Górnik grać! [KOMENTARZ]
Górnik Łęczna wygrał w niedzielę w wyjazdowym spotkaniu z Wisłą Płock 1:0. Bramka dla gości padła już w drugiej minucie, a dalej było długo, długo nic... a tak właściwie to do końca nie wydarzyło się już nic. Czy to na pewno był mecz godny lidera tabeli?
fot. facebook.com/gornikleczna
Górnik Łęczna wszedł w piłkarską wiosnę niespodziewanie leniwie. Można było odnieść wrażenie, że momentami łęcznianom trochę się nie chciało, a niedzielne spotkanie traktowali jak zło konieczne. Choć przez większość meczu dominowali i wyraźnie widać było ich przewagę nad rywalem, to raczej trudno było dostrzec w tym zespole lidera tabeli. A już na pewno nie był to ten sam Górnik, co na jesień.
To trochę dziwne zważywszy na fakt, że łęcznianie mają za sobą chyba jeden z najlepiej przepracowanych okresów przygotowawczych ostatnich lat.
Po pierwsze – w końcu zrezygnowano ze spędu testowanych „anonimów” albo dogorywających piłkarsko dziadków i postawiono na jeszcze mocniejsze zgrywanie się aktualnej kadry, jedynie lekko ją korygując. Zresztą widać to było już w samym meczu z Wisłą – w pierwszym składzie zabrakło zimowych wzmocnień, które pojawiły się na murawie dopiero na nie więcej jak 25 minut przed ostatnim gwizdkiem. Bez kombinacji, bez hurra-debiutów, a ze spokojem i kadrową konsekwencją.
Po drugie - nareszcie przygotowania do ligi przebiegły zdrowo. I nie chodzi mi tu o to, że mało kto spędził zimę w domu z herbatką pod kocem, a o to, że szkoleniowiec organizacyjne od samego początku do samego końca wiedział na czym stoi. Obyło się bez rewelacji w stylu: „nie wiemy kiedy będziemy grać”, „nie wiemy na ile pojedziemy obozów”, „nie wiemy czy w ogóle pojedziemy na obóz”. Trener nie musiał świecić przed publiką oczami lejąc wodę, że u siebie trenuje się całkiem fajnie, że do domu blisko, a tak w ogóle to po co komu jakieś tam zgrupowania. Zespół mógł skupić się tylko i wyłącznie na grze i tutaj należą się pochwały włodarzom klubu. Górnik Kapelki i jego współpracowników to pod względem organizacji stanowczo firma zasługująca na Ekstraklasę.
Po trzecie – zimowa praca łęcznian została przez Jurija Szatałowa bardzo dokładnie i dobrze zaplanowana. Trener nie zajechał swoich podopiecznych, nie było latania po górach a la „Franz Smuda”, z drugiej strony dobrze wyważono także czas na odpoczynek – każdy miał czas na regenerację. W poprzednich latach było z tym różnie.
Właściwie jedynym zarzutem, który można by Górnikom zarzucić to sparingpartnerzy, a ściślej rzecz ujmując ich różnorodność, poziom i urozmaicenie rodem z półki amerykańskich horrorów klasy B. Albo i C. Najlepszy zespół 1. ligi z konkretnymi aspiracjami na grę w Ekstraklasie starł się tylko raz z drużyną o choćby zbliżonym poziomie. I to jeszcze ją stłukł. Obok GieKSy rywalami Nikitovicia i spółki był m.in. Rozwój Katowice czy Pogoń Siedlce – ekipy raczej solidne, ale na 2. ligę. Tymczasem łęcznianie powinni powoli szykować się do rywalizacji z polską, piłkarską elitą.
Niedzielne 1:0 nie było wymęczone. Przyszło raczej lekko „wyżynnie” – ani gładko, ani wyboiście. Ten mecz przypominał trochę sparing Władimira Kliczko z Mariuszem Wachem. Górnik nie znokautował Nafciarzy, walka przebiegała powoli, ale ostatecznie i tak zwycięzca był wiadomy. Niestety na walkę o Ekstraklasę to nie wystarczy. Przeciwnika trzeba rzucić na deski jak Mike Tyson naszego słynnego Andrzeja. I to właśnie w niedzielnym pojedynku z Flotą Świnoujście mistrz musi pokazać, że zasługuje na awans.