Real Madryt rozbił Bayern Guardioli. "Królewscy" zasłużenie w finale Ligi Mistrzów
Real Madryt pokonał w wyjazdowym spotkaniu Bayern Monachium aż 4:0 i pewnie awansował do finału Ligi Mistrzów. Losy dwumeczu bardzo szybko rozstrzygnął Sergio Ramos, który między 15' a 20' minutą zdobył dwa gole dla "Królewskich", a dzieła zniszczenia dopełnił Cristiano Ronaldo zdobywając dwa kolejne gole.
Ten mecz musiał skończyć się smutkiem i łzami z jednej strony oraz wielką radością i uśmiechami od ucha do ucha z drugiej. Przed pierwszym gwizdkiem pana Proency zastanawiano się, kogo będzie dotyczył który z tych opisów. Bo wskazanie faworyta nie należało do najłatwiejszych zadań. Real miał zaliczkę z pierwszego meczu, w którym udowodnił, że wie, jak zneutralizować monachijskie wydanie tiki-taki. Bayern z kolei miał inną przewagę – swój obiekt, dodając do tego, że „Królewskim” gra na niemieckiej ziemi, mówiąc łagodnie nie leży.
Mecz wyglądał chyba jednak tak, jak nikt by się nie spodziewał. To, co działo się w Monachium, zadziwiło pewnie większość obserwatorów tego spektaklu. Nie dlatego, że Dawid zwyciężył Goliata, że maluczki klub wszedł do finału, bo po prostu takiej sytuacji w dzisiejszym półfinale nie mieliśmy. Było to starcie dwóch wielkich światowego futbolu, więc awans którejkolwiek z drużyn nie byłby sensacją, ale jednak wygrana jednej z ekip w takim stylu robi wrażenie.
Czasami ciężko znaleźć słowa, żeby opisać to, co działo się na boisku. Dziś było chyba podobnie. Pogrom, starcie na miazgę, a może znany komentarz Dariusz Szpakowskiego z gry FIFA „jak to mawiają młodzi ludzie: masakracja”. Naprawdę trudno jest wybrać jedno sformułowanie, aby scharakteryzować wydarzenia dziejące się na Allianz Arenie. Może gdybyśmy napisali, że zmierzyły się dwie odmienne filozofie i ta określana przez wielu jako mniej atrakcyjna dla oka zdecydowanie przeważyła nad tą, która dla wielu stanowi kwintesencję futbolu.
Blancos mieli wyjść z prostym nastawieniem: obronić to, co osiągnięto u siebie. Bardzo proste. Nieco trudniej miał Bayern, któremu dziś samo utrzymywanie się przy piłce pomóc nie mogło. Trzeba było dorzucić konkrety, czyli bramki. A żeby to osiągnąć, należało przebić madrycki mur – jak pokazał czas, było to zadanie niewykonalne, ponieważ Królewscy w obronie zagrali niesamowicie inteligentnie oraz konsekwentnie.
Jeżeli chodzi o samo spotkanie, to Bayern niby grał swoje, ale był w tym wszystkim bezzębny, a Real po prostu przeszedł na swój styl. Mądra, twardo grająca obrona, do tego zawodnicy, którzy najlepiej czują się w kontrataku i już było niebezpiecznie pod bramką Bawarczyków. Do strzelenia dwóch pierwszych goli Królewskim były jednak potrzebne stałe fragmenty gry i Sergio Ramos jako egzekutor. Ten sam Ramos, który przez wielu jest uważany za zbyt nieobliczalnego, nieodpowiedzialnego czy brutalnego. Gości, któremu w każdej chwili odciąć prąd, a co za tym idzie myślenie. O tym, że jest jednak kapitalnym obrońcą nikt jednak nie powinien zapominać. I to na dodatek takim, który pod bramką rywali daje radę. I dziś dał radę. I w swoim polu karnym i w tym rywali. Kasujący mnóstwo ataków, a do tego zrobił to, co najważniejsze – otworzył wynik, a potem go podwyższył. I w tym momencie Bayern ruszył do ataków bardziej zdeterminowany, ale znajdował się już w sytuacji beznadziejnej – potrzebował czterech goli, a tymczasem Blancos zdołał skarcić rywali raz jeszcze tym razem swoją 15. bramkę w tym sezonie Champions League zdobył Cristiano Ronaldo. Tu chyba tylko najwięksi optymiści - kibicie Bayernu spodziewali się, że coś jeszcze może się zdarzyć. Cudu się jednak nie doczekali, ale jeszcze przed ostatnim gwizdkiem ukąsił Ronaldo, jeszcze raz udowadniając, kto tego dnia był lepszy.
Zobacz także: Rekordowy Cristiano Ronaldo