menu

Mateusz Pańkowski (Soła Oświęcim): Zdaje podwójny egzamin dojrzałości, piłkarski i życiowy

24 kwietnia 2018, 13:58 | Jerzy Zaborski

Rozmowa z 19-letnim MATEUSZEM PAŃKOWSKIM, obrońcą trzecioligowej piłkarskiej Soły Oświęcim

[b]Mateusz Pańkowski [/b](Soła Oświęcim, z prawej) nie odpuści na boisku żadnemu przeciwnikowi.
fot. Fot. Jerzy Zaborski
Mateusz Pańkowski
fot. Fot. Jerzy Zaborski
1 / 2

- Można śmiało zaryzykować stwierdzenie, że jest pan jednym z doświadczonych zawodników Soły, bo przecież przed przyjściem do Oświęcimia był w szerokiej kadrze seniorów pierwszoligowego GKS Tychy...

- Nie przesadzajmy (śmiech). Trenowanie na zapleczu ekstraklasy, a samodzielna gra na seniorskim poziomie to zupełnie coś innego. Nie mamy w drużynie rutyniarzy, którzy pomogliby nam wejść w dorosłe granie. Musimy liczyć tylko na siebie. To jednak dobrze, bo - jeśli mamy się czegoś nauczyć - to właśnie na błędach, z których musimy wyciągać wnioski. Właśnie porażki bywają podłożem późniejszego sukcesu.

- Mam pan na koncie jakieś występy w pierwszej drużynie GKS Tychy?

- Nie, ale trzy razy byłem na ławce rezerwowych w meczu pierwszej drużyny. Pierwszy raz jeszcze jako 17-latek. Debiutu jednak nie zaliczyłem, bo zawsze jak byłem w kadrze, wynik meczu był na styku. Trener nie zaryzykował wprowadzenia młodzieżowca do obrony.

- Ale w rezerwach GKS grywał pan sporo...

- Przez ostatnie półtorej sezonu występowałem na boiskach czwartej ligi śląskiej. Na pewno trochę okrzepłem w seniorach, bo przecież na śląsku gra się bardziej kontaktowo niż w innych regionach. Muszę jednak przyznać, że przejście do trzeciej ligi było dla mnie nowym doświadczeniem.

- No właśnie, jak odnajduje się pan na trzecioligowych boiskach?

- Myślałem, że będzie łatwiej. Cieszę się jednak z tego, że poziom sportowy jest wysoki. Wiele ekip gra bardzo fajną piłkę, jak choćby ostatnio Podhale Nowy Targ. Dla mnie pobyt w Sole jest doskonałą lekcją, z której staram się wynieść jak najwięcej. Mam nadzieję, że mojej nauki skorzysta także klub.

- Wkupne do Soły ma pan już za sobą...

- Fakt, strzeliłem przecież bramkę dającą nam wygraną nad MKS Trzebinia 2:1, rywalem z ligowego podwórka, w finale Pucharu Polski zachodniej Małopolski. To było na razie moje najważniejsze trafienie w przygodzie z piłką. W sparingu też coś „upolowałem”, więc pozostał mi jeszcze mecz mistrzowski.

- Ma pan doskonałe warunki fizyczne, więc aż prosi się, żeby je wykorzystać przy stałych fragmentach gry.

- Mamy inny sposób na stałe fragmenty, a to dlatego, że większość chłopców jest drobniejszej postury. Niewykluczone, że wiosną coś także strzelę.

- W przeszłości w Sole to właśnie defensorzy strzelali sporo goli, zwłaszcza ze stałych fragmentów.

- Nie ukrywam, że w przeszłości też coś strzelałem. W juniorach zaliczyłem nawet hat-tricka, a jednego gola w tym meczu zdobyłem prawie z połowy boiska. W rezerwach GKS Tychy, czyli już seniorach, trafiałem po razie. Jednak moim głównym zadaniem jest destrukcja.

- Zawsze był pan stoperem?

- Z reguły występuję na środku obrony, choć byłem także próbowany na jej prawej stronie. Na boku trzeba więcej biegać. Nie mam z tym problemów, ale jednak trenerzy widzą mnie na środku.

- W Tychach od wielu lat o najwyższe laury w Polsce walczą hokeiści. Nie próbował pan sił w innej dyscyplinie?

- Jako 7-latek próbowałem grać w hokeja. Szybko jednak uznałem, że to jednak nie mój klimat. Zdecydowanie wolę słońce i trawę (śmiech). Trochę też pływałem, trochę tańczyłem, ale ostatecznie piłka nożna jest tą dyscypliną, w której chciałbym się realizować.

- Co pan robi poza piłką?

- Jestem w klasie maturalnej liceum. Zatem – mogę powiedzieć – że wiosna jest dla mnie podwójnym egzaminem dojrzałości, naukowej i sportowej. Zbliża się dla mnie najtrudniejszy miesiąc, ale jakoś muszę podołać. Sport przecież kształtuje charaktery.

- Jak wygląda pana zwykły dzień? Musi być bardzo intensywny...

- Wstaję o godz. 7, więc nie jest jeszcze źle. Naukę w szkole kończę zwykle między godzinami 14 a 15. Potem mam dwie godziny na obiad odpoczynek przed treningiem. Do domu wracam zwykle o godz. 21. Mama pomaga mi przygotować kolację, bo dbam o dietę. Zresztą mama jest moim wiernym fanem. Ogląda każdy mecz. Wspiera mnie także Klaudia. Moja lepsza połówka. Mieszka w Oświęcimiu, więc to miasto jest także blisko memu sercu, choć jestem rodowitym tyszaninem.

- Czy w pana rodzinie były jakieś sportowe tradycje?

- Jestem prekursorem sportu wyczynowego, ale w sierpniu będę miał brata, więc liczę na kontynuację sportowych tradycji w rodzinie Pańkowskich.

- Jak młody zespół Soły przyjmuje porażki?

- Na pewno ciężko nam się z nimi pogodzić, bo przecież nie jesteśmy słabsi od rywali. Mamy tyle samo, a czasem nawet więcej sytuacji bramkowych od nich, ale nie strzelamy goli. Gdybyśmy zbierali lanie, pozostając tłem na boisku, to niech tam. Mam nadzieję, że wkrótce przestaniemy płacić frycowe i zaczniemy regularnie punktować.


Follow @sportmalopolska

Sportowy24.pl w Małopolsce