Kapitan Reprezentacji Polskich Pisarzy Zbigniew Masternak w rozmowie z Ekstraklasa.net
O tym, czy dzisiaj czuje się bardziej piłkarzem, czy pisarzem, o swojej przygodzie z piłką nożną oraz debiutanckim filmie pełnometrażowym "Księstwo" – opowiada Zbigniew Masternak, w przeszłości piłkarz kieleckiej Korony oraz Paris FC.
Pisarz, czy piłkarz. Jak dzisiaj określiłby siebie Zbigniew Masternak?
Przede wszystkim - pisarz. To literatura mnie utrzymuje, więc nie ma innej odpowiedzi. Jednak piłka nożna też jest nadal bardzo ważna.
Można pogodzić pisanie z graniem w piłkę?
Na poziomie amatorskim z pewnością to możliwe, chociaż też niełatwe. Trudno mi zachować właściwy rytm treningowy - przynajmniej 3 jednostki treningowe w tygodniu plus mecz w weekend. Z bardzo prostej przyczyny - mam rocznie około 70-80 spotkań autorskich i nieraz 2 tygodnie nie ma mnie w domu. Za to wtedy staram się brać buty i biegam przynajmniej 4-5 razy w tygodniu od 5 do 10 km dziennie. Wtedy aż takiego uszczerbku kondycyjnego nie ma, ale za to brakuje kontaktów z piłką i niekiedy mam wrażenie, jakbym grał nieswoimi nogami. Czasem myślę, co by było gdyby piłka nożna była moim źródłem utrzymania. To byłoby chyba dobre połączenie - dwie godziny treningu dziennie i reszta dnia na pisanie. To byłoby możliwe, ale chyba nikomu się nie udało. Właśnie, zawodowi piłkarze powinni pisać książki - w wolnym czasie nie snuliby się bezmyślnie po centrach handlowych.
A jak z tym futbolem było? Może zacznijmy od początku. OKS Opatów
Do OKS-u trafiłem w pierwszej klasie liceum. Dobrze wypadłem podczas turnieju szkół podstawowych o puchar tego klubu i zaproponowano mi grę w OKS-ie. To byla wtedy czwarta liga. Biedny klub, bez perspektyw, jakich wiele w Polsce.
Później była Korona Kielce...
Do Korony trafiłem w ostatniej klasie liceum. Nie chciało mi się jednak przenosić do Kielc, bo byłem w klasie maturalnej. Korona była wtedy w trzeciej lidze, przed połączeniem z Błękitnymi, przed Krzysztofem Klickim. Nic specjalnego. Grałem tam za bułkę z szynką, nieraz nie chcieli mi nawet zwrócić kosztów dojazdu. To był dla mnie trudny czas. Wstawałem o 5 rano, żeby dojechać do liceum do Opatowa 20 km autobusem na 7.00. Potem do 15 w szkole i jechałem 64 km do Kielc. O 18.00 trening. 0 21.00 wsiadałem w autobus powrotny. O 23 byłem w domu. I tak przez rok, za darmo. Odechciało mi się, w dodatku naderwałem więzadła lewego kolana. Dostałem się na studia do Lublina i olałem Koronę.
Co skłoniło Cię do przenosin do Motoru Lublin?
Zanim trafiłem do Motoru, przestałem w ogóle grać w piłkę. Dostałem się na pierwszy rok Wydziału Prawa UMCS w Lublinie i zacząłem biegać w sekcji lekkoatletycznej AZS UMCS na średnie dystanse. Miałem niezłą wytrzymałość i jakoś sobie radziłem. Lubiłem biegać, bo tutaj wszystko zależało ode mnie, a nie od dobrego humoru kolegów, czy ktoś mi poda piłkę czy nie. Zawsze byłem typem egzekutora a nie dryblera, musiałem dostać dobrą piłkę, żeby strzelać. Inna sprawa, że zazwyczaj tych okazji nie marnowałem. Pamiętam, jak kiedyś w jednym meczu strzeliłem 8 goli. Trenowałem systematycznie i po roku udało mi się zdobyć drużynowo brązowy medal w biegach przełajowych nad Zalewem Zemborzyckim w Akademickich Mistrzostwach Polski, a była to bardzo silnie obsadzona impreza - biegali m.in. bracia Kałdowscy, z których jeden reprezentował potem Polskę na olimpiadzie w biegu na 800 m. To był sukces, ale znów dały o sobie znać kontuzje - cały czas miałem zapalenia przyczepów mięśni. Byłem za ciężki do biegania, za duża masa mięśniowa, której nie dało się spalić, bo to osłabiało organizm. Najmniej ważyłem jakieś 68 km przy wzroście 175 cm, a moi koledzy o podobnym wzroście - po 54-56 kg. No i te obciążenia - 130-150 km wybiegania tygodniowo. Za darmo. Stwierdziłem, że piłkarze jednak mniej się przemęczają. Poszedłem na treningi do LKP Lublin. Pograłem tam przez pół roku i wyjechałem na Ukrainę, bo wyrzucili mnie z wydziału prawa.
Ze wschodu na wschód, czyli kierunek Lwów. Kiedy pojawiła się propozycja gry w zespole FK?
Wyjechałem do Lwowa, bo uciekałem przed wojskiem. Zajmowałem się tutaj różnymi szemranymi sprawami. Ale do piłki też mnie ciągnęło. Zregenerowałem organizm i poszedłem na treningi do FK Lwów. Nie był to ten FK Lwów, ale klub, który istniał do 2001 roku, pod tą samą nazwą. Zacząłem chodzić na treningi i radziłem sobie, grałem przez pół roku. Ale potem postanowiłem wrócić do Polski - zdałem egzaminy na studia polonistyczne we Wrocławiu.
Ślęza Wrocław, do niedawna drugoligowa drużyna. Jak wspominasz swój pobyt we Wrocławiu?
Pobyt we Wrocławiu bardzo mnie rozwinął, zwłaszcza literacko i filmowo. Wydałem tam swoją pierwszą książkę i nakręciłem dwa filmy. Zrobiłem też wiele interesów, które prawie skończyły się dla mnie kryminałem. Na piłkę początkowo trudno mi było znaleźć czas - w natłoku spraw. Ograniczałem się do grania za akademikiem "Dwudziestolatka", w którym mieszkałem. Był międzynarodowy. Pamiętam mecze, jakie rozgrywaliśmy - Polska-Kazachstan, Polska-Białorouś, Polska-Czeczenia. Strzelałem w tych meczach sporo goli, cieszyłem się opinią dobrego piłkarza. Jeden z kolegów z "reprezentacji", były zawodnik Stali Sanok, namówił mnie na treningi w Ślęzie Wrocław, która grała wtedy w okręgówce. Poszliśmy tam i grałem przez pół roku. Było nieźle, chociaż strasznie biednie. Z Wrocławia musiałem się wynieść, bo znów miałem kłopoty na uczelni, a w dodatku z prawem.
Ostatnim elementem spoza granic Polski był Paris FC. Dlaczego właśnie
Francja?
Po kłopotach we Wrocławiu zwiałem znowu z Polski, tym razem na Zachód, do Francji. Trafiłem do Paryża, szukać pracy. Ponieważ pracy nie znalazłem, z nudów poszedłem pograć w piłkę w trzecioligowym Paris FC. Powiedziałem trenerowi - a nieźle znam francuski - że jestem polskim piłkarzem na wakacjach i chcę trenować, żeby nie stracić formy. Grałem z nimi ze 2 tygodnie, to byli sami Murzyni. Całkiem dobrze mi się grało, miałem wtedy 27 lat, byłem w szczytowej formie, braki w wyszkoleniu nadrabiałem kondycją i walecznością. Pograłbym tam pewnie dłużej, ale ruszyłem szukać roboty na prowincję, do Szampanii.
Powrót do Polski nie był chyba zbyt udany. KS Drzewce i A klasa - nie
próbowałeś swoich sił wyżej?
Wróciłem do Polski i od razu podpisałem duży kontrakt, tylko nie z klubem piłkarskim, a z Wydawnictwem Zysk i S-ka z Poznania. Dla mnie równie cenna umowa jak z Lechem Poznań. Wiedziałem, że jestem bliżej wielkiej literatury niż wielkiej piłki, na tym się skupiłem. Poza tym - założyłem rodzinę, zamieszkałem w Puławach. Ograniczyłem się do grania z kuzynami mojej żony na orliku. Byli w wieku 12-14 lat, graliśmy 3 na 1. Do 10 bramek. Zawsze wygrywałem. Powiedziałem sobie, że kiedy przegram po raz pierwszy, to będzie znaczyło, że się starzeję. Do grania w piłkę w bardziej zorganizowany sposób wróciłem w 2008 roku, jak zacząłem pracę nad scenariuszem filmu o tematyce piłkarskiej - "Transfer". Chciałem sobie przypomnieć piłkę nożną od podszewki. Dostałem propozycję z KS Drzewce, bo z tamtych stron pochodzi moja żona. Nie miałem dobrego wejścia do drużyny, bo mimo że dobrze sobie radziłem na treningach, to trener Janusz Dziekanowski okazał się typem zawistnego dupka. Jak się dowiedział, że grałem w Koronie, to zaczął mnie gnoić. Zapomniał, że ta gra w Koronie to była w 1997. Dopiero w 2008 roku dał mi szansę gry w podstawowym składzie, jak Drzewce broniły się przed spadkiem. Strzeliłem kilka ważnych bramek, w każdym meczu gol. I grałbym tam dalej, gdyby nie to, że dostałem propozycję pracy jako szef działu promocji w Wydawnictwie Ha!art z Krakowa. Przeniosłem się tam i chciałem grać w KS Zwierzyniecki Kraków, byłem już dogadany. Ale ten dupek Dziekanowski nie dostarczył mojej karty na czas i nie dali rady mnie zgłosić na sezon.
Dochodzimy w końcu do Twojej można by rzec piłkarskiej emerytury. MKS Puławiak Puławy - ostatni klub z tych trawiastych.
Na początku 2010 roku wróciłem do Puław. Tutaj dostałem propozycję od Bernarda Bojka, trenera MKS-u Puławiak Puławy. Bojek, kiedyś świetny piłkarz, budował silny zespół, od podstaw. Trafiłem tutaj na sezon 2010-2011. Było to całkiem udane podejście - we wszystkich 29 meczach, jakie zagrałem w barwach tego klubu, zdobyłem 21 goli. A trzeba pamiętać, że zwykle nie grałem pełnego wymiaru meczu, wchodziłem na ostatni kwadrans. Często nie byłem przygotowany do gry - przyjeżdżałem tylko na mecz, na weekend. W dodatku zaliczyłem duży konflikt z jednym ze starszych piłkarzy - przed pierwszym meczem sezonu skoczyłem do bójki w szatni z Ptakiem, jak się nazywał mój oponent, zazdrosny o moją grę w lepszych ligach, i trener Bojek posadził mnie na ławce rezerwowych. Wszedłem na ostatni kwadrans i od razu zdobyłem gola. Pokazałem Ptakowi gest Kozakiewicza. Wysoką formę złapałem po zimowej przerwie - w 4 meczach sparingowych zdobyłem 8 goli ( w tym jednego hattricka), wydawało się, że wszyscy się do mnie przekonali, nawet Ptaku. Ale wtedy wyczytał, co napisał o nim na swojej stronie internetowej i znowu zrobiła się afera. Do klubu ściągnięto dwóch dużo młodszych napastników ode mnie i znów trafiłem na ławkę. Chociaż to było dziwne - jeden gość grał cały mecz i strzelał 1 bramkę, a ja wchodziłem na kwadrans i zdobywałem 2, jak np z Kadetem Lisów. I mogłem jeszcze trzecią strzelić. Niektórzy twierdzili, że to dlatego, że wchodziłem na podmęczonego przeciwnika. Mimo wszystko okres gry w Puławiaku wspominam bardzo dobrze - udało się nam awansować do A-klasy, wygrywając wiele meczów po 10:0. Najwyżej odprawiliśmy Gabaryty Dęblin - 12:0. Grało tu wielu doświadczonych piłkarzy, także było z kim pograć. Puławiak dalej sobie dobrze radzi, ma szansę na awans do okręgówki. Mam tam kilku kolegów, Pulawiak jest lepiej zorganizowany niż wiele klubów z wyższych klas rozgrywkowych. Nie bez znaczenia jest tutaj doświadczenie trenera Bernarda Bojka. Być może wrócę tam na wiosnę - dalej mają moją kartę. A Ptaka już nie ma w zespole.
Dzisiaj zaś występujesz na błocie, a konkretnie w drużynie Mistrza
Polski - BKS Roztocze. Skąd pomysł na tą popularną bardziej w Skandynawii, a nie w Polsce dyscyplinę?
Przyjechałem do Krasnobrodu na spotkanie autorskie i dowiedziałem się, że powstaje tutaj drużyna grająca w piłkę błotną. Trochę dość miałem przepychanek z Ptakiem i stwierdziłem, że chcę spróbować czegoś innego. Dość miałem też gry w klubach B- czy A-klasowych. Wiedziałem, że BKS będzie grał o wyższe cele niż okręgówka – pamiętałem, że jak popularyzowała się w Polsce piłka plażowa, łatwo było o sukces, bo było mało drużyn. Dopiero teraz jest to sport w pełni profesjonalny. Nie pomyliłem się – z BKS-em dość łatwo wywalczyliśmy Mistrzostwo Polski. Dorzuciłem do tego tytuł Króla Strzelców, także pełny sukces. Ale cieszę się z gry tutaj nie tylko ze względu na medal, ale także dlatego, że panuje tutaj bardzo fajna atmosfera. Jestem obecnie bardziej zżyty z Krasnobrodem niż z Puławami, gdzie z przerwami mieszkam od 5-iu lat. Niedawno jakiś oszołom napisał coś na fesjbuku przeciwko naszej drużynie i zareagowałem nerwowo, jakby i mnie obraził, także coś w tym jest.
Co zatem zaliczyłbyś do swoich największych sportowych osiągnięć?
Jak policzyłem niedawno, do tej pory zdobyłem 28 medali w piłce nożnej i medali, 28 razy stałem na pudle. Najcenniejsze są jednak brązowy medal za III miejsce w Mistrzostwach Polski w biegach przełajowych oraz złoty medal za Mistrzostwo Polski w piłce błotnej. No i jeszcze tytuł Króla Strzelców. Cenię sobie także awans z Puławiakiem do A-klasy, bo zrobiliśmy to w znakomitym stylu.
Jesteś zadowolony ze swoich wyborów, czy uważasz, że jeżeli o piłce mowa to stać było Ciebie na nieco więcej?
Z pewnością nigdy nie dałem sobie jako sportowiec, zwłaszcza piłkarz, prawdziwej szansy. Za szybko rezygnowałem, zmieniałem miejsca zamieszkania, a więc i kluby. Jak dobrym mogłem być piłkarzem widać po przebłyskach, jakie niekiedy jeszcze teraz mi się zdarzają, jak potrenuję systematycznie przez 2 tygodnie. Ale rzadko kiedy udaje mi się znaleźć tyle wolnego czasu. Trener Bojek, który zna się na piłce jak mało kto, nie raz mówił podczas treningu do młodszych piłkarzy po moim niekonwencjolanym zagraniu: „Tak to nigdy nie będziesz umiał”.
Księstwo - film oparty na Twojej autobiograficznej trylogii. Czy tak?
Tak.
Ile w Zbyszku Pasternaku można się doszukać Zbigniewa Masternaka?
Dużo. Chociaż taką ofermą życiową jak bohater filmu nigdy nie byłem. Ponosiłem klęski, ale po walce do końca, a on za szybko odpuszcza, jest za miękki.
Kiedy film trafi na ekrany polskich kin?
Film od czerwca 2011 roku krążył po festiwalach, niekiedy tak egzotycznych, jak Kalkuta czy Goa w Indiach. Dystrybutor zaplanował premierę na przełom lutego i marca 2012 r.
"Jezus na Prezydenta!" to książka Twojego autorstwa, którą przeczytałem jako ostatnią. Co Twoim zdaniem zmieniło się w widzeniu świata przez Polaków od momentu napisania przez Ciebie tej książki? Czy dzisiaj napisałbyś ją tak samo?
Przede wszystkim – bardziej bym tę książkę dopracował przed wydaniem. Co do samego przesłania – nie zmieniłoby się.
Czy fani piłki nożnej znajdą coś dla siebie w Twojej twórczości?
Żałuję, że nie udało mi się doprowadzić do skutku realizacji filmu o tematyce piłkarskiej „Transfer”. Wszystko rozbiło się o brak budżetu na tę produkcję. To byłby rarytas dla kibiców. Piłka nożna będzie stale obecna w mojej twórczości, jak nawet przestanę w nią grać.
Do końca roku 2011 pozostał niespełna tydzień. Jakich kolejnych dwunastu miesięcy życzyć Zbigniewowi Masternakowi?
Nie gorszych niż te w 2011 r. Jeżeli chodzi o cele piłkarskie, mam ich aż 6. Po pierwsze – zakończyć Zamojską Ligę Piłki Halowej na dobrym miejscu. Po drugie – powrót na wiosnę do Puławiaka i walka o awans do okręgówki. Po trzecie – obrona Mistrzostwa Polski w Piłce Błotnej. Po czwarte – walka o Mistrzostwo Świata w piłce błotnej w szkockim Invernes. Po piąte – walka o zwycięstwo w Euro Pisarzy 2012, które odbędzie się w Charkowie i Krakowie – jestem kapitanem Reprezentacji Polskich Pisarzy w Piłce Nożnej. Po szóste – triumf w otwartych Mistrzostwach Szczecina w piłce błotnej.
Rozmawiał Kamil Kusier