menu

Sądecka bezbramkowa kołysanka. Czerwona latarnia wreszcie zapunktowała [RELACJA]

7 listopada 2015, 18:43 | Krzysztof Rosłoński

W jednym z sobotnich spotkań 16. kolejki 1. ligi, Sandecja Nowy Sącz podzieliła się punktami z Olimpią Grudziądz, a to po bardzo bezbarwnym pojedynku, który gospodarze ukończyli w niepełnym składzie po wykluczeniu Filipa Piszczka.

Sądecka bezbramkowa kołysanka. Czerwona latarnia wreszcie zapunktowała
Sądecka bezbramkowa kołysanka. Czerwona latarnia wreszcie zapunktowała
fot. Dawid Gus

Obserwując awizowane przez szkoleniowców obu drużyn składy można było zauważyć, iż nie pojawiło się jakiekolwiek większe zaskoczenie z którejkolwiek ze stron. Wartym dodania jest fakt, że po kilku miesiącach przerwy do pierwszego składu gospodarzy powrócił Armand Ella Ken, zaś miejsce Roberta Szczota w składzie grudziądzan zajął Adam Banasiak. Między słupkami stanęli dwaj całkiem dobrze dysponowani bramkarze, Łukasz Radliński i Michał Wróbel.

Od początku meczu nie zanosiło się przy Kilińskiego na dobre widowisko, mimo kilku niezbyt groźnych okazji z obu stron, mowa tutaj o strzałach zza pola karnego Małkowskiego i Kasprzaka po stronie Sandecji, kolejno w 3. i 10. minucie gry, oraz próbie z 11. minuty Marcina Woźniaka w polu karnym gospodarzy po dośrodkowaniu od Słoweńca, Roka Elsnera. Po tej okazji gości widać było chęć zdobycia bramki u "Sączersów". Kilka dogodnych prób zmarnowali Ella Ken, Adrian Danek i Maciej Małkowski, których zarówno strzały, jak i dośrodkowania kończyły się przejęciem piłki przez obrońców lub interwencją Michała Wróbla. Niestety, arbiter spotkania, Tomasz Radkiewicz, miał swoje kilkadziesiąt sekund, a to po brutalnym faulu wyprostowanymi nogami Elsnera na Mateuszu Bartkowie, za który gracz ekipy z Grudziądza zobaczył tylko żółty kartonik.

Grudziądzanie swojego szczęścia szukali w okolicach kwadransa przed zejściem do szatni, a to za sprawą bardzo niecelnego strzału Adama Banasiaka zza pola karnego z 32. minuty, czy też groźnego podania Kamila Kurowskiego w kierunku Bartosza Smolińskiego w 37. minucie gry. Obu tych szans nie udało się wykorzystać. Dosłownie przed gwizdkiem, kończącym pierwszą część meczu, swoją okazję miał Mateusz Bartków po dośrodkowaniu z rzutu rożnego przez Małkowskiego, i próbie zdobycia gola szczupakiem zakończonej minimalnym pudłem.

Drugą połowę z przytupem mogli zacząć gospodarze, najpierw zza pola karnego strzelał Ella Ken, którego strzał wślizgiem zablokował obrońca, a około 5 minut po wznowieniu gry bliski szczęścia po dośrodkowaniu z lewej strony od Bartosza Sobotki był Maciej Małkowski. Od tego momentu mecz zaczął robić się wyjątkowo senny, dobrych okazji było jak na lekarstwo, a gra polegała głównie na powstrzymywaniu rywali w jakikolwiek sposób. Na naprawdę dogodną okazję trzeba było czekać ładnych kilkanaście minut, kiedy to Małkowski dośrodkował do Bartosza Sobotki, a rezerwowy Sandecji ni to strzałem, ni to podaniem próbował pokonać Wróbla. Po siedmiu minutach gry, po raz kolejny, tym razem z rzutu wolnego, przed szansą stanął Sobotka, jednak i tym razem nie udało się zdobyć bramki.

Prawdziwe emocje zaczęły się na 10 minut przed końcem meczu, począwszy od dośrodkowania Sobotki na głowę Szarka, będącego w polu karnym, zakończone na zbyt lekkim strzale i ofiarnej interwencji Wróbla. Po 120 sekundach niebezpiecznie było pod bramką gospodarzy, ponieważ rezerwowy Wojciech Reiman strzałem w boczną siatkę z rzutu wolnego uciszył niemal cały stadion. Po trzech minutach gospodarze grali już w dziesiątkę, a to po drugiej żółtej kartce dla kolejnego zmiennika, Filipa Piszczkam, który to zdaniem arbitra symulował faul w polu karnym, choć prawda była zgoła inna. Od tego momentu gra była chaotyczna i "bezpłciowa", oba zespoły nie stworzyły sobie dogodnych okazji, co spowodowało, że mecz zakończył się bezbramkowym remisem.


Polecamy