menu

Robert Lewandowski: Smuda potrafi rozmawiać i przyjmować argumenty

27 grudnia 2011, 13:12 | Cezary Kowalski/Polska The Times

W trakcie tego minionego roku były spotkania, w których drużyna wyglądała tak jak powinna. Ta drużyna ma potencjał. Jeśli w pewnym momencie coś zaskoczy, ludzie będą mieli z nas pociechę - mówi Robert Lewandowski, napastnik Borussii Dortmund i najlepszy polski piłkarz 2011 roku w rozmowie z Cezarym Kowalskim.

Z dnia na dzień staje się Pan coraz bardziej popularny, zdobywa wszystkie możliwe wyróżnienia za kończący się rok, wygrywa plebiscyty. Trudno nie dostrzec, że ciężar odpowiedzialności za wyniki polskiej kadry na Euro 2012 spoczywa na Lewandowskim...
Jakoś mnie on nie przygniata. Spodziewałem się, że jak będę dobrze grał, to ludzie zaczną na mnie liczyć i rozpoznawać. Absolutnie mi to nie przeszkadza. To jest normalne i ja też pozostaję normalny. Naprawdę, nic mi się nie stanie, jak będę musiał rozdać kilka autografów więcej. Na pewno nie powiem, że tak mi z tą popularnością źle, że nie mogę spokojnie po ulicach Warszawy chodzić. Bez przesady.

Jeśli przeanalizujemy występy naszej kadry w 2011 roku, to jakichś przesadnych powodów do optymizmu nie ma. Kilka meczów wygraliśmy, w kilku dostaliśmy lanie. Wiele też było takich, z których nie można wyciągnąć żadnych wniosków, bo odbywały się głównie z powodów biznesowych. Czy przez te pozostałe do Euro pół roku można cokolwiek poprawić?
Zostaje pół roku, ale tak naprawdę ledwie dwa razy spotkamy się na zgrupowaniach. Aż tak wiele w tym czasie zrobić nie można. Nie oszukujmy się. Moim zdaniem w trakcie tego minionego roku były jednak spotkania, w których drużyna wyglądała tak jak powinna, i kiedy prezentowaliśmy naprawdę wysoki poziom. Choćby przez większą część meczu z Niemcami lub przez pierwsze trzydzieści minut przegranego spotkania w Włochami. To świadczy o tym, że ta drużyna ma potencjał. Jeśli w pewnym momencie coś zaskoczy, ludzie będą mieli z nas pociechę. Wie pan, od czego będzie bardzo dużo zależało? Od przygotowania fizycznego podczas ostatniego zgrupowania. To może być klucz do sukcesu.

Przed poprzednimi turniejami, w których uczestniczyła reprezentacja Polski, popełniano błędy. Przecież wtedy kadra nie grała nawet na miarę swoich możliwości. Widać było wyraźnie, że zawodnicy, którzy w trakcie sezonu prezentowali się bardzo dobrze, mieli jakby zaciągnięty hamulec. Moim zdaniem przesadzono z obciążeniami. To jest ogromna sztuka, aby po całym sezonie bez wakacji tak dobrać ćwiczenia, aby mieć siłę, a jednocześnie świeżość. Mam nadzieję, że wyciągnięto wnioski z poprzednich lat i tym razem te przygotowania będą udane.

Lewandowski, Błaszczykowski, Szczęsny, może jeszcze dwóch, trzech zawodników. Na was opiera się nasza nadzieja. Nie sądzi Pan, że to trochę za mała grupka zawodników, że ta drużyna ma zbyt wiele luk?
Myślę, że w tej drużynie jest kilku chłopaków z nieprzeciętnym potencjałem, a to wcale nie jest mało. Talent kilku innych w każdej chwili może eksplodować. Trzeba wierzyć, że to się wydarzy właśnie na mistrzostwach. Futbol to taka dyscyplina, że czasem wystarczy jakiś bodziec, łut szczęścia, dosłownie chwila i nagle obraz drużyny całkowicie się zmienia. I to trwale.

Ale na razie idzie wam jak po grudzie. Nie było takiego momentu zwrotnego.
Bo też i specyfika przygotowań drużyny, która jest gospodarzem imprezy, jest zupełnie inna. Jednak gramy tylko mecze towarzyskie. Trudno, aby spotkanie bez stawki można było uznać za jakiś przełom. Kiedy zaczynałem grać w tym zespole, to spodziewałem się, że będzie szło jak po grudzie. Przecież to była kompletnie nowa drużyna, musi potrwać, zanim wszystko się ułoży. Każdy, kto grał w piłkę, zdaje sobie z tego sprawę.

Obrona wygląda beznadziejnie...
To jest nasz problem, bo wiadomo, że zespół buduje się od obrony. Wydaje mi się jednak, że ostatnio sytuacja się stabilizuje. Nie jest aż tak źle z tą formacją. Trzeba też pamiętać, że selekcjoner miał akurat w tej linii pecha. Jakichś zawodników do obrony jednak wytypował, a tak naprawdę nigdy nie mógł ich wszystkich razem wypróbować. Ciągle pojawiały się kontuzje.

Broni Pan Franciszka Smudę. To w Pana wydaniu pewna nowość.
Bo taka jest prawda. Ja zawsze mówię to, co myślę.

Tak jak wówczas, kiedy tłumaczył selekcjonerowi konieczność zmiany ustawienia drużyny narodowej na boisku? Jaka była prawda o tamtej sytuacji, która wywołała tak wielkie zamieszenie?
Było, minęło. Nie ma co do tego wracać. Ważne, że wszystko zostało wyjaśnione i tak załatwione, że wszyscy są zadowoleni.

Podobno przekonywał Pan selekcjonera, że drużyna powinna grać, wykorzystując w większym stopniu skrzydłowych.
Mniej więcej o to chodziło. Było widać, że nie wszyscy zawodnicy mogą wykorzystywać swoje największe atuty, bo nie grają na swoich pozycjach. Tych, na których spisują się tak dobrze w klubach.

Dlaczego akurat Pan, jeden z najmłodszych zawodników w reprezentacji, poszedł z tym do selekcjonera?
Ja po prostu zostałem zapytany o opinię na ten temat i jak zwykle powiedziałem to, co myślę. Nie wydaje mi się jednak, abym mówił to tylko w swoim imieniu. Wyrażałem zdanie znacznie większej grupy. Ważne, że trener potrafi rozmawiać i przyjmować argumenty.

Czy po meczu z Niemcami, którego omal nie wygraliśmy pierwszy raz w historii, Polacy z Borussii Dortmund zyskali w oczach miejscowych?
Pierwsze symptomy zainteresowania ze strony Niemców po tamtym meczu w Gdańsku zauważyliśmy już w niemieckim samolocie.

Potraktowali was jak kiedyś Jana Rokitę?
Przeciwnie. Wyjęli telefony i zaczęli nam robić zdjęcia. A poważnie, to ich zainteresowanie naszą drużyną i pochlebne recenzje, które zebraliśmy, to w głównej mierze efekt tego, że graliśmy właśnie z nimi. Oni generalnie interesują się wyłącznie swoimi drużynami.

W Borussii w ubiegłym sezonie był Pan najczęściej rezerwowym. A jeśli już wchodził na boisko, to grał rolę cofniętego napastnika. Teraz chyba już na dobre wygryzł Pan ze składu Lucasa Barriosa i gra na szpicy. Czy to Pana optymalna pozycja?
Sądząc po tym, że w tym miejscu jestem najskuteczniejszy, to tak. W dalszym ciągu na takie pytanie odpowiem, że rola wysuniętego napastnika jest moją ulubioną. Ale... Z perspektywy czasu, to przyznaję, że gra na tzw. dziesiątce sporo mnie nauczyła. Myślę, że dzięki temu jestem lepszym zawodnikiem, bardziej wszechstronnym.

W poprzednim sezonie Borussia nie wyszła z grupy w Lidze Europy. Teraz z kolei nie daliście rady w Lidze Mistrzów. Dlaczego mistrzowie Niemiec nie liczą się w rozgrywce najlepszych?
To może banalne wytłumaczenie, ale jednak oddające prawdę. Średnia wieku naszej drużyny to tylko nieco ponad 23 lata. Taki Mario Götze ma ledwie 18. W wielu meczach graliśmy bardzo przyzwoicie, a jednak nie udawało się wygrywać. Z Olympique Marsylia prowadziliśmy 2:0, aby przegrać 2:3. Brakowało rutyny, spokoju. Na mecz do Marsylii pojechaliśmy i chcieliśmy grać tak, jakby mecz odbywał się u nas, w Dortmundzie. Zachciało się nam radosnej, otwartej piłki, no i skończyło się na 0:3. Sądzę, że ten kolejny sezon w rozgrywkach europejskich mógłby być już w naszym wykonaniu zdecydowanie lepszy.

Tyle że nie wiadomo, czy Borussia wciąż będzie Pana klubem. Od spekulacji na temat pańskich przenosin do Liverpoolu czy innego klubu angielskiej Premiership aż roi się w brytyjskich mediach. Nie tylko zresztą tam. Hiszpańska "Marca" uznała Pana za jednego z dwudziestu najlepszych młodych piłkarzy w Europie w 2011 roku. Transferowy hit, którego może być Pan bohaterem, wydaje się kwestią czasu.
Ja z natury jestem spokojny i potrafię koncentrować się na tym, co robię w danym momencie. Niech mi pan wierzy: jak grałem w Lechu, to w ogóle nie interesowałem się transferem na Zachód. Zająłem się nim, gdy zaszła taka potrzeba. Poprzeczkę zawiesiłem sobie wysoko i nigdy tego nie ukrywałem. Ale teraz jadę odpocząć nad polskie morze. I wszystkim waszym czytelnikom życzę szczęśliwego nowego roku.

Chcesz być na bieżąco z najświeższymi informacjami na temat Euro? Polub nas na Facebooku!