Erytrea, trudna i bolesna miłość Semira Idrisa Ahmeda, piłkarza Ślęzy Wrocław
Semir Idris Ahmed miał 8 lat, gdy wraz z rodziną wyjechał z Erytrei. uciekali przed przemocą i wojskową dyktaturą. Kilka lat później na krótko wrócił jako piłkarz, by reprezentować barwy narodowe. Nie został, bo widział jak inni uciekają. Wciąż marzy o ojczyźnie.
- Około godziny ósmej obudziły mnie krzyki, wszędzie byli botswańscy policjanci, wywracali hotel do góry nogami, sprawdzali nasze paszporty. Wtedy selekcjoner nas poinformował, że dziesięciu piłkarzy uciekło – opowiada Semir Idris Ahmed, 23-letni Erytrejczyk, pomocnik Ślęzy Wrocław. W 2015 otrzymał powołanie, by reprezentować swój kraj w eliminacjach do mistrzostw świata. To właśnie wtedy część kadry zbiegła z hotelu, by ubiegać się o status uchodźcy w Botswanie. Mimo interwencji ambasady, odmówili powrotu do ojczyzny. - Nie mieliśmy do nich żalu, nie mieliśmy podstaw, by go mieć. Życie dało im szansę, a oni ją wykorzystali – dodaje Ahmed.
Nie oglądali się za siebie. W Erytrei pojęcie „praw człowieka” istnieje wyłącznie w słownikach. To kraj zawładnięty okrutnym reżimem dyktatora Isajasa Afewerkiego. Ten sam człowiek, którego noszono na rękach, kiedy w 1993 roku stanął na czele walki o niepodległość, dziś zbudował społeczeństwo oparte na terrorze, nieufności i czystej nienawiści. - Ludzie znikają w nieznanych okolicznościach, inni są bezpodstawnie aresztowani i nigdy nie stają przed prawdziwym sądem. Właściwie to sądownictwo jest jedynie pozorem, marionetką władzy. Życie Erytrejczyków jest podporządkowane wojsku. „Wojsku” jedynie z nazwy. Od 16 roku życia bezterminowo rozpoczyna się niewolnicza praca na rzecz państwa. Kiedy tylko rząd potrzebuje siły roboczej, trzeba się stawić – opowiada 23-latek.
On sam nigdy tego nie doświadczył. Miał szczęście, że jego ojciec, pracownik ambasady w Asmarze, w porę spakował walizki swojej rodziny i wykorzystując zawodowe koneksje, zdobył wizy do Wielkiej Brytanii. Dziś rodzina Ahmedów na stałe mieszka na wyspach, legitymując się brytyjskim obywatelstwem. To właśnie ono stało się biletem do lepszego życia dla Semira. Na wspomniane wyżej zgrupowanie przyjechał z całą rodziną – matką, ojcem i także powołanym bratem, utalentowanym piłkarzem, niegdyś „oczkiem w głowie” akademii Arsenalu. Trzymane w ręku paszporty sprawiły, że nikt ich już w Erytrei zatrzymać nie mógł.
- Na tyle szybko wyjechałem, że przez wiele lat nie byłem w pełni świadomy jak żyją moi rodacy. Podczas zgrupowania byłem w kraju pierwszy raz, odkąd wyemigrowaliśmy. Szastaliśmy pieniędzmi. Jeden angielski funt ma w Erytrei niesamowitą siłę nabywczą. W jednej z restauracji w Asmarze dowiedziałem się, że kelnerzy pracują 12 godzin, siedem dni w tygodniu. Myślę sobie: muszą być naprawdę bogaci. W Londynie taki nakład godzin gwarantowałby ogromne pieniądze. W Erytrei nie. Ich miesięczna wypłata była mniej więcej równo warta z naszym rachunkiem w restauracji. Wtedy otworzyłem oczy – wspomina.
Ucieczka piłkarzy podczas kwalifikacji szybko obiegła światowe media. Podobna sytuacja miała miejsce dwa lata wcześniej, kiedy to 15 sportowców wraz z fizjoterapeutą zbiegło do Angoli. Reszta społeczeństwa nie ma okazji, by chwycić Pana Boga za nogi. - Niektórzy ludzie mówią na głos o tym, że wolą ryzykować życiem i uciekać przez Sudan i Libię, niż zostać w Erytrei. Należy zrozumieć, że taka ucieczka jest jak próba samobójcza. Mało kto przechodzi w całości z punktu A do punktu B. Stawka jest jednak za wysoka, by nie próbować – z trudem mówi Ahmed. Wielu z jego krajan znalazło azyl m.in. właśnie w Polsce.
Ahmed trafił nad Wisłę okrężną drogą. 12 lat spędził w Anglii. Najpierw mieszkał w Londynie, a po kilku latach jego rodzina została przymusowo przesiedlona do Leeds. Dopiero po zdmuchnięciu 13. świeczki na torcie po raz pierwszy kopnął piłkę. Rozsadzała go zazdrość, kiedy jego brat, Amir wracał z treningów ze zdjęciami z Thierrym Henry czy Dennisem Bergkampem. - Graliśmy w ogólnobrytyjskiej lidze erytrejskiej, jeśli można tak to nazwać – śmieje się. Wiele angielskich miast miało na tyle dużą kolonię emigrantów ze wschodu Afryki, że takie właśnie rozgrywki powstały. Oprócz tego pogrywał na niskich szczeblach ligowych, półamatorsko.
Marzenia o wielkiej piłce go nosiły. Na uniwersytecie w Newcastle studiował dietetykę, ale zamiast skupić się na wykładach, godzinami siedział ze wzrokiem wlepionym w okno. Zaraz za szybą znajdował się St. James Park, stadion Newcastle United. Pewnego ranka zamiast na zajęcia, skręcił właśnie w alejkę prowadzącą do drzwi stadionu. Chwilę się pokręcił w okolicach recepcji, po czym – skuszony faktem, że nikt na niego nie zwraca uwagi – wybrał się na samodzielne zwiedzanie obiektu. W wędrówce korytarzami klubowymi przeszkodził mu ochroniarz. - Był kolosalny. Jadł jakąś kanapkę i za każdym razem jak otwierał usta, jej kawałki lądowały na mojej twarzy. Byłem jednak zbyt przerażony, żeby się wytrzeć. Zacząłem bajerować. Mówiłem, że jestem nowym nabytkiem „Srok” z Erytrei, że powinni mnie kojarzyć, skoro pracują w klubie – ze śmiechem wspomina chwile, zanim wyrzucono go za drzwi. Widział jednak trybuny, powąchał Premier League. Nigdy dotąd nie był tak blisko swoich marzeń.
W jego ojczyźnie futbol jest rozrywką dla uprzywilejowanych. W kinie w Asmarze organizowane są seanse, podczas których na wielkim ekranie miłośnicy piłki kopanej oglądają ligę angielską. Cena takiej przyjemności? Miesięczna pensja wspomnianych wyżej kelnerów. Reprezentacja nie bierze udziału w turniejach, gdyż budżet związku na to nie pozwala. Występują jedynie w kwalifikacjach dofinansowanych przez FIFA, choć od feralnej nocy w Botswanie selekcjoner boi się rozsyłać powołania.
Jak sam przyznaje, powołanie do reprezentacji wywindowało jego piłkarskie ego. Tam trenował u boku m.in. Henika Goitioma, w proporcjonalnym przełożeniu erytrejskiego odpowiednika Roberta Lewandowskiego. Nie chciał już wracać do grania w odmętach angielskiej piłki. Kiedy więc ojciec jego przyjaciela przedstawił Semirowi opcję wyjazdu do zupełnie nieznanego mu kraju w Europie Środkowej, długo się nie wahał. Do Polski trafił w pogoni za wielką karierą.
LZS Piotrówka – ten IV-ligowy klub jest dobrze znany polskim kibicom, właśnie ze względu na bardzo egzotyczne wybory kadrowe. Tam bracia Ahmed spotkali Dzikamaia Gwaze, byłego skrzydłowego Górnika Zabrze. - To on mnie wprowadził, nauczył żyć w Polsce. Byłem przerażony, nie chciałem tu zostać, ale widziałem perspektywy. Trenowałem z Gwaze i widziałem, że wcale od niego nie odstaję. Dorównywałem zawodnikowi z przeszłością w ekstraklasie – wspomina kolejny skok swojej pewności siebie.
Zderzenie ze ścianą nastąpiło w Victorii Ruszów. Semir biegle mówi w języku angielskim i erytrejskim, zna podstawy arabskiego. W Ruszowie po angielsku dukał jedynie kapitan. - Jak przyswajałeś założenia taktyczne? - pytamy. Lekko zmieszany przyznał, że na dobrą sprawę niewiele go omijało. Inaczej jest w Ślęzie. Tu stara się uważnie śledzić odprawy trenera Grzegorza Kowalskiego, a koledzy z szatni na bieżąco tłumaczą. Zaczyna też łapać podstawy polskiego.
Czasami jednak nieznajomość języka traktuje jako ukryte błogosławieństwo. Od początku polskiej przygody słyszał rozmaite okrzyki z trybun, jednak cieszył się, że żadnego z nich nie rozumie. Dosyć szybko bowiem zrozumiał, że Polska nie słynie z przesadnej tolerancji. Kiedy trafił do Piotrówki, burmistrz miasta nie omieszkał zaprezentować mu tradycyjną miejscową gościnność. - Jesteś muzułmaninem? - spytał na wstępie. Odpowiedź przecząca, Semir złapał się za krzyżyk zawieszony na szyi. - To dobrze, bo nie cierpię muzułmanów – usłyszał w odwecie. - Trzeba mu oddać, że przynajmniej był szczery – po latach śmieje się 23-latek.
Celuje wysoko. Marzy o grze w polskiej ekstraklasie. Na tę drogę naprowadzić ma go trener Kowalski. - Nie miałem jeszcze tak wymagającego szkoleniowca. Przykłada uwagę do drobnych szczegółów, ale zdaję sobie sprawę, że to z całą pewnością zaprocentuje – mówi z uznaniem. W klubie mówią o nim, że umiejętności, by brylować na poziomie III ligi ma, choć musi nadrobić braki w motoryce. Trenerzy więc ostrożnie dysponują jego siłami. Pełne 90 minut rozegrał dotąd jedynie przeciwko LKS-owi Brożec w Regionalnym Pucharze Polski, przyczyniając się do okazałego zwycięstwa Ślęzy – 11:0.
Z tyłu głowy wciąż jednak pozostają mu myśli o wschodnim wybrzeżu Afryki. Jest patriotą. O swoim kraju mówi z dumą, choć jest mu wstyd za to, jak obdzierany jest ze swojej ciężko wywalczonej wolności. Nie boi się, lecz czuje, że wypełnia swoją emigracyjną misję mówiąc o świecie, którego tutaj nie znamy. - Z ogromną przyjemnością wróciłbym na ojczystą ziemię. Zdecyduję się na taki krok dopiero wtedy, gdy zostanie obalona dyktatura. Moi rodzice niebawem zjadą do domu. Mama od zawsze powtarzała, że ich miejsce jest w Erytrei. Oni oboje własnymi rękoma walczyli o niepodległość, chcą z niej korzystać – opowiada, pozostając niewzruszony. Zbyt wiele już widział, by pozwolić się ponieść emocjom.
REGIONALNY PUCHAR POLSKI w SPORTOWY24.PL
Wszystko o Regionalnym Pucharze Polski - newsy, ciekawostki, wyniki i tabele!