„Z woleja”: Nie ma piłki bez kibiców, a kibiców bez emocji
Nie ma futbolu bez kibiców. Nie ma kibiców bez emocji. Różnie są one wyrażane. Na stadionach piłkarskich uchodzi więcej niż w Sejmie RP i w teatrze – choć, prawdę mówiąc, w sejmie i w teatrze jest coraz bardziej tak, jak na stadionach futbolowych.
fot. Sylwia Dąbrowa
Powstały już prace magisterskie, a nawet doktoraty mówiące o dopingowaniu, przyśpiewkach, hasłach, które się skanduje itp. Są te pozytywne, pełne uwielbienia dla „swoich” i dla liderów własnego klubu, jak i z drugiej strony negatywne, pokazujące, co się myśli o drużynie gości.
Na Łazienkowskiej 3, czyli na stadionie warszawskiej Legii od dawna kibice rozszyfrowywali skrót „CWKS” (od :Centralny Wojskowy Klub Sportowy) jako „Centralny – Wojskowy – Kochany – Sportowy”. Kochano zwłaszcza wielkiego Deynę. Śpiewano: „Deyna Kazimierz: nie rusz Kazika, bo zginiesz!”. Na temat skrzydłowego Gadochy "Żyleta" i nie tylko skandowała: „Robert Gadocha! Roberta cały świat kocha!”. O liderze defensywy legionistów w drugiej połowie lat 1970-tych, krzyczano: „Adam Topolski: najlepszy obrońca Polski”. Przekaz może mało finezyjny, ale jakże skuteczny. O pozyskanym z odwiecznego rywala – Wisły Kraków napastniku z kadry Kazimierza Górskiego skandowano: „Kusto Mareczek dziś strzeli siedem brameczek”. Zapowiedź ta nigdy się nie sprawdziła, ale wysoki strzelec z kręconymi włosami bywało, że trafiał do bramki przeciwników dwa, trzy razy w meczu.
Oczywiście były też antypatie. O napastniku ŁKS-u, świetnym dryblerze, którego za mało wykorzystywano w reprezentacji, słychać było rytmiczne i szydercze: „Po boisku biega pies – to Terlecki z ŁKS”. Pan Stanisław zmarł przedwcześnie, karierę piłkarską kontynuował jego syn Maciej.
Na Legii nie lubiano szczególnie lokalnego rywala – dopóki jeszcze istniał- finansowanego przez Milicję Obywatelską. Dlatego też śpiewano: „Gwardia Warszawa – to nie warszawski klub, to milicyjny klub! Dlatego ch… mu w dziób”. Później Gwardię zastąpiła warszawska Polonia. Jednak najwięcej emocji budził poznański Lech i łódzki Widzew. O tym pierwszym skandowano, przekręcając hasło Lechitów: „Lech, Lech zdechł Kolejorz”. Kibice ze stolicy Wielkopolski, ale tak naprawdę niemal z całego kraju poza Sosnowcem, Radomiem i Elblągiem odpowiadali, przekręcając z kolei nazwę klubu z Łazienkowskiej: „Legła, legła Warszawa!”.
Pod koniec lutego odbędzie się po latach w Warszawie klasyk, zapewne przy 100-procentowej frekwencji, Legia – Widzew. Jestem przekonany, że znów usłyszymy hasło, gdzie nazwę klubu „Widzew” zrymuje się ze słowem „nienawidzę”. Jednak w tych warszawskich emocjach wobec robotniczego klubu z Łodzi jest też chyba trochę zazdrości, bo przecież nikt w Polsce nie kupuje tyle karnetów przed sezonem, co kibice RTS!
A ja trochę tęsknię za starymi czasami, gdy najsurowsza ocena arbitra sprowadzała się do okrzyku: „Sędzia kalosz!”. To pieszczota w porównaniu ze współczesnymi epitetami…