdarzyła się Lechowi pierwszy raz, moglibyśmy mówić o przypadku, ale tak się dzieje przez cały sezon. Szczęście i nieszczęście z czegoś się biorą i w Poznaniu muszą o tym pomyśleć, jeśli chcą bawić się na koniec sezonu na Starym Rynku.
O PAWLE WSZOŁKU
Paweł miał ciągnąć tę drużynę, ale na dzień dzisiejszy tego nie robi. Trzeba jednak wziąć pod uwagę fakt, że dobry piłkarz potrzebuje też dobrego otoczenia. Dużo pozmieniało się zimą w Polonii i dziś nie jest już ona tak mocna jak jesienią z Teodorczykiem czy Dwaliszwilim w składzie. Akcje tej trójki były grane praktycznie na pamięć. Dzisiaj jest troszeczkę inaczej. Wszołek raz gra na jednej pozycji, za chwile na innej, Gołębiewski zaczyna mecz w ataku, a później przenosi się na obronę, itd. W Polonii jest wielkie łatanie dziur i zażegnywanie niebezpieczeństwa tam, gdzie sytuacja boiskowa najpilniej tego wymaga. Na razie zdaje to egzamin, bo czterech punktów w dwóch pierwszych meczach rundy wiosennej chyba nikt nie oczekiwał.
Na Wszołka z pewnością wpływ ma również to całe zamieszanie związane z transferem do Hannoveru. Paweł gra teraz z nieco innymi zawodnikami i musi przestawić się na inne granie. Moim zdaniem będzie mu ciężko prezentować poziom, jakim zachwycał jesienią. Inna sprawa, że po tym zimowym zamieszaniu transferowym dziś każdy kibic patrzy na jego grę ze szczególną ostrością.
Zastanówmy się na początek dlaczego w ogóle doszło do sytuacji, w której Widzew musiał grać w „10”. Bramkarz oczywiście powinien umieć grać na 20., 30. metrze przed bramką i Dragojević tej umiejętności w tym meczu nie pokazał, ale problem Widzewa jest inny. Łodzianie, grając ze Śląskiem i Ruchem, przy korzystnym dla siebie wyniku rzucają się większą ilością zawodników na przeciwnika i rywal załatwia ich jednym długim podaniem. To tak jakby rzucić się na otwarta brzytew. Widzew sam się naraża na takie sytuacje i musi nad tym popracować. Muszą się zastanowić, dlaczego przeciwnicy tak łatwo dochodzą do sytuacji, bo efekt jest taki, że przegrywają dwa pierwsze mecze rundy. Błąd bramkarza oczywiście był, ale zwracam uwagę na to, skąd on się tak naprawdę wziął. Granie Widzewa wpada w oko, bo tam jest dużo zawodników atakujących, ale na dziś nie jest to chyba najlepszy sposób gry tej drużyny, bo piłkarze trenera Mroczkowskiego nie mają jeszcze na tyle dużych umiejętności, żeby w każdym meczu, niezależnie z kim, prezentować tak ofensywny futbol. Zaznaczam, że pierwsze cztery mecze sezonu Widzew wygrał grając cofnięty, czekając na stałe fragmenty gry i szukając swoich szans w kontrach! Dzisiaj ten styl jest bardziej otwarty, fajny dla oka, ale moim zdaniem sukcesu tej drużynie nie przyniesie. Z drugiej strony, kiedy próbować jak nie teraz, gdy sezon jest praktycznie rozstrzygnięty, nie grożą ani puchary ani spadek? Tylko pozostają kibice, którzy chcą zwycięstw, a nie tłumaczeń.
O DEFENSYWIE WIDZEWA
To, że zespół chce wygrywać, jest cechą jak najbardziej pozytywną, ale trzeba mierzyć siły na zamiary. Jeśli grasz z Ruchem czy Śląskiem, to musisz w momencie atakowania zabezpieczyć również obronę. Przecież pierwsza bramka Jankowskiego padła w bardzo prosty sposób. Jak w bramce stał Maciej Mielcarz i nie popełniał błędów, to również defensywa zachowywała się inaczej, mając za plecami tak doświadczonego i dyrygującego nią bramkarza. Dzisiaj wszyscy w Widzewie atakują. Nawet Łukasz Broź wisi w każdej akcji cały czas pod polem karnym przeciwnika niczym rasowy napastnik. To się może podobać postronnym widzom, ale w piłce liczą się zwycięstwa a tych na razie nie ma. Zdecydowanie zbyt radośnie grają w ataku Widzewiacy przy podwórkowej dyspozycji defensywy. Stwarzają sobie sytuacje, ale Stępiński czy inni młodzi zawodnicy na razie się uczą piłki ligowej i nie potrafią zamienić tego na bramki. To wszystko spowodowało, że po dwóch spotkaniach wiosny Widzew ma zerową zdobycz punktową, choć obydwa spotkania mógł równie dobrze wygrać.
Remis jest sprawiedliwym rezultatem. To nie był wielki mecz w wykonaniu tych zespołów. Piast, po słabym spotkaniu w Zabrzu, zagrał z Zagłębiem odrobinę lepiej, ale to tyle. Zagłębie nieźle rozpoczęło rundę, bo wygrało z Pogonią i pechowo straciło bramkę na 2:2 w ćwierćfinale Pucharu Polski z Ruchem, ale brakuje tej drużynie stabilności. Jak się wygrywa pierwszy mecz u siebie i w następnej kolejce jedzie na stadion beniaminka, to trzeba zrobić wszystko, żeby takie spotkanie wygrać. Sukces rodzi sukces i tego zabrakło Zagłębiu.
O AMBICJACH ZAGŁĘBIA
Jeśli Zagłębie chce być w tabeli wysoko, to przegapiło idealny moment na doskoczenie do tego 6-7. miejsca. Taka szansa przed piłkarzami z Lubina w dalszym ciągu jest, ale w Gliwicach jedną już zmarnowali. Nie wiem z czego to wynika, bo skład osobowy tej drużyny jest naprawdę mocny. Poza tym sposób poruszania się po boisku jest bardzo fajny – oni są bardzo ruchliwi w każdej formacji, szybko się przemieszczają i mają jakość w osobach Pawłowskiego, Papadopoulosa i Banasia - lidera w zespole.
Zagłębie oddaliło się od tej grupy pościgowej, ale nie ma co rozpaczać, bo na dzień dzisiejszy szansę na puchary ma pół ligi. Zagłębie jednak zawaliło w tej kolejce sprawę. Mimo wszystko Zagłębie z początku sezonu i Zagłębie teraz, to co najmniej półka wyżej.
Problem Legii w tym meczu polegał na tym, że byli dobrzy jak na polskie warunki napastnicy, ale nie było komu tych napastników obsłużyć. Oni sami próbują coś zrobić, wracając często po piłkę w środkowe rejony boiska i zaczynają konstruować akcje, podczas gdy do bramki rywala pozostaje jeszcze 50 metrów, a z przodu ich brakuje. Od defensywnych pomocników, Furmana i Vrdoljaka, a po przerwie Gola, ci napastnicy nie mogli spodziewać się jakiegoś niekonwencjonalnego podania, które zaskoczyłoby obronę GKS-u. Ci zawodnicy zagrywają bardzo czytelnie i przeciwnik potrafi się odpowiednio ustawić. Jeśli nie ma Radovicia, to brakuje tej drużynie elementu zaskoczenia i stąd gościom łatwo było bronić, bo ataki Legii były schematyczne.
Dzisiaj wszyscy mają pretensje do napastników Legii, a ja nie do końca bym ich winił. Napastnikowi tę piłkę trzeba podać, wprowadzić go w pole karne, a w tym meczu żaden z pomocników gospodarzy takiego zagrania nie był w stanie wykonać. Legia zaczyna rundę z niskiego pułapu, ale przeciwnicy nie są w stanie tego wykorzystać i to jest na razie ich siła, że pozostali liderem tabeli.
O DWALISZWILIM NA SKRZYDLE
Przypominam sobie współpracę z Dwaliszwilim w Polonii Warszawa i rozmawiałem z nim na ten temat. Nigdy na skrzydle go nie ustawiałem, bo mówił mi wprost, że nie czuje się tam dobrze. Władimir lubi grać podwieszonego lub wysuniętego napastnika i to są dla niego optymalne pozycje. Szczególnie przyglądałem mu się w tym meczu mając właśnie jego słowa na uwadze i potwierdziło się to, bo zupełnie nie odnajdywał się na boku pomocy. W defensywie go nie ma, a w ofensywie ciężko było mu przebić się pod bramkę.
To teoretycznie mocne ustawienie Legii trzema napastnikami sprawiło, że tych trzech zawodników praktycznie odpadło z zadań defensywnych i GKS łatwo przedostawał się pod bramkę Kuciaka, choć niewiele z tego wynikało. Jak jest za dużo grzybów w zupie to ona nie jest zbyt dobra i Janek Urban będzie teraz musiał pomyśleć nad czymś innym. Zauważmy, że wystawił trzech najlepszych w klubie napastników, ale jak nie szło, to w obwodzie miał tylko Kucharczyka, który tydzień temu nie złapał się nawet do meczowej kadry. Być może gdyby któryś z tej trójki Saganowski-Ljuboja-Dwaliszwili siedział od początku na ławce, to po przerwie mógłby wejść i odmienić losy spotkania – podobnie jak Cristiano Ronaldo w ostatnim meczu z Barceloną, kiedy po wejściu na murawę dał Realowi zupełnie nową jakość. Myślę, że byłoby to dla Legii zdecydowanie korzystniejsze rozwiązanie.
BRAWA DLA GKS-u
Wszystko co dobre trzeba przypisać GKS-owi, bo przyjechał do Warszawy i niczego się nie przestraszył. Oni grają na dużym luzie, bo to utrzymanie jest możliwe bardziej w teorii niż w praktyce, bo strata punktowa jest bardzo duża. Oni dziś grają dla siebie, promują niejako siebie. Każdy chce pokazać swoje umiejętności i stąd też odważna gra oraz podejmowanie ryzyka zarówno przez młodych (Mak), jak i tych bardziej doświadczonych (Madej, Rachwał). Z punktu widzenia psychologii jest to dla nich dobry moment, bo grają bez żadnych obciążeń i pokazali to w spotkaniu z Legią i wcześniej Wisłą. Zauważmy, że GKS nie ograniczał się do defensywy jak większość słabszych zespołów przyjeżdżających na Łazienkowską, tylko szukał sporadycznie swoich szans w ataku, bo wyczuł, że Legia nie gra dobrze i może sprawić wielką sensację. Szkoda tych nieprzemyślanych ruchów wewnątrzklubowych z rundy jesiennej i jeśli ten zespół spadnie z ekstraklasy to w pierwszej kolejności należy wyciągnąć konsekwencje wśród osób decyzyjnych. Kiereś ponad wszystko wpisuje się świetnie w bełchatowski klimat, „nie rusz Kieresia bo zginiesz…”.
Po tym meczu wiemy tylko tyle, że Korona wraca do korzeni i znów jest zespołem walczącym. Na początku jesieni próbowała odkleić od siebie tę łatkę i szukała sposobu na inną grę, ale skoro nie zdawało to egzaminu i punktów nie przybywało, to wrócili do korzeni. Kielczanie grają kontaktowy, ale mimo wszystko nie brutalny futbol, blisko przeciwnika, ale nie są również pozbawieni indywidualności, bo Stano czy Korzym mają naprawdę przyzwoity kapitał doświadczenia i umiejętności i potrafią to wykorzystać, a w obwodzie jest jeszcze „Vuko”.
Śląsk nie zagrał wielkiego meczu z Widzewem, szczęśliwie wygrał z Flotą Świnoujście nie pokazując długimi fragmentami choćby najmniejszej wyższości nad liderem I-ligi, samemu będąc przecież aktualnym mistrzem Polski, a w Kielcach zagrał wyrównane spotkanie i może być zadowolony, że zakończył go z dorobkiem jednego punktu, bo choć szansa na dogonienie Legii była olbrzymia, to Śląsk nie miał żadnych atutów, by to starcie wygrać.
O SILE ŚLĄSKA
Śląsk na tle innych zespołów wypada dość dobrze. Wrocławianie mają niezwykle doświadczony zespół, a jak dojdzie do obrony Adam Kokoszka, to ta defensywa będzie jeszcze bardziej stabilna. Jest świetny bramkarz, Kelemen, moim zdaniem, chyba najlepszy w lidze, jest Sebek Mila wykonujący świetnie stałe fragmenty gry i są partnerzy, którzy z tych dośrodkowań potrafią korzystać. Śląsk ma bardzo silny zespół i do końca będzie liczył się w walce o mistrzostwo Polski czy chociaż grę w pucharach. Śląsk potrzebuje jednak serii, bo po wygraniu z Lechem, Legią i Widzewem nie sprostał Koronie, przez co stracił szansę na dogonienie lidera. Jeśli jednak piłkarze Śląska wskoczą na falę, co jest przecież możliwe, to za chwilę znów będzie groźny. Punktem kulminacyjnym w walce o mistrzostwo w poprzednim sezonie było skupisko różnych afer wokół drużyny: afera "podsłuchowa" , afera butelkowa na trasie na Gdańsk – Wrocław. Wtedy spisywani na pożarcie wrocławianie pokazują swoją prawdziwą wartość. Słaba jesień odmieniła się dopiero po "Gikigate" i potem potrafili zmiażdżyć Lecha w Poznaniu i wygrać z liderem – Legią. Każdy zespół ma swoja specyfikę. Niczego nie sugeruję, ale może…?
W życiu i sporcie trzeba mieć troszeczkę szczęścia. W meczu pucharowym z Wisłą Jagiellonia tego szczęścia nie miała, bo w słupek trafił Dźwigała, a rzutu karnego nie wykorzystał Kupisz. Tutaj los gościom sprzyjał, bo pierwszą bramkę strzelili po rykoszecie, a przy drugiej piłka odbiła się od słupka, ale Jaga pracowała bardzo mocno na te bramki.
Co do Górnika: oglądamy charakterystyczne zachowanie dla zespołu, który nie jest doświadczony w walce o czołowe lokaty. W przypadku wygranej Górnik zostałby współliderem tabeli i to ich, moim zdaniem, przerosło. Piłkarze mogą mówić co chcą, ale gdzieś w głowie musiała siedzieć im ta myśl, że przegrał Lech a Legia jest na wyciągnięcie ręki. I tej odrobiny koncentracji piłkarzom Górnika zabrakło. Psychika zabija motorykę i tak niestety dla Górnika było w tym meczu. Po raz pierwszy od dawien dawna na tym etapie rozgrywek mogli zostać lider i z tym przegrały ich głowy, bo serca bardzo chciały, ale nie za wiele mogły.
O SŁABEJ PSYCHICE ZABRZAN
Dodatkowo pech zespołu Adama Nawałki polega na tym, że szybko kontuzję złapał Nakoulma i też nie pomógł im w tych dwóch spotkaniach. Górnik z Piastem zagrał jeszcze nie najgorzej, miał kilka sytuacji, które zmarnował, ale przeciwko Jagiellonii już tak dobrze nie było. W dużej mierze zrzuciłbym to na słabą psychikę zespołu, który mógł dogonić lidera i ta perspektywa okazała się zbyt ciężka go udźwignięcia, choć oczywiście nikt się do tego nie przyzna.
O ADAMIE DŹWIGALE
Zobaczyłem go już w meczu z Wisłą w Pucharze Polski. Jest to na pewno chłopak, któremu należy się bacznie przyglądać, choć jestem zawsze ostrożny w chwaleniu bądź krytykowaniu nowych zawodników. Dajmy mu czas, pooglądajmy go dłużej, a wyjdą jego braki i atuty. Na pewno dobrze, że chłopak wszedł do drużyny i pokazał się z dobrej strony. Pamiętać jednak trzeba, że ciąży na nim dodatkowa presja, bo tata jest w klubie trenerem i w przypadku jakiegoś słabszego występu niektórzy zaczną mu te rodzinne koneksje wypominać, więc musi być na to przygotowany.
Wisła ma ogromny problem ze strzelaniem bramek, pomijając oczywiście ten mecz w Pucharze Polski, bo to są zupełnie inne rozgrywki. Wisła będzie się z tym problemem borykać do końca sezonu, bo nie wierzę, że nagle Sikorski, Genkov czy ktokolwiek inny zacznie nagle seryjnie trafiać do siatki. Trener Kulawik musi jakoś inaczej szukać zdobyczy bramkowych, może stałe fragmenty gry lub inne rozgrywanie kontrataków? Dla mnie Wisła nie ma na dziś sposobu na zdobywanie goli. Na umiejętności indywidualne napastników nie mają co liczyć, bo oni są tak niewyobrażalnie zablokowani, że jak do końca sezonu strzelą po jednej bramce, to będzie super.
Dostrzegam jakieś symptomy troszeczkę lepszej gry, ale wszystko ocenia się przez pryzmat wyników, a Wisła w drugim kolejnym meczu, z ostatnim i przedostatnim zespołem tabeli, nie strzela nawet jednej bramki! Z zespołami, co warto podkreślić, których szanse na pozostanie w ekstraklasie są czysto iluzoryczne. To pokazuje najdobitniej słabość Wisły.
O PIĄTCE SĘDZIÓW
Nawet jak będzie sędziowało dziesięciu arbitrów, to każdy z nich taką sytuację będzie widział inaczej i każdy będzie na słuchawce podpowiadał głównemu co innego, a to on musi podjąć decyzję. Jeśli główny nie widzi sytuacji w danym meczu, to jest po prostu źle ustawiony – dla mnie innego wytłumaczenia nie ma. Ta gra w polskiej lidze jest tak wolna, że każdy średnio przygotowany fizycznie sędzia MUSI nadążyć za akcją i dla mnie żadnego wytłumaczenia nie ma. Ci wszyscy sędziowie bramkowi są tutaj zbyteczni, bo oni nigdy tych kluczowy decyzji nie podejmują, zawsze wstrzymują się od jakiejkolwiek odpowiedzialności. Wiedziałem już wiele meczów w europejskich pucharach i, jak dla mnie, jest to tylko czarowanie kibiców i ludzi związanych z piłką, że pięciu sędziów będzie lepiej prowadziło mecz. Dziś było pięciu, a dołożylibyśmy drugie tyle i dalej podejmowaliby bzdurne decyzje. To jest tylko i wyłącznie wina głównego sędziego, że nie potrafi się tak ustawić na boisku, żeby wszystko dobrze widzieć. To nie jest liga angielska, gdzie akcje są tak szybkie, że za niektórymi rzeczywiście można nie nadążyć.
Wyobraźmy sobie sytuację przy stole operacyjnym, gdzie chirurg /sędzia musi podjąć natychmiastową decyzję o cięciu skalpelem? Czy ma czas na to, aby konsultować to z asystentami ustawionymi wokół stołu, gdy pacjent umiera? Dla mnie nie. Podobnie jest sędziami. Słaby sędzia zawsze będzie rozkładał odpowiedzialność na innych i nawet jak podejmie złą decyzję, to obarczy nią asystentów. Dziś w polskiej lidze najlepiej radzą sobie sędziowie, którzy liznęli grania w piłkę na różnych poziomach, a odstają i zawsze będą odstawać ci zwolnieni z zajęć w-f, niezależnie ilu będą mieć asystentów dokoła. To nie jest absolutnie ,,wycieczka,, do sędziego meczu Wisła- Podbeskidzie, ale oddaje, jak trenerzy i zawodnicy odbierają sędziów, którzy mylą się w sytuacjach nie do pomylenia. Proponuje przy egzaminie sędziowskim podeprzeć się również świadectwem z w-f czy w ogóle kandydat chodził na zajęcia – ograniczy to późniejsze ewidentne pomyłki.
Przy karnym po faulu na Boguskim sędzia bramkowy podpowiedział Borskiemu źle i ten zmienił swoją dobrą decyzję o podyktowaniu „11”. To też wpłynie na dalszą współpracę tych ludzi, bo wszyscy będą pamiętać, że główny podjął dobrą decyzję, a boczny czy tam bramkowy wprowadził go w błąd. Niech główny decyduje o takich sytuacjach. Powtarzam raz jeszcze: sędziowie przy bramce są zupełnie niepotrzebni. Nie uczestniczą w grze, stoją tylko zmarznięci, skaczą z nogi na nogę, a żadnej decyzji nie podejmują, niczego nie widzą i nijak nie pomagają. Cieszą się tylko, że tam stoją i z fajnej perspektywy oglądają mecz, a teściowa i sąsiedzi mogą ich obejrzeć w TV. Dla mnie to zupełnie niepotrzebne wydawanie pieniędzy. Nie idźcie tą drogą…
Rozmawiał: Sebastian Kuśpik / Ekstraklasa.net
Czytaj również: Szybka kontra: Barca przegrywa już nawet ze Stochem