menu

Dawidziuk: To Tytoń jest najbardziej odporny na presję

27 stycznia 2013, 12:42 | Radosław Patroniak/Głos Wielkopolski

- Tytoń stracił miejsce w klubie, ale jesienią był podporą reprezentacji. Wydaje mi się, że to on właśnie najszybciej poradziłby sobie z presją spotkania dużego kalibru - mówi trener bramkarzy w reprezentacji Polski Andrzej Dawidziuk.

Andrzej Dawidziuk, trener bramkarzy w reprezentacji Polski
Andrzej Dawidziuk, trener bramkarzy w reprezentacji Polski
fot. Grzegorz Jakubowski

Ice racing: Złoto dla Rosji, Polska czwarta!

Artur Boruc wraca do kadry na lutowy mecz z Irlandią w Dublinie. To zła wiadomość dla Franciszka Smudy, ale chyba dobra dla obecnego selekcjonera i trenera bramkarzy?
To jest przede wszystkim dobra wiadomość dla reprezentacji i kibiców. Zawodnik, który przyjmuje zaproszenie selekcjonera daje sygnał, że akceptuje zasady i warunki obowiązujące w kadrze. Nie oczekuję tego, że Boruc z dnia na dzień stanie się grzecznym chłopcem, ale oczekuję, że da z siebie wszystko na treningach i w czasie meczów. Pracowaliśmy już razem za kadencji Leo Beenhakkera. Wspólnie wywalczyliśmy awans do Euro 2008. Może nie mieliśmy bardzo bliskiego kontaktu, ale na pewno nie mieliśmy żadnych problemów we wzajemnych relacjach.

Bramkarz Southampton wraca do drużyny narodowej, bo wrócił do wysokiej formy, ale powołanie otrzymał też Przemysław Tytoń, który stracił miejsce w wyjściowej jedenastce PSV Eindhoven. Czyżby więc znalazł się w kadrze za zasługi?
Każde powołanie zawodnika jest przemyślane. Boruc był przez nas obserwowany od momentu podpisania umowy z Southampton. Kiedy został numerem jeden w klubie, stał się kandydatem do gry w reprezentacji. W ostatnich meczach potwierdził zwyżkę formy i utwierdził nas w przekonaniu, że zasługuje na powołanie. Wojciech Szczęsny regularnie występuje w Arsenalu, więc jego kandydatura była bezdyskusyjna. Natomiast Tytoń stracił miejsce w klubie, ale jesienią był podporą reprezentacji. Wydaje mi się, że to on właśnie najszybciej poradziłby sobie z presją spotkania dużego kalibru. Poza tym nie jest powiedziane, że w PSV skazany jest na rolę wiecznego rezerwowego. Być może już za kilka tygodniu odzyska zaufanie trenera i znów stanie między słupkami.

Zobacz koniecznie: Boruc o powrocie do kadry: Na takie rzeczy, jak trema, nie ma już miejsca

Czym kadra Waldemara Fornalika bardzo się różni od kadry Leo Beenhakkera. Na pewno teraz piłkarze nie przechodzą już na jasną stronę Księżyca...
Porównania mają ograniczony sens choćby dlatego, że pracujemy z innymi zawodnikami. Mogę jedynie powiedzieć, że moje obowiązki jako trenera bramkarzy są do siebie zbliżone. Trudno jest mi jednak oceniać przełożonych. Wiadomo, że pewne rzeczy są powielane, a inne zmodyfikowane. Tych różnic byłoby pewnie więcej, gdybym z którymś z trenerów spotkał się w piłce klubowej, bo organizacja pracy w klubie a w reprezentacji to zupełnie inna bajka.

Już kilka lat temu mówił pan, że mamy w Polsce wysyp zdolnych bramkarzy. Czy coś się od tego czasu zmieniło?
Myślę, że nie. Wciąż mamy grupę dobrych bramkarzy, a co ważniejsze mamy coraz większą kadrę trenerów-specjalistów od szkolenia bramkarzy. Oczywiście nigdy nie jest tak, żeby nie mogło być lepiej. Nie ukrywam, że dążę do tego, by wprowadzić w PZPN licencje dla trenerów bramkarzy. Być może będą je otrzymywać absolwenci wydziału Akademii Trenerskiej, działającej już przy piłkarskiej centrali. Projekt przewiduje wydawanie licencji trenerom z podziałem na seniorów i juniorów. Poza stroną formalną takie miejsce mogłoby być platformą do wymiany myśli i poglądów między trenerami, wykładowcami i zawodnikami. Mam nadzieję, że już za kilka miesięcy szkoła bramkarzy otworzy swoje podwoje.

A co się dzieje z Młodzieżową Szkołą Piłkarską Szamotuły, która przecież była w jakiejś mierze Pana dzieckiem. Czy nadal funkcjonuje w oparciu o współpracę z Lechem Poznań?
MSP Szamotuły znów działa samodzielnie. W szkole trenuje 20 chłopców, więc dotychczasowy dorobek nie zostanie na pewno zmarnowany. Nie chcę jednak mówić o kierunkach rozwoju, bo MSP jest w fazie przekształceń. Dopiero za pół roku będzie można więcej powiedzieć o kierunkach jej rozwoju.

Przed powrotem do reprezentacji miał pan okazję sprawdzić się w roli dyrektora sportowego Kolejorza. Jak trener z krwi i kości czuł się za dyrektorskim biurkiem?
Zawsze byłem trenerem, bo nawet jak zostałem dyrektorem sportowym Lecha to nie byłem w stanie usiedzieć za biurkiem choćby jednego dnia. Byłem więc takim aktywnym trenerem, który świadomie nie chciał zerwać z boiskowymi zadaniami. Po prostu dyrektorem się bywa, a trenerem się jest i w tym zawodzie chciałbym pracować tak długo jak tylko mi na to zdrowie pozwoli. Ponadto byłem dyrektorem, ale przez tak krótki okres, że nie zdążyłem nawet wyjść na rozgrzewkę. Nie chcę przez to powiedzieć, że jestem rozgoryczony, bo ktoś za wcześnie pozbawił mnie tej funkcji. Mówię po prostu o faktach, a te są takie, że na poziomie profesjonalnej piłki nie da się łączyć roli trenera z rolą dyrektora sportowego. To nie było dobre rozwiązanie i cieszę się, że obecnie mogę się skoncentrować jedynie na pracy szkoleniowej. Z drugiej strony pewne rzeczy w Lechu udało mi się zrobić i nie uważam wcale, że to, co robiłem w klubie przy Bułgarskiej było niewypałem czy czymś czego muszę się teraz wstydzić.

Głos Wielkopolski