menu

Życie po Suarezie, czyli czas na nowego bohatera Anfield

24 lipca 2014, 16:51 | Mariusz Lesiak

Liverpool już powoli zaczyna oswajać się z myślą, że następny sezon ligowy rozpocznie bez swojej największej gwiazdy - Luisa Suareza, który postanowił być bliżej rodziny i przeniósł się za 75 milionów funtów do FC Barcelony.

Transfer 27-letniego Urugwajczyka do ekipy "Dumy Katalonii" wywołał na Anfield wielką dyskusję wśród fanów, którzy obawiają się o przyszłość klubu i jednocześnie zastanawiają się, kto może przejąć pałeczkę pierwszeństwa w szeregach "The Reds".

Z niesamowitym "El Pistolero" ekipa z czerwonej części Merseyside przeżyła wiele niezapomnianych chwil, jednak teraz nie ma to już żadnego znaczenia, bowiem wszystko przeszło niechybnie do klubowej historii. Aktualnie przed Liverpoolem ciężki rok, bowiem po pierwsze musi on załatać dziurę po Suarezie, a po drugie musi z powodzeniem walczyć na kilku frontach. Sytuacja nie do pozazdroszczenia, jednak wszystko wskazuje na to, że John W. Henry ma na swoim pokładzie odpowiednią osobę do tego zadania – Brendana Rodgersa, który doskonale zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji i przede wszystkim bardzo dobrze rozumie co znaczy, iż nie ma zawodników większych niż klub, a to w dzisiejszym futbolu jest sprawą wręcz priorytetową.

-W historii tego wspaniałego klubu jest jedna rzecz, która uczy nas, że takie sytuacje są nieuniknione – nikt nie jest ważniejszy niż Liverpool Football Club. Mam nadzieję, że nasi fani będą znów marzyć i wierzyć w nasz sukces i postęp, a my kontynuując ciężką pracę wraz z nimi osiągniemy sukces, którego wszyscy pragną i na który każdy związany z Liverpoolem zasługuje - mówił tuż po odejściu Suareza 41-letni opiekun "The Reds". Tak więc wydaje się, że panuje on w pełni nad tą sytuacją i ma już w głowie plan, który w zamyśle ma równie efektywną, co efektowną grę Liverpoolu bez "El Pistolero".

Potwierdzać tę tezę i ugruntować pomysł, jaki ma Irlandczyk z Północy na grę mogą roszady w składzie, które jak do tej pory przeprowadził były trener Swansea. Sprowadził on do siebie Adama Lallanę, Rickiego Lamberta (obaj Southampton), Lazara Markovicia (Benfica Lizbona) oraz Emre Cana (Bayer Leverkusen). Nie są to wielkie gwiazdy futbolu (jak na razie), ale pokazują, że w Liverpoolu nie będzie wizji jednostkowej, ukierunkowanej w stronę jednego gracza, a w stu procentach będzie liczył się zespół, co jak pokazał ostatni Mundial w Brazylii, nie jest wcale złym pomysłem.

Oczywiście nie może zabraknąć piłkarskiego lidera, który w ciężkich chwilach dzięki swoim ponadprzeciętnym umiejętnościom pomoże drużynie ugrać coś więcej, dlatego też wielu sympatyków Liverpoolu zastanawia się już teraz czy Brendan Rodgers będzie w stanie załatać dziurę po "El Pistolero", który był właśnie takim "team leaderem", i tym samym odgonić złe demony, które nadlatują coraz szybciej z White Hart Lane, które jeszcze bardzo dobrze pamięta żywą legendę Garetha Bale’a i sześciu nowych zawodników, którzy zupełnie nie zaadoptowali się do angielskiego futbolu.

W mieście Beatlesów ma być inaczej, ale jak na razie na horyzoncie nie widać zawodników, którzy mogliby przyjść i godnie zastąpić Luisa Suareza, tak więc wszystko wskazuje na to, że nowego bohatera Anfield będzie trzeba szukać w obecnej kadrze. I mimo, że wydaje się to na pierwszy rzut oka karkołomne, to przy głębszym zastanowieniu można dojść do wniosku, że aż tak źle nie jest. Wszystko dzięki Danielowi Sturridge’owi, który w poprzednich rozgrywkach ani na krok nie odstępował Urugwajczyka. Niewątpliwie był on drugim najjaśniejszym elementem w układance 41-letniego Irlandczyka z Północy, tak więc wydaje się, że to właśnie reprezentant Anglii ma największą szansę, aby stać się kolejnym herosem The Kop (trybuna, na której zasiadają najbardziej zagorzali fani Liverpoolu), oczywiście dalej podążając z dewizą forsowaną przez Rodgersa (zaprezentowaną powyżej), że nie ma zawodnika ważniejszego niż klub.

Jak wyglądał w poprzednim sezonie pod względem statystycznym Sturridge? W kampanii 2013/2014 w sumie rozegrał 33 spotkania, na które złożyły się występy w lidze (29 meczów), Pucharze Anglii (2) oraz Pucharze Ligi (2). Łącznie we wszystkich rozgrywkach zaaplikował rywalom 25 bramek oraz popisał się dziewięcioma asystami (wszystkie w lidze). Oczywiście najbardziej okazałe były w jego wykonaniu starcia w Premier League, w których zaliczył 22 trafienia i klasyfikację strzelców zakończył tuż za plecami Suareza.

Już podczas ostatnich miesięcy można było zobaczyć zalążek wschodzącej, bardzo wyraziście, gwiazdy Sturridge’a, który w pierwszych pięciu spotkaniach ligowych świetnie wywiązał się z roli zastępcy Suareza i podczas absencji "El Pistolero" czterokrotnie wpisywał się na listę strzelców, zapewniając tym samym Liverpoolowi aż 10 punktów. Później z regularnej gry wyłączyła go kontuzja, ale po kilku tygodniach wrócił na boisko jeszcze silniejszy i dołożył kolejne trafienia, w tym m.in. dwie bramki w wygranym 4:3 spotkaniu ze Swansea.

Wydaje się z perspektywy czasu, że predyspozycję na nową gwiazdę Liverpoolu 24-letni Anglik ma, a nawet można zaryzykować stwierdzenie, że w niedalekiej przyszłości może on stać się lepszym zawodnikiem niż Luis Suarez. Na czym można opierać tak odważną tezę? Przeglądając statystyki z poprzednich rozgrywek widać ewidentnie, że były gracz m.in. Chelsea FC jest lepszy w… rywalizacjach z mocniejszym przeciwnikiem. Wiele osób miało spore pretensje do Urugwajczyka, że strzela on tylko i wyłącznie w starciach z gorszymi rywalami. Jest w tym trochę prawdy, bowiem średnia pozycja zespołu przeciwko któremu Suarez strzelał gola to mniej więcej 14, jeżeli pod lupę weźmiemy Sturridge'a i uśrednimy lokaty zespołów przeciwko którym wpisywał się na listę strzelców to zobaczymy, że wynik jest o cztery pozycję lepszy niż ten uzyskany przez piłkarza, który od nowego sezonu będzie bronił barw FC Barcelony.

Warto zaznaczyć dodatkowo, że może i Sturridge nie będzie tak efektowny jak Suarez, ale zdecydowanie może być równie efektywny, tym bardziej, że miedzy oboma zainteresowanymi jest trzy lata różnicy na korzyść Anglika, który najlepsze lata ma jeszcze przed sobą...

- Ludzie muszą się otrząsnąć. Kiedy jedne gwiazdy opuszczają klub, drugie zaraz się w nim rodzą – powiedział Sturridge w jednym z wywiadów tuż po tym jak z klubu odszedł Luis Suarez i nie sposób się z nim nie zgodzić, tym bardziej, że potwierdzenie tych słów można odnaleźć w najnowszej historii "The Reds".

Po raz pierwszy w XXI wieku serca kibiców Liverpoolu złamał Michael Owen, który odszedł do Realu Madryt latem 2004 roku za 8 milionów funtów, plus w ramach dodatku Antonio Nunez. Anglik przeniósł się do stolicy Hiszpanii, bo chciał wygrać Ligę Mistrzów. Z jego planów nic nie wyszło, a na domiar złego dla piłkarza to ekipa z czerwonej części Merseyside sięgnęła po to trofeum rok później, w pamiętnym finale w Stambule.

W Madrycie Owen nie potrafił przebić się po pierwszego składu i po roku opuścił Santiago Bernabeu. Co prawda strzelił 14 bramek w lidze, ale przeważnie na boisku pojawiał się jako zmiennik. Z odrobiną dawką humoru można stwierdzić, że najlepszą akcję Anglik w barwach "Królewskich" przeprowadził nie na boisku, lecz na hali...

Drugi raz serce kibiców "The Reds" zostały zranione w 2011 roku przez Fernando Torresa, który zamienił za 50 milionów funtów Liverpool na Chelsea. Hiszpan był wielką nadzieją drużyny z miasta Beatlesów, tym bardziej, że do klubu przychodził wówczas Luis Suarez, który miał ogromną nadzieję na stworzenie super duetu właśnie z "El Nino". Niestety dla liverpoolskich fanów wówczas 27-letni snajper nie dał się po raz kolejny udobruchać i w nieprzyjemnych okolicznościach odszedł.

Teraz przyszedł czas na Luisa Suareza. W związku z jego odejściem od razu nasuwają się dwa pytania, czy podzieli los swoich poprzedników i w nowym klubie zatraci zupełnie instynkt strzelecki oraz czy Daniel Sturridge będzie w stanie zastąpić Urugwajczyka, tak jak on zastąpił wspomnianego Fernando Torresa.

Obserwuj autora na Twitterze - @MariuszLesiak90