Sebastian Dziedzic z Resovii Rzeszów miał wypadek na motorze
- Zaraz po wypadku nie czułem, że z nogą jest źle. Swoje zrobiła pewnie adrenalina - mówi Sebastian Dziedzic, piłkarz Resovii, który złamał nogę podczas wypadku na motorze.
fot. Tomasz Ryzner
Otarłeś się o śmierć?
Mieliśmy z kolegą szczęście w nieszczęściu, bo wszystko mogło się skończyć o wiele gorzej, gdybyśmy na przykład uderzyli w jakąś przeszkodę.
Kiedy i jak doszło do wypadku?
Tydzień temu po meczu wybrałem się do Ropczyc, do rodziny. Z powrotem motorem odwoził mnie kolega. Robił to nie pierwszy raz.
I co się stało?
Kiedy składaliśmy się na łuku, wyrzuciło nas z drogi i wylądowaliśmy w rowie.
Jakaś plama oleju?
Raczej nie. To było wyścigowe suzuki tysiąc. Szybkość nie była nie wiadomo jaka, ale wygląda, że jednak za duża.
Od razu po wypadku czułeś, że z nogą jest źle?
Nie. Swoje zrobił szok, adrenalina. Dopiero w nocy pojawił się większy ból. A na drugi dzień u lekarza dowiedziałem konkretów.
Jaka jest diagnoza?
Pęknięta łąkotka i złamana kość strzałkowa. Wkrótce będę miał operację na łąkotkę. Całe leczenie potrwa z osiem tygodni, czyli o wiele krócej, niż na przykład przy zerwaniu więzadeł krzyżowych w kolanie. Liczę, że może jeszcze zagram na koniec tej rundy.
Co się stało koledze?
Otwarte złamanie ręki.
To początkujący kierowca?
Właśnie że nie. Jest kilka lat starszy ode mnie. Długo już jeździ i dotąd nie miał żadnego wypadku.
Nie założono ci gipsu, tylko stabilizator. To ułatwia codzienne życie.
Zgadza się. Mogę jeszcze raz powtórzyć, że nie jest najgorzej. Najpierw byłem zdołowany, bo wróciłem do Resovii grać, strzelać gole, ale szybko dotarło do mnie, że najważniejsze jest, że żyjemy.
W ekstraklasie piłkarzom w kontraktach wpisuje się czasem aneks o zakazie jazdy na motorze.
(śmiech) Nie wiedziałem o tym. Nie ma żadnego problemu. Działacze mogą mi wpisać do umowy taki zakaz. Nie mam zamiaru już wsiadać na motor.