Piłkarskie nadzieje. Centralna Liga Juniorów to szansa dla piłkarzy z niewielkich klubów
- Przykładać się do treningów i stawiać sobie jak najwyżej poprzeczkę - radzą młodym piłkarzom zawodnicy i trenerzy z Brzegu, którzy posmakowali gry z najlepszymi w kraju.
fot. Jarosław Staśkiewicz
fot. Jarosław Staśkiewicz
fot. Jarosław Staśkiewicz
fot. Jarosław Staśkiewicz
fot. Jarosław Staśkiewicz
fot. Jarosław Staśkiewicz
fot. Jarosław Staśkiewicz
fot. Jarosław Staśkiewicz
fot. Jarosław Staśkiewicz
fot. Jarosław Staśkiewicz
fot. Jarosław Staśkiewicz
fot. Jarosław Staśkiewicz
fot. Jarosław Staśkiewicz
fot. Jarosław Staśkiewicz
Juniorzy młodsi Stali Brzeg spadli po rundzie jesiennej z centralnego szczebla rozgrywek, a ich nieco starsi koledzy są w czołówce ligi wojewódzkiej i mają szansę wywalczyć awans do grona najlepszych w kraju. Taki awans to szansa na pokazanie się skautom z największych klubów.
- Kiedy ja zaczynałem, nie było żadnych akademii piłkarskich, nikt nie jeździł oglądać meczów na poziomie juniorskim, nie było telefonów komórkowych, a jak ktoś do klubu zadzwoniłby zapytać o zawodnika, to byłoby święto. Ale ja nie słyszałem o takich telefonach - wspomina Marcin Nowacki, wychowanek Stali, który rozegrał ponad 150 meczów w ekstraklasie.
To właśnie gra w ówczesnej lidze międzywojewódzkiej (w latach 1996-1999), z takimi przeciwnikami jak Gwarek Zabrze czy Ruch Chorzów, otworzyła "Małemu" furtkę na polskie piłkarskie salony. I nie tylko polskie, bo pomocnik z Brzegu zaliczył nawet mecz w seniorskiej reprezentacji Polski.
- W pierwszym sezonie w "emce", jeszcze z trenerem Jerzym Wrębiakiem, obecnym burmistrzem, graliśmy bardzo dobrze, mieliśmy mocny zespół. Pamiętam taki mecz w Chorzowie, kiedy wygraliśmy 1-0 z Ruchem, który był wtedy liderem - przypomina Nowacki.
- Ta fajna przygoda skończyła się po trzech sezonach, bo wiadomo, że starsze roczniki odchodziły, przychodziły młodsze i nie zawsze udaje się utrzymać poziom, więc w końcu spadliśmy z kretesem - dodaje.
Ale to właśnie w tym ostatnim sezonie trener BTP Brzeg Jacek Mazurkiewicz rozmawiając w Wodzisławiu z trenerem Ryszardem Wieczorkiem zachęcał do sprawdzenia Nowackiego w drużynie juniorów Odry. - Pojechałem na test-mecz i w ten sposób załapałem się do Odry - mówi "Mały", dziś kapitan i drugi trener w 3-ligowej Stali Brzeg.
- Kiedy występowaliśmy ze Stalą w lidze międzywojewódzkiej juniorów, byliśmy kopciuszkiem i chcieliśmy po prostu jak najlepiej pograć - podkreśla. - Miło wspominam ten czas, ale nie patrzyliśmy wtedy na to, żeby się wybić, wyjść dalej, tak jak teraz, gdy młodzi zawodnicy marzą, by trafić do dużej akademii
- Dobrze, że mają jakiś cel w życiu, ale junior wtedy i dziś to inny świat. Kiedyś była inna mentalność młodego piłkarza i inne podejście do swoich obowiązków, a każdy miał w sobie trochę pokory. Dzisiaj chłopcy chcą za dużo osiągnąć od razu. Dlatego radziłbym, żeby przykładali się do obowiązków, a każdy trening wykorzystali do maksimum
- Szczególnie, że mają do dyspozycji naprawdę dobrych trenerów i boiska, o których my mogliśmy tylko pomarzyć. Niech koncentrują się na każdym podaniu, przyjęciu i uderzeniu. Jeśli temu się poświęcą to jest szansa, że kilku z nich trafi gdzieś do dobrych klubów w Polsce - podsumowuje Nowacki.
To, że gra z najlepszymi jest szansą dla każdego młodego piłkarze, nie też wątpliwości Bartosz Kowalski, przez lata trener grup młodzieżowych w brzeskich klubach.
- Poprzeczkę trzeba sobie stawiać wysoko, bo Opolszczyzna wciąż jest trochę piłkarskim zaściankiem i dlatego trzeba korzystać z każdej okazji do konfrontacji z zespołami spoza województwa. Dzięki temu chłopcy mogą podnieść swoje umiejętności i wybić się, bo na ligę centralną jeżdżą skauci obserwujący ich grę - mówi trener Kowalski.
Rozmawiamy podczas meczu juniorów młodszych Stali z Odrą Opole, bo Bartosz przyszedł pooglądać występ swojego syna - Jakuba. Młodszego brata w akcji podgląda też Aleksander Kowalski, defensor 1-ligowej Odry.
Kiedy ich ojciec osiągał największe trenerskie sukcesy z juniorami, jeden jeszcze uczył się chodzić, a drugi dopiero zaczynał biegać za piłką.
W sezonie 2003-2004, kiedy nie było jeszcze CLJ-otki, podopieczni Bartosza Kowalskiego wygrali ligę wojewódzką i w ćwierćfinale mistrzostw Polski stoczyli wyrównany bój z Koroną Kielce.
- Przegraliśmy u siebie 1-3, a w Kielcach, mimo prowadzenia, zremisowaliśmy 3-3 i uważam, że ten wynik to w dużej mierze zasługa sędziów - żałuje do dziś trener Kowalski. - Wiadomo - my z małego miasta, a tam ambicje na ekstraklasę, trener Wdowczyk na trybunach, nie mogliśmy tego wygrać. Ale nie dzieliła nas przepaść i warto sprawdzać się z najlepszymi.