Ruch coraz bliżej szczytu! Podsumowanie 24. kolejki Ekstraklasy
Oj, działo się w tej kolejce. Ruch Chorzów tuż za plecami Legii, która słabo zaprezentowała się w szlagierze z równie słabą Wisłą Kraków. Dobrze zadebiutował Czesław Michniewicz, jego Polonia odprawiła z kwitkiem Śląsk. Korona Kielce sprowadzona na ziemię w Zabrzu, do gry natomiast wraca "Kolejorz". Imponująca passa Zagłębia Lubin trwa dalej.
GKS Bełchatów – Lechia Gdańsk 1:3. Przebudzenie Traore = przebudzenie Lechii
Mecz dwóch drużyn bijących się o utrzymanie w ekstraklasie. Niewątpliwie, faworytem tego spotkania byli gospodarze, którzy w poprzednich kolejkach urywali punkty krakowskiej Wiśle oraz warszawskiej Legii. Cały zespół Lechii poddawany był ostatnio ogromnej krytyce, ale nie ma się czemu dziwić jeśli Podbeskidzie strzela w Gdańsku trzy gole.
Każda passa musi się kiedyś skończyć. Nawet seria meczów Lechii bez zwycięstwa. Pechowo dla „Brunatnych”, to właśnie w Bełchatowie przełamali się podopieczni Pawła Janasa. Brak koncentracji piłkarzy GKS-u w końcówce pierwszej i na początku drugiej połowy meczu pozwolił zawodnikom Lechii wyjść na dwubramkowe prowadzenie. Trzeba pochwalić podopiecznych Kamila Kieresia za ambicję i motywację, nawet pomimo bardzo niekorzystnego wyniku i gry w osłabieniu. Bełchatowianie walczyli ile mogli, ale trzecie trafienie dla gości już zupełnie spuściło powietrze z zawodników GKS-u. Warto odnotować, iż Kamil Kiereś posiada w swojej talii jokera. Marcin Żewłakow strzelił bramkę w drugim kolejnym meczu, w którym zaczynał mecz na ławce rezerwowych.
Paweł Janas nie zabrał do Bełchatowa Lukjanovsa, Pietrowskiego i Pawłowskiego. Nie wiadomo na ile ta decyzja wpłynęła na wynik piątkowego meczu, ale, jakby nie patrzeć, byłemu selekcjonerowi się udało. Bardzo dobre zawody rozegrał Abdou Razack Traore, który najpierw otworzył wynik meczu, a potem świetnie asystował przy bramkach Madery i Grzelczaka. W drużynie Lechii wreszcie był ktoś, kogo do tej pory brakowało – napastnik, który nadałby dynamikę poczynaniom ofensywnym zespołu. Traore bardzo dobrze się z tej roli wywiązał, nie zawiódł także, krytykowany ostatnio, Piotr Grzelczak. Biało-zieloni wygrali po raz pierwszy od 28 listopada, zdobywając przy tym niezwykle cenne punkty w kontekście walki o utrzymanie.
Wisła Kraków – Legia Warszawa 0:0. Szlagier zawiódł
Nie jest to spotkanie tak prestiżowe jak jeszcze kilka lat temu. Mimo wszystko mecz Wisła - Legia cały czas kojarzy się nam z piłkarskim klasykiem. Na trybunach zasiadło rekordowe 24 tys. widzów, w nadziei na futbolową ucztę w rodzimej wersji. „Biała Gwiazda” przystępowała do tego meczu mocno osłabiona, czego efektem było aż pięciu Polaków w wyjściowej jedenastce. Legia przyjeżdżała na stadion przy Reymonta w nadziei na pierwszą wygraną na tym obiekcie od 15 lat.
„Biała Gwiazda” w tym spotkaniu bardziej polska niż zwykle niczym szczególnym nie zachwyciła. Drużyna Michała Probierza nadal gra bez polotu. Krakowianie mają duże kłopoty ze stworzeniem sobie klarownych sytuacji do strzelenia gola. Brakuje schematu gry w ofensywie. „Wiślacy” niemal całą drugą połowę grali z przewagą jednego zawodnika, a ostatnie dziesięć minut nawet z przewagą dwóch piłkarzy. Nic to nie pomogło gospodarzom, którzy do końca meczu walili głową w mur. Trener Probierz musi nadać styl gry drużynie, będącej w przededniu rewolucji. Nie będzie to łatwe zadanie. Perspektywa gry w europejskich pucharach coraz bardziej oddala się od stadionu im. Henryka Reymana. Piłkarze rozczarowali kibiców. Nie był to żaden szlagier, szczególnie biorąc pod uwagę poziom gry aktorów piątkowego przedstawienia.
Niewiele dobrego futbolu pokazali „giganci” Ekstraklasy. Nie było to, co prawda, tak fatalne widowisko jak derby Warszawy, ale pochlebnych recenzji za ten mecz piłkarze z pewnością nie usłyszą. Legia grała bez błysku. Podopieczni Skorży wyraźnie, w którymś momencie sezonu, zgubili formę. Brakuje pomysłu na grę. W pierwszym składzie pojawił się Nacho Novo, ale jego występ lepiej przemilczeć. Hiszpan, zamiast dawać drużynie pewność i doświadczenie, wygląda jak przestraszony junior. Gwoli ścisłości, Ismael Blanco znowu przesiedział cały mecz na ławce rezerwowych. Zawodnicy Legii nie odstawiali w piątek nogi, co w połączeniu z aptekarską dokładnością sędziego Stefańskiego dało aż 9 kartek, w tym dwie czerwone. Oberwało się też Maciejowi Skorży, który nie dokończył meczu na ławce swojego zespołu. Ostatecznie „Wojskowi” wywalczyli przy Reymonta tylko punkt.
Widzew Łódź – Ruch Chorzów 1:2. Niebiescy już wiceliderem
Widzewiacy, po dwóch porażkach z rzędu chcieli się zrehabilitować przed własną publicznością. Do Łodzi przyjeżdżali zaprzyjaźnieni chorzowianie, więc okoliczności do stworzenia ciekawego widowiska sprzyjały. Ruch przybywał jako faworyt, drużyna, która ostatni raz przegrała dawno temu, w 15. kolejce.
Szybko stracona bramka znacznie utrudniła grę gospodarzom. Rywal nie pozwalał na zbyt wiele, Widzew nie potrafił znaleźć recepty na defensywę Ruchu. Z drugiej strony pewnie poczynali sobie chorzowscy napastnicy, Piech i Jankowski. Łodzianie popełniali sporo błędów, które "Niebiescy" potrafili wykorzystać. W ostatnich minutach meczu pojawiła się jeszcze iskierka nadziei, którą był gol Mariusza Rybickiego. Skoro Podbeskidzie potrafiło wyrwać zwycięstwo Ruchowi, to w swoje siły uwierzyli także Widzewiacy. W końcówce było sporo nerwowości, ale w ostatecznym rozrachunku piłkarze Radosława Mroczkowskiego oddali punkty w meczu przyjaźni.
Po porażce Legii przed Ruchem pojawiła się możliwość doskoczenia do „Wojskowych” na jeden punkt. Chorzowianie ową szansę skrzętnie wykorzystali. Bardzo dobrze zaprezentował się duet, niezawodnych ostatnio, napastników, Jankowski – Piech. Jankowski strzelił gola na początku meczu, dobry przykład z kolegi wziął Piech, który dołożył swoje trafienie na początku drugiej części. W sumie niebieski duet ustrzelił w tym sezonie 17 bramek. Ruch nie przegrał od dziewięciu kolejek, a w nowym roku uzbierał już 15 punktów. Kolejne remisy Legii stworzyły „Niebieskim” niepowtarzalną szansę do wskoczenie na fotel lidera. Już za tydzień arcyciekawy mecz przy Łazienkowskiej, w którym chorzowianie zrobią wszystko, by udowodnić, że ich dobra passa nie jest dziełem przypadku. W tamtym sezonie udało się w Warszawie wygrać. Jak będzie teraz?
Podbeskidzie Bielsko-Biała – ŁKS Łódź 0:1. Piłkarze z Łodzi wygrywają mecz na wodzie
Gospodarze po ostatnim wyjazdowym zwycięstwie nad Lechią, mieli już spokojną przewagę nad dołem tabeli. W przypadku Podbeskidzia taki wynik można uznać za spory sukces. ŁKS spokojny być nie może. Porażka w poprzedniej kolejce z Zagłębiem Lubin znacznie skomplikowała sytuację zespołu Piotra Świerczewskiego. Łodzianie potrzebowali punktów od zaraz, tu i teraz.
Nie wiadomo jak wyglądałoby to spotkanie w normalnych warunkach. Ulewa, która przeszła nad Bielsko-Białą zamieniła mecz ekstraklasy w rozgrywkę piłki wodnej. Gospodarze niezbyt dobrze czuli się w wodzie. Po błędzie defensywy przy straconym golu, ciężko już było w takich warunkach odrabiać straty i zrobić coś konstruktywnego w ofensywie. Podopieczni Roberta Kasperczyka mogli sobie pozwolić na porażkę, wielkiej awantury w klubie nikt z tego powodu robić nie będzie. Tym bardziej, że w następnej kolejce wyjazd do Krakowa, na spotkanie z "czerwoną latarnią" ligi. Będzie więc szansa na odbicie sobie sobotniej porażki w meczu na wodzie.
ŁKS lepiej poradził sobie w trudnych warunkach i wreszcie zapunktował. Sobotnie zwycięstwo jest pierwszym w 2012 roku dla ekipy Świerczewskiego i w ogóle pierwszym od dziesięciu kolejek. W tygodniu poprzedzającym mecz Łódzki KS uregulował część długów wobec ZUS-u. Każda taka informacja jest dla łodzian dodatkowym bodźcem do jeszcze cięższej pracy. Dobry występ zanotował Wojciech Łobodziński, strzelec jedynego gola tego meczu. Właściwie ciężko jest oceniać postawę piłkarzy w tych anormalnych okolicznościach, wielkie kałuże i grząskie boisko nie pozwalały zawodnikom pokazać pełni swoich umiejętności. Za tydzień derby Łodzi, które, jak powszechnie wiadomo, rządzą się własnymi prawami. Już każdy mecz do końca sezonu będzie dla zawodników ŁKS – u meczem o życie. Czy piłkarze ze stadionu przy al. Unii Lubelskiej udowodnią, iż rzeczywiście są „rycerzami wiosny”?
Lech Poznań – Cracovia 3:1. Lech dobija Cracovię w meczu przyjaźni
Podopieczni Mariusza Rumaka przystępowali do batalii z „Pasami” podbudowani dwoma kolejnymi ligowymi zwycięstwami. Dla poznaniaków grzechem byłoby nie podtrzymać zwycięskiej passy w sobotnim meczu. Cracovia liczyła na cud i gościnność przyjaciół z Poznania. Sytuacji trenera Kafarskiego nie poprawiała też absencja kilku ważnych graczy pierwszego zespołu.
Lech prezentował się w tym spotkaniu nieźle, zresztą jak każda drużyna na tle Cracovii. Po trzech wygranych można stwierdzić, że w zespole „Kolejorza” wreszcie zaskoczyło. Rudnev strzelił już 20 gola w tym sezonie, który może okazać się jego ostatnim w Polsce. Z bardzo dobrej strony pokazał się Mateusz Możdżeń. Młody pomocnik co i rusz napędzał kolejne akcje ofensywne swojej drużyny. Niemały problem dla trenera Rumak stanowić może kontuzja Manuela Arboledy. Lech poprawił humory swoim kibicom, dopisując sobie trzecie zwycięstwo z rzędu. Poznaniacy zbliżyli się do czołówki i nadal mogą liczyć się w walce o europejskie puchary. Formę piłkarzy „Kolejorza” już w następnej kolejce zweryfikuje Korona Kielce. O czwartą kolejną wygraną już tak łatwo nie będzie.
Cracovia cały czas na dnie. Krakowianie zanotowali, odwrotnie do Lecha, trzecią porażkę z rzędu. Mało tego, trzeci raz z kolei rywale wbijali do siatki „Pasów” trzy gole. Podopieczni Kafarskiego starali się grać równorzędne zawody, ale nie ostatecznie poznaniacy okazali się zespołem lepszym. Do zejścia Bartłomieja Grzelaka w 34 minucie kibice ze stadionu przy ul. Kałuży mogli mieć jeszcze jakieś nadzieje na pozytywny wynik. Potem wyraźnie do głosu doszli gospodarze. Sytuacja Cracovii jest już niemal beznadziejna. Tym bardziej, że w tej kolejce swoje spotkania wygrywali ŁKS i Lechia. Krakowianie do bezpiecznego miejsca w tabeli tracą siedem punktów. Do końca sezonu zostało tylko sześć kolejek. Trudno wierzyć w utrzymanie, wszak w ostatnich pięciu spotkaniach zawodnicy „Pasów” wywalczyli zaledwie jeden punkcik. W piłce zdarzają się cuda, ale…
Górnik Zabrze – Korona Kielce 2:0. Scyzory zatrzymane
Faworyt tego spotkania mógł być tylko jeden – Korona Kielce. Rozpędzeni kielczanie jak dotąd punktowali najlepiej z całej ligi w 2012 roku, pięć razy zgarniając komplet punktów i jeden, jedyny raz remisując. Gospodarze chcieli poprawić humory po środowej porażce z Lechem, w zaległym meczu 20. kolejki.
Arkadiusz Milik strzelił swojego debiutanckiego gola w ekstraklasie. Za chwilę poprawił jeszcze kolejnym, żeby przypadkiem jedno trafienie nie przeszło bez echa. W efekcie 18-latek ustalił wynik meczu i pierwszy raz w karierze zgarnął zabrzańskiego koguta. Zabrzanie mieli w Prima Aprilis swój dzień i wykręcili niezły numer „złocisto-krwistym”. Zdezorientowani goście nie za bardzo połapali się o co chodzi, co w konsekwencji zaowocowało zakończeniem ich efektownej passy. Zwycięstwo pozwoliło Górnikowi zrównać się punktami z Widzewem. Obecnie podopieczni Adama Nawałki zajmują solidne, dziesiąte miejsce w tabeli.
Kielczanie mieli dużą szansę na zbliżenie się do czuba tabeli. Gdyby tylko utrzymali swoją serię. Gdyby tylko… Korona przegrała w niedzielę zasłużenie, szczególnie linia defensywna nie zaprezentowała się z dobrej strony. Co zobaczył Pavol Stano na środku boiska przy podaniu do Milika, który za chwilę strzelił na 2:0? Nie wiadomo, ale szybki zryw Słowaka otworzył autostradę do bramki Małkowskiego, z czego chętnie skorzystał młody napastnik Górnika. Podopieczni Leszka Ojrzyńskiego potknęli się w niedzielę w Zabrzu. Nic nie wskazywało na takie rozstrzygnięcie, wszak tydzień temu kielczanie rozbili Polonię Warszawa 3:0. Do zaskakujących wyników w polskiej ekstraklasie jesteśmy jednak już przyzwyczajeni, przecież nie od wczoraj wiadomo, że tu każdy może… przegrać z każdym.
Polonia Warszawa – Śląsk Wrocław 3:0. Udany debiut Michniewicza
Spotkaniem z wicemistrzem Polski swoją przygodę z Konwiktorską w niedzielę rozpoczynał Czesław Michniewicz. Nie sposób było przewidzieć wynik tej batalii. „Czarne Koszule” zostały ostatnio rozprasowane w Kielcach. Do stolicy przyjeżdżali piłkarze Śląska, których z pewnością nie podbudowały wieści o skąpstwie Zygmunta Solorza. Wrocławianie mieli za to szansę doskoczyć do liderującej Legii i udowodnić tym, że warto w nich zainwestować kilka groszy.
Nie wiadomo ile w tym wyniku było zasługi nowego trenera Polonii, ale nie zmienia to faktu, iż lepszego debiutu Michniewicz wymarzyć sobie nie mógł. Chociaż… Trener postawił sobie poprzeczkę niezwykle wysoko, a prezes Wojciechowski nie lubi obniżek formy. Poloniści przejechali się po zawodnikach Śląska. Dobry przykład dali im kielczanie tydzień wcześniej. Podopieczni Michniewicza wyciągnęli wnioski i nie pozostawili złudzeń gościom z Wrocławia. Nieźle prezentowała się ofensywa, pomimo absencji najlepszego strzelca, Caniego. Gorąco było na trybunach, gdzie kibiców potraktowano gazem. Poszło o transparenty z hasłami antykomunistycznymi. Dzięki zwycięstwu Polonia Warszawa utrzymała miejsce w ścisłej czołówce ligi. Do pierwszej pozycji w tabeli tracą zaledwie cztery punkty. Wszystko jest jeszcze możliwe.
Liderujący po rundzie jesiennej Śląsk w nowym roku zawodzi na całej linii. Podopieczni Oresta Lenczyka z siedmiu rozegranych spotkań wygrali tylko raz. I to z Cracovią, z którą wygrywa niemal każdy po kolei. Do tego dwa remisy i trzy porażki. W dwóch ostatnich meczach wrocławianie stracili pięć goli, nie strzelając żadnego. Bilans nie za wesoły jak na kandydata do mistrzostwa. Na szczęście dla Śląska, Legia też złapała zadyszkę i w ślamazarnym tempie ciuła punkty. Nastrojów w ekipie WKS – u nie poprawiły też ostatnie wieści z zebrania zarządu, podczas którego okazało się, że klubowa kasa świeci pustkami. Piłkarze Lenczyka jak na razie nie potrafią przebudzić się z zimowego snu. Jak tak dalej pójdzie to marzenia o mistrzostwie zamienią się w rzeczywistość środka ligowej tabeli.
Zagłębie Lubin – Jagiellonia Białystok 2:1. Passa „Miedziowych” trwa dalej
Przed tym spotkaniem w Lubinie nastroje były całkiem niezłe. Powodem do dobrego samopoczucia piłkarzy Zagłębia były wyniki ostatnich czterech meczów, w których „Miedziowi” zdobyli dziesięć punktów. Pozwoliło to odbić się od dna tabeli. Jagiellonia też zanotowała ostatnio dwa zwycięstwa, z Lechem oraz Widzewem. Zapowiadał się więc mecz dwóch drużyn znajdujących się w niezłej formie.
Lubinianie, za sprawą Szymona Pawłowskiego, już w dziewiątej minucie wyszli na prowadzenie. Gospodarze oddali, co prawda, pole gry przeciwnikom, ale z ataków „Jagi” nic nie wychodziło. Z kolei piłkarze Pavla Hapala potrafili zagrażać bramce Sandomierskiego. Regularny Pawłowski dołożył drugiego gola również w dziewiątej minucie, tyle, że drugiej połowy. Bramka kontaktowa dla Jagiellonii nie zmieniła postawy gospodarzy. Sporo problemów „Miedziowym” sprawiały stałe fragmenty gry. Dzięki poniedziałkowemu zwycięstwu Zagłębie znalazło się tuż za plecami Jagiellonii. Co najważniejsze dla lubinian, mają oni już sześć punktów przewagi nad strefą spadkową. A dobra passa trwa dalej: 13 oczek w pięciu ostatnich meczach. Nieźle, jak na drużynę z dołu tabeli.
Ekipa Jagiellonii wybrała się na Dolny Śląsk bez najlepszego strzelca, Tomasza Frankowskiego. Trener Tomasz Hajto nie mógł skorzystać z pauzującego za kartki Jana Pawłowskiego, pod znakiem zapytania stał również występ Grzegorza Rasiaka. Zespół z Białegostoku przystąpił do meczu z mocno okrojoną siłą ofensywną. Szybko stracona bramka pokrzyżowała szyki gościom. „Jaga” przeważała, ale nie potrafiła zamienić dominacji na gola. Druga część meczu też nie zaczęła się sympatycznie dla białostoczan. Później podopieczni Hajty odpowiedzieli bramką Porębskiego, co dało jeszcze cień nadziei. Zawodnicy Jagiellonii oddali aż 12 celnych strzałów, którym jednak brakowało jakości. Dużym atutem gości były stałe fragmenty gry, ale w ostatecznym rozrachunku było to za mało, żeby wywieźć punkty z Lubina.
Liga coraz ciekawsza
Niezwykle ciekawa była 24. Kolejka T-Mobile Ekstraklasy. Pomijając „hit” Wisła – Legia, nie padały żadne remisy. Na polskich boiskach nie brakowało zaangażowania, nie było kunktatorstwa, każdy grał o zwycięstwo. Swoje mecze wygrywały walczące o utrzymanie Lechia, ŁKS i Zagłębie, w przeciwieństwie do Cracovii, która osiadła na samym dnie tabeli. Korona została zatrzymana w Zabrzu, za to Ruch Chorzów nadal pnie się w górę tabeli i kto wie, może już za tydzień, znajdzie się na samym szczycie. Efektownie zadebiutował Czesław Michniewicz, do gry wrócił poznański Lech. Za nami 24 kolejki. A będzie jeszcze ciekawiej…