menu

Show Jakuba Koseckiego [KOMENTARZ]

28 sierpnia 2013, 10:03 | Szymon Janczyk

Jakub Kosecki dał się zapamiętać kibicom ekstraklasy z padania na murawę, za każdym razem, gdy tylko ma kontakt z przeciwnikiem. W meczu ze Steauą widzieliśmy "Kosę" takiego, jakiego chcielibyśmy oglądać zawsze. Skrzydłowy Legii pokazał wszystkie swoje najlepsze atuty, a do tego był piłkarzem, który zdaje sobie sprawę, że w najważniejszym spotkaniu w życiu trzeba stać twardo na nogach.

Legia Warszawa - Steaua Bukareszt 2:2
Legia Warszawa - Steaua Bukareszt 2:2
fot. Sylwester Wojtas

Gdy przed meczem widziałem go w czapce "Superman", pomyślałem sobie, że dobrze by było, gdyby się nim okazał. Ktoś tę Legie pociągnąć przecież musi, a on ma do tego najlepsze predyspozycje. Najwyższy czas, żeby wykorzystał swój potencjał. To jak wczoraj zagrał przeszło jednak moje oczekiwania, bo kto by pomyślał, że będzie jedynym zawodnikiem na boisku, który zaprezentuje poziom Ligi Mistrzów?

W pierwszych minutach spotkania miał już piłkę w okolicach pola karnego Steauy. Chwilę później znowu. To już była mała zapowiedź tego, co nas czeka w tym spotkaniu. Po stracie dwóch bramek nie załamał się, nie opuścił głowy, a wręcz przeciwnie - z pełną furią ruszył naprzód do odrabiana strat. Efekt? W 18. minucie spotkania pierwsza żółta kartka dla drużyny z Bukaresztu. Jedynym sposobem na zatrzymanie kolejnej szarży było ostre wejście Filipa w nogi młodego skrzydłowego. Czy Kosecki się zniechęcił? Chwilę później dobitkę jego strzału na bramkę zamienił Michał Kucharczyk, niestety sędzia gola nie uznał bo znajdował się na pozycji spalonej. Gdy na małej przestrzeni ograł jak dzieci trzech rywali zatrzymał go dopiero Łukasz Szukała.

Kosecki pokazał jak powinien grać nowoczesny skrzydłowy i mam nadzieję, że nie będzie to przebłysk świetności na jedno spotkanie, ale powrót do formy z poprzedniego sezonu. Przez całe spotkanie był i z przodu i z tyłu. Gdy trzeba było wracać, pędził co sił w kierunku własnego pola karnego tylko po to, by chwilę później gnać już w odwrotnym kierunku. Może właśnie tego zabrakło Legii? Szaleństwa Koseckiego? Co ciekawe 80% żółtych kartek dla piłkarzy z Bukaresztu zostało pokazanych po faulach na nim. W tym wypadku 80% to bardzo dużo, bo mowa o 4 z 5 żółtych kartoników. Niech więc ta statystyka pokaże wszystkim niedowiarkom siłę "Kosy". Siłę, którą powstrzymać można uciekając się do fauli.

Gdyby Legia w pół godziny zrobiła na boisku tyle co on, być może cieszylibyśmy się z awansu do Ligi Mistrzów. Niestety brutalna rzeczywistość szybko niszczy marzenia. Piłka nożna nie może być przedstawieniem jednego aktora, bo to gra zespołowa. Cóż dały dryblingi "Kosy", skoro piłkę co chwilę tracił Furman? Co dawały jego dośrodkowania, skoro w polu karnym był jedynie Marek Saganowski? Gdyby Legia wywalczyła awans na miejscu kolegów z zespołu oddałbym całą premię Koseckiemu.