Dawid Gargasz (Soła Oświęcim). Spełnił pierwsze marzenie, czyli zagrał "na Olimpie”
Rozmowa z 20-letnim DAWIDEM GARGASZEM, bramkarzem trzecioligowej Soły Oświęcim
fot. Fot. Jerzy Zaborski
- Ma Pan na swoim koncie wiosną już dwa mecze z czystym kontem, co w przypadku bramkarzy dodaje dodatkowego prestiżu i pokazuje, że jest w wybornej dyspozycji.
- Cieszę się, że tak to jest odbierane z trybun. Czasem byłbym gotów iść na kompromis i wpuścić nawet jedną bramkę, a koledzy niech strzelą kilka goli. Dla zespołu ważne są zwycięstwa, żeby mógł piąć się w tabeli. Po bezbramkowym remisie na własnym boisku z Podlasiem Biała Podlaska niedosyt jednak pozostał. W lepszym nastroju byłem po zachowaniu czystego konta w Małogoszczu, gdzie wygraliśmy 3:0.
- Broni Pan barw Soły od początku jesieni, ale potem miejsce między słupkami zajął Marcin Koper, który w rundzie rewanżowej nie gra ze względów zdrowotnych. Teraz za konkurenta ma Pan sosnowiczanina Arkadiusza Czaplaka.
- Sezon dla mnie zaczął się dobrze, bo od wygranej w Lublinie nad Motorem 1:0. Potem przegraliśmy u siebie ze Spartakusem Daleszyce 1:2. Miałem w tym spotkaniu jedną „prywatną” bramkę. Wreszcie przyszła porażka na Garbarni Kraków 2:3 i trener zdecydował się na zmianę. Czekałem na swoją drugą szansę przez osiem kolejek. Dostałem ją na Unii Tarnów, w trzynastej serii. Nie była dla mnie pechowa, bo wygraliśmy 2:0. Od tamtego meczu udaje mi się utrzymać w oświęcimskiej bramce.
- Jest Pan wychowankiem bytomskiej Polonii. Udało się już wystąpić na drugoligowych boiskach?
- Na szczeblu centralnym zaliczyłem już osiem spotkań. To było w czasach, kiedy bytomian prowadził Jacek Trzeciak.
- Pamięta Pan seniorski debiut?
- Jak mógłbym zapomnieć. Mając 18 lat stanąłem w bramce w meczu Polonii przeciwko Stali Mielec, która wówczas ostro szła na awans. Spotkanie zakończyło się remisem 1:1. To było chyba moje dotychczas najlepsze spotkanie. Bartosz Nowak, obecnie zawodnik ekstraklasowego Ruchu Chorzów, pokonał mnie strzałem z rzutu wolnego.
- Czy w tak młodym wieku nie czuł Pan debiutanckiej tremy?
- Na pewno szybciej biło mi serce, ale – z drugiej strony – mogłem wreszcie zagrać „na Olimpie”, czyli spełniły się moje chłopięce marzenia. Wychowałem się w centrum Bytomia, a stadion znajduje się przy ulicy Olimpijskiej, stąd taki lokalny slang, że gramy „na Olimpie”. Może nie był to jeszcze szczyt mojej przygody z piłką, ale na pewno pewien etap mojej ciężkiej pracy został nagrodzony.
Po pierwszej rundzie sezonu 2015/16 zniknął Pan jednak ze składu Polonii...
Wiosną zostałem wypożyczony do czwartoligowej Sarmacji Będzin. Od kolejnego sezonu dostałem ofertę przejścia do Soły, z którą związany jestem do czerwca 2017 roku. Wolę walczyć o miejsce w składzie mając realne szanse gry, niż siedzieć na ławce w drugiej lidze.
Od początku postawił Pan na futbol?
W pierwszej i drugiej klasie „podstawówki” bawiłem się judo. To dlatego, że tata był judoką i - w juniorskim wieku - osiągał sukcesy o randze mistrzostw Polski. Mnie jednak judo nie do końca odpowiadało. W końcu jednak postawiłem na swoim i trafiłem do futbolu. W judo teraz realizuje się mój młodszy brat, Denis. Robi to, co lubi.
Czy coś z judo pomaga Panu teraz w bramkarskim fachu?
- Może gibkość. Judo było już jednak tak dawno, więc doprawdy nie potrafię powiedzieć nic więcej.
- Od razu chciał Pan zostać bramkarzem?
- Na początku przygody z piłką nożną, w grupach młodzieżowych grywałem w pomocy. Jednak czasem, na treningach, wchodziłem do bramki. Trochę dla zabawy, albo dać bramkarzom odpocząć. Pewnego dnia trener Krzysztof Król coś we mnie jednak dostrzegł i zaczął namawiać mnie do pozostanie w bramce. Jak widać, zrobił to skutecznie.
- Co Pana na tej pozycji urzekło? Wiadomo, że dla bramkarza jeden błąd może być brzemienny w skutkach, a napastnik zmarnuje kilka okazji, ale po strzeleniu ważnej bramki to on jest bohaterem.
- Może to, że w bramce jestem zdany na siebie. Poza mną nie ma już nikogo.
- Jak czuje się Pan w obronie rzutów karnych?
- One są loterią, więc nie ma skutecznej recepty na ich obronę. Wiosną, w meczu przeciwko Motorowi Lublin, sędzia wygwizdał przeciwko nam dwa karne. Nie obroniłem żadnego, ale – gdybym zmienił kolejność wyborów - pewnie jednego udałoby i się złapać. Pewnie wtedy byłbym postrzegany jako specjalista od obrony rzutów karnych.
- Co Pan robi poza piłką?
- Jestem zapalonym wędkarzem. Mój sukces to złapanie szczupaka mierzącego 58 cm. Wędkarstwo uczy cierpliwości, tak bardzo potrzebnej w bramce. Na rybach można się psychicznie zrelaksować. Zdarza się, że po powrocie z meczu biorę sprzęt i idę na ryby. Mam blisko domu park, w którym są dzikie łowiska, więc tam właśnie lubię się zaszyć.
- Ktoś szczególnie Panu kibicuje?
- Moja lepsza połowa, czyli Dominika. Widziała mnie dwa razy w Oświęcimiu, jak jechała do Międzybrodzia Bialskiego. Zawsze to miło, jak wiesz, że ktoś ci bliski jest na trybunach.
- W jakim elemencie bramkarskiego rzemiosła czuje się Pan mocny, a które elementy należałoby poprawić?
- Trochę niezręcznie mi siebie oceniać. Wydaje mi się, że dobrze czuję się na linii bramkowej i na przedpolu. Zawsze można popracować nad grą nogami.
- Czy w Pana przypadku grę w piłkę nożną trzeba jeszcze łączyć z nauką?
- O tak. Jestem czwartej klasie Technikum Górniczego. Zatem przede mną egzamin dojrzałości, czyli matura. Będzie dla mnie dla mnie bardziej stresujący od najtrudniejszego spotkania piłkarskiego. Będę musiał jednak jakoś przez tę próbę także przebrnąć. Głowę mam bardziej do przedmiotów humanistycznych niż ścisłych. Skoro w przygodzie z piłką występowałem na różnych pozycjach, to jakoś i z maturą muszę sobie dać radę. Właśnie w przygodzie z piłką także kształtuje się charakter. To właśnie na boisku nauczyłem się, że trzeba uparcie dążyć do celu, pokonując różne przeciwności losu. Teraz przede mną taki życiowy „Olimp”, na który trzeba się wspiąć.