menu

Upadek moralny po hiszpańsku, czyli recitale Costy i Pique

17 grudnia 2015, 12:09 | Paweł Jagła

La Furia Roja zawsze kojarzyła się z wielką futbolową historią i renomą. Ze znakomitym wręcz perfekcyjnym stylem gry, a przede wszystkim z szacunkiem do każdego przeciwnika, nawet tego, któremu sprawiali tak zwaną manitę. Dziś dwóch zawodników i część kibiców zadaje tej wspaniałej drużynie coraz głębsze rany.

Naturalizowany awanturnik i prostak

Kiedy kariera Diego Costy nabierała rozpędu, a drużyna Simeone z roku na rok osiągała lepsze wyniki, kibice w Hiszpanii zaczęli uważniej przyglądać się Brazylijczykowi. Szczególnie syte lata 2012-2014 przysporzyły napastnikowi Atletico nie mały ból głowy. Chociaż w sezonie 2012/13 został lekko przyćmiony przez Radamela Falcao, to rok później kiedy ekipę „Los Colchoneros” opuścił Kolumbijczyk, Costa mógł pokazać pełnię swoich umiejętności. I nie zawiódł. Dwadzieścia siedem bramek, które zdobył - zajął 3. miejsce w walce o Trofeo Pichichi, za Ronaldo (31) i Messim (28) – miały znaczy wpływ na zdobycie mistrzostwa Hiszpanii przez Atletico. Kibice czerwono-białych pokochali go szczególnie za waleczność i nieustępliwość, co charakteryzowało drużynę Atleti. Znakomite występy zwróciły uwagę Luiza Felipe Scolariego i Vincente del Bosque. Costa po otrzymaniu hiszpańskiego paszportu przyjął powołanie od del Bosque, co oznaczało małe zwycięstwo La Roja w wyścigu hiszpańsko-brazylijskim. Dla Scolariego była to gorzka pigułka do przełknięcia. Reprezentacja Brazylii borykała się z dużym spadkiem jakościowym i na dodatek Hiszpanie kolokwialnie rzecz ujmując sprzątnęli im spod nosa jednego z wówczas najlepszych napastników na świecie. Selekcjoner Canarinhos na zakończenie tego „konfliktu” powiedział, że „Diego Costa napluł w twarz milionom Brazylijczyków, którzy na niego liczyli” oraz „nie wróżę mu dużych sukcesów hiszpańskiej kadrze”. Trudno się nie zgodzić ze Scolarim, ponieważ La Roja przeżywa duży kryzys, a Costa, który miał być następcą Torresa w 10 spotkaniach zdobył tylko jedną bramkę w meczu el. Euro 2016 przeciwko Luksemburgowi. Już podczas ostatniego sezonu w Atletico, Costa dał się poznać jako jak wielu kibiców uważa „cham i prostak”. Zachowanie poniżej poziomu widoczne było szczególnie podczas El Derbi Madrileño czy pojedynków z Barcą gdzie prowokacjom, wulgaryzmom, symulacjom i deptaniu nie było końca.

Kiedy Diego Costa podpisał kontrakt z Chelsea, kibice w Hiszpanii mogli odetchnąć, jednakże nie kibice reprezentacji. Pierwszy rok pod wodzą Mourinho zapowiadał znakomity rozwój zawodnika i kolejne sukcesy. Costa został najlepszym strzelcem drużyny z Londynu, czym walnie przyczynił się do zdobycia mistrzostwa Anglii tak jak rok wcześniej w Atletico. W mistrzowskim sezonie napastnikowi zdarzało się nie pohamować swojego zachowania. W zwycięskim meczu ze Swansea (w 2014 roku, zdobył 3 bramki, a Chelsea wygrała 4:2), już w pierwszej połowie Brazylijczyk z hiszpańskim paszportem powinien zakończyć swój występ po uderzeniu w twarz Gylfiego Sigurdssona, jednakże umknęło to arbitrowi. Od tego czasu kibice w Anglii szczególnie wyczulili się na zachowanie Costy. Dopiero w sezonie 2015/16 Diego się „doigrał” i został zawieszony na trzy spotkania. Powodem zawieszenia było uderzenie Laurenta Kościelnego podczas derbów z Arsenalem pod koniec września tego roku. Uderzenie nie zostało by ukarane gdyby nie czerwona kartka dla Gabriela Paulisty, który chciał się „odegrać” na ciągle prowokującym napastniku. Po powrocie do gry Costa można by rzec, że się uspokoił. Niestety nic bardziej mylnego, czego dowodem jest pojedynek z FC Porto o awans do fazy pucharowej Ligi Mistrzów, kiedy nadepnął na stopę interweniującego Ikera Casillasa. Można by to tłumaczyć zażyłościami z czasów występów Costy w Atletico, jednak taki argument, do mnie nie przemawia ze względu na wspólne występy w reprezentacji Hiszpanii. I chociaż wcześniejsze zachowania Costy przechodziły z mniejszym lub większym echem, to spięcie z Casillasem pokazuje jak bardzo Costa jest potrzebny La Furia Roja.

Hej wojenka, wojenka

Mała wojenka między Realem i Barceloną trwa już od czasu powstania obu klubów. Nasiliła się szczególnie w czasach, gdy władze w Hiszpanii sprawował generał Franco, który faworyzował madrytczyków, a Barcelonę dyskredytował ze względu na zapędy niepodległościowe. Kiedy historia Franco już prawie odeszła w zapomnienie między klubami znowu zaiskrzyło. Od dawien dawna rywalizacja Realu z Barca sprowadzała się do każdej płaszczyzny: sportowej (koszykówka, piłka nożna), ekonomicznej itp., ale nikt nie spodziewał się, że przyjmie formę słownych przepychanek nie tylko wśród kibiców, a szczególnie zawodników. Na początku XXI wieku oba kluby poszły w dwie różne strony – Real inwestował w Galacticos, Barcelona w La Masię. Jeszcze do niedawna konflikt między klubami nie był tak zagorzały jak teraz. Nie jest to jednak spowodowane rywalizacją na linii Messi – Ronaldo, chociaż kibice zarówno Barcelony jak i Realu często dawali popis w postaci lepszych lub gorszych przyśpiewek skierowanych do Penaldo czy Lessiego. Hiszpańska federacja karała obydwa kluby, za wybryki kibiców, ale jest bezradna jeśli chodzi o piłkarzy. Tutaj bohaterami telenoweli pt. „Ja na ciebie, ty na mnie” zostaje Gerard Pique i Alvaro Arbeloa, choć w głównej mierze Pique, który ten konflikt rozpoczął i z wypowiedzią na wypowiedź coraz bardziej zaognia.

Pique od zawsze afiszował swoje przywiązanie do Katalonii i poparcie dla jej autonomii. Podkreślał również, że jest zadeklarowanym antimadridistą. Nie byłoby w tym nic niezwykłego gdyby nie fakt, że dzieli się z tym całemu światu. Pierwszą sytuacją, po której obrońca podpadł kibicom była sławna piątka po Gran Derbi kiedy Barca sprawiła Realowi manitę 5:0. Od tego czasu Pique znalazł się na cenzurowanym. Wygwizdywany na większości stadionów w Hiszpanii Pique drążył temat coraz głębiej i głębiej. „Kevinie Roldan, dziękujemy” krzyczał świętując zeszłoroczne mistrzostwo Hiszpanii, co nawiązywało do występu kolumbijskiego piosenkarza podczas imprezy urodzinowej Ronaldo, która odbyła się kilka godzin po kompromitującej porażce 0:4 z Atletico. Rozwścieczeni kibice Realu nie mogli nic na to poradzić. Pique zdawał się dobrze bawić wbijając kolejne szpile w kibiców Realu, jak w sytuacji gdy na jednej z konferencji powiedział: „Oglądałem mecz z Juventusem w koszulce Buffona” i „To oczywiste, że życzę Realowi jak najgorzej”. W tym momencie na dobre rozpoczęła się mała wojenka Pique-kibice Realu. Stoper Barcelony po dziś dzień nie przepuszcza, żadnej okazji do dogryzienia odwiecznemu rywalowi. Jakby tego było mało Real sam dostarczył mu powód do drwin, przegrywając z Barca na Bernabeu aż 0:4 i samemu eliminując się z Pucharu Króla, gdzie w pojedynku z Cadiz zrobili Legię pozwalając grać zawieszonemu za kartki Denisowi Cheryszewowi. Po twettcie wyśmiewającym Real postanowił zainterweniować Alvaro Arbeloa zapytany przez dziennikarzy o zachowanie Pique stwierdził że „Pique ma obsesję na punkcie Realu. Kiedyś zobaczymy go w Club de Comedia, jak opowiada o Realu”. Na odpowiedź z Katalonii trzeba było długo czekać. Po meczu z Deportivo, Pique powiedział, że Arbeloa nazwał go przyjacielem, ale nim nie jest lecz tylko znajomym. Nie byłoby w tym nic dziwnego i prowokacyjnego gdyby nie sposób artykulacji słowa conocido (znajomy), które podzielił na cono i cido. W Hiszpanii cono oznacza pachołek, co prowokuje do kolejnych słownych przepychanek. Postawa Pique od zawsze miała zły wpływ na atmosferę w kadrze. Teraz gdy jego prywatna wojna rozpoczęła się na dobre, wypada zastanowić się czy w perspektywie zbliżającego się Euro wypada powoływać zawodnika, który może spowodować wewnętrzny konflikt w kadrze?

Nie ulega wątpliwości, że del Bosque ma nie lada problem z niepokornymi zawodnikami, co może wpłynąć na jakość gry La Roja podczas zbliżającego się Euro.


Polecamy