menu

Ślusarski uciszył Łazienkowską. Kolejna wpadka Legii, tym razem z GKS-em Bełchatów

19 lipca 2014, 22:23 | Konrad Kryczka

Sensacyjnym zwycięstwem GKS Bełchatów z Legią Warszawa zakończył się drugi sobotni mecz 1. kolejki Ekstraklasy. Bramkę na wagę trzech punktów beniaminka zdobył Bartosz Ślusarski, trafiając do siatki Dusana Kuciaka tuż przed przerwą. Mistrz Polski rozegrał w tym sezonie już trzy oficjalne spotkania, w których dwukrotnie przegrał i raz zremisował. Niewielkim usprawiedliwieniem może być dzisiaj dosyć rezerwowy skład Legii...

- Jutro zaczynamy nowy sezon, który chcemy rozpocząć dobrze, bo jesteśmy Mistrzami Polski i chcemy ten tytuł obronić. Nie możemy się już doczekać jutrzejszego spotkania z Bełchatowem, podobnie jak rewanżu z St. Patrick's, bo mamy coś do udowodnienia - takie słowa przed meczem wypowiedział oczywiście Henning Berg. Legia rzeczywiście miała coś do udowodnienia i niestety dla jej sympatyków tego nie zrobiła. W sumie to, że „Wojskowi” dzisiaj przegrali, nie powinno być zaskoczeniem, jeżeli oglądało się dwa poprzednie mecze Legii. Czyli przegraną z Zawiszą oraz remis z Saint Patrick’s. W tych spotkaniach warszawianie wypadli tak, że szkoda nawet miejsca, aby te popisy dokładniej przypominać. W sumie ich dzisiejsza gra też podchodzi pod taką kategorię.

To był trzeci mecz Legii w tym sezonie. Trzeci na własnym stadionie. I trzeci bez wygranej. Przecież to jest wynik niemal kompromitujący mistrzów Polski, ale to już tylko i wyłącznie ich problem. Skoro przeciwko GKS-owi w pierwszej połowie prezentują się tak, że na boisku mogliby się w ogóle nie pokazywać i pewnie wszyscy by na tym skorzystali. To jest naprawdę niepojęte, że najlepsza drużyna w kraju ma problemem ze skleceniem kilku porządnych akcji i wymianą paru podań z rzędu. To jest nawet w pewien sposób przygnębiające.

Na drugą Berg dokonał już kilku korekt w składzie (czytaj: w przerwie dokonał trzech zmian), bo oczywiście od pierwszej minuty podstawowa jedenastka nie mogła się zaprezentować na boisku, ponieważ najlepsi zawodnicy muszą być w pełni sił na "wszechmocnych" Irlandczyków… Ale skoro Norweg ma do dyspozycji szeroką kadrę, to i jego prawem jest z niej korzystać, choć już mecz z Zawiszą powinien go pod tym względem czegoś nauczyć. Ale już mniejsza z personaliami. Nawet w takim dosyć rezerwowym składzie, Legia powinna zaprezentować się o niebo lepiej, czyli pokazać na boisku grę godną mistrza Polski. A tego brakowało praktycznie przez cały mecz. Może i w drugiej połowie „Wojskowi” bardziej się starali, ale i tak z takim zaangażowaniem, nawet gdyby grali jeszcze drugie tyle, piłki w siatce by nie zmieścili.

Trzeba też naturalnie napisać o zwycięzcach z Bełchatowa. Oczywiście chwalimy podopiecznych Kamila Kieresia, bo wykorzystali swoje umiejętności, a do tego potrafili skorzystać z błędów rywali. To się ceni. Można chwalić Rachwała, który kapitalnie radził sobie w środku pola, gdzie legioniści mieli z nim ogromne problemy. Możemy prawić komplementy braciom Mak, którzy dołożyli na boisku mnóstwo jakości. Także defensywie, która z poświęceniem zatrzymywała rywali. W końcu należy pogratulować strzelcowi jedynej bramki. Bartosz Ślusarski był tam, gdzie być powinien, dołożył nogę i tyle Legia widziała w tym meczu punkty. Sam napastnik grał zresztą świetnie dla zespołu, wielokrotnie wspomagając kolegów w środkowej strefie boiska. Pod względem gry zespołowej Bełchatów wypadł fantastycznie. Asekuracja, wzajemna pomoc, wymiana pozycji. Fraza „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” pasuje tutaj jak ulał. Oni po prostu zagrali na Legii bez strachu i to w zupełności wystarczyło.

Podsumowując, GKS zaliczył kapitalny powrót do Ekstraklasy. Pokonał mistrza na jego stadionie, a kibice z Bełchatowie, jak śpiewali po meczu, są ze swojego zespołu dumni. I chyba o to chodziło. W Legii natomiast mają o czym myśleć. Bo nie chodzi tylko o kiepskie wyniki na początku sezonu, ale co ważniejsze, o fatalną grę.


Polecamy