Podmuchy z krainy absurdu, czyli polityczna poprawność wkracza do futbolu (KOMENTARZ)
Nie milkną echa wczorajszej absurdalnej decyzji UEFA, która za nazistowski odebrała herb miejscowości Brzeg, będący na transparencie, wypatrzonym przez delegata tej organizacji na trybunach stadionu Śląska Wrocław. Niestety, futbol, dla wielu osób ostoja czytelnych zasad i nie zawsze prostej, boiskowej logiki, coraz bardziej pogrąża się w oparach zmory cywilizacji XXI wieku – politycznej poprawności.
fot. UM Brzeg
Sprawa incydentu, którego ofiarą jest klub z Wrocławia, zbiegła się w czasie z jedną z najbardziej absurdalnych „afer” ostatnich lat w piłce nożnej. Oto firma Adidas, sponsor techniczny Manchesteru United, postanowiła stworzyć oddzielne wzory koszulek meczowych dla kobiet i mężczyzn, u tych pierwszych powiększając nieco dekolt. Rozpętała się prawdziwa burza, w której pierwsze skrzypce swoistego pandemonium oburzenia zaczęły grać panie, dla których stworzenie osobnych wzorów uznać należy za akt skierowany przeciwko... godności kobiet. Głosy tego typu nie są odosobnione – w ankiecie na stronach jednego z lokalnych portali, dostosowany do damskiej fizjonomii strój został uznany za seksistowski przez 25% ankietowanych. Tylko tyle i aż tyle, chciałoby się rzec, bowiem wskazuje to na fakt, że istnieje duża część społeczeństwa, gotowa w imię tzw. politycznej poprawności zapomnieć, że podstawową wolnością obywateli jest wolność wyboru. Nikt nikomu takowych strojów nie wciska, osobiście też nie widzę nic zdrożnego w tym, że strój dla pań różni się od męskiego – w końcu, jakby nie patrzeć, odrobinę się od siebie pod względem budowy różnimy. Najzabawniejsze w całej sprawie jest jednak to, że Manchester United, w odróżnieniu od np. Chelsea czy Arsenalu… nie posiada drużyny kobiecej. Hołd dla żeńskiej części publiki klubu z Old Trafford okazał się wyjątkowo problematyczny, chyba że wywołanie kontrowersji było celem samym w sobie – i byłaby niezwykle udana zagrywka marketingowa.
Wracając jednak do kwestii bliżej związanych z samym futbolem, wczorajsza decyzja UEFA nie jest pierwszą tego typu, odbijającą się bezpośrednio na klubie znad Wisły. W 2013 roku, jeszcze zanim kibice Lecha Poznań wsławili się niesławnym transparentem w trakcie meczu z Żalgirisem Wilno, „Kolejorz” został ukarany karą 10 tysięcy euro za fakt, że w trakcie meczu poprzedniej rundy eliminacji Ligi Europy (rewanżowy meczu u siebie z FC Honka Espoo) w okolicach stadionu ktoś rozprowadzał naklejki nawołujące do rozprawienia się z lewicą („Good night, left side”). Karanie klubu za oddolną inicjatywę kibica (lub ich niewielkiej grupy – za sprzedaż nie była odpowiedzialna związana z klubem Wiara Lecha) jest chyba najbardziej rażącym przykładem karania w trybie odpowiedzialności zbiorowej, w dodatku za czyn, którego szkodliwość społeczną można porównać do narysowania genitaliów w zeszycie. I po raz kolejny, żeby było śmieszniej – w pierwszym meczu przeciwko Honka Espoo, rozgrywanym w Finlandii, Lech wystąpił bez logo sponsora na koszulkach – lokalne prawo zabrania reklamowania zakładów bukmacherskich, a inicjatywa STS, by piłkarze zamiast ich logotypu zagrali z logiem akcji „Kolorujemy”, której celem jest remont lokalnych domów dziecka, została zablokowana… decyzją UEFA.
Rok wcześniej jeszcze dotkliwszą karę, bo aż 30 tysięcy euro, musiała zapłacić Legia Warszawa. Za transparent o wspomnianej już wcześniej treści oraz drugi, na którym zamieszczono przetłumaczony na angielski cytat z Jana Stanisława Jankowskiego, działacza niepodległościowego, o treści: „Chcieliśmy być wolni i wolność sobie zawdzięczać”. Dla UEFA były to transparenty o charakterze rasistowskim, ksenofobicznym i skierowanym przeciwko godności określonej grupy ludzi. W ogóle, starcia kibiców Legii z Unią Europejskich Związków Piłkarskich mogłyby być tematem całkiem ciekawej analizy. Albo wyjątkowo gorzkiego skeczu.
W czasach coraz większego akcentowania unifikacji i celebracji jedności między różnymi grupami, ciężko znaleźć równowagę pomiędzy walką z dyskryminacją a szacunkiem dla tradycji i kultury konkretnych narodów czy społeczności. Zdarzają się sytuacje absolutnie haniebne – jak wspomniany już wcześniej antylitewski transparent przy Bułgarskiej czy rasistowskie okrzyki kibiców Chelsea w Paryżu, zasługujące wyłącznie na potępienie – ale patronując szlachetnej akcji „No to Racism”, UEFA zdaje się w swoich decyzjach działać zupełnie przypadkowo i niekompetentnie. Dbanie o uczucia wszystkich możliwych mniejszości w wykonaniu UEFA można porównać do cytatu z „12 groszy” Kazika Staszewskiego: „Okazało się, że pastor King nie był Murzynem, ani czarnym - on był Afroamerykaninem”. Niech przykładem będzie przepis (ustalony razem z FIFA) zakazujący piłkarzom zdejmowanie koszulek w trakcie celebracji bramki – w obawie przed zakazanymi, politycznymi manifestacjami, przysłowiowo wylano dziecko z kąpielą, ograniczając ekspresyjnego, często szalonego ducha sportowej radości. Korzyści z tej decyzji nijak nie rekompensują poczucia bycia traktowanym nie do końca poważnie.
Sprowadzając „apolityczność” obu tych organizacji do absurdu – niedługo może się okazać, że śpiewanie hymnu narodowego w czasie innym niż przed spotkaniem (który zdarza się polskim fanom w momentach szczególnego uniesienia podczas gier reprezentacji) zostanie odebrane jako „demonstracja polityczna” i zakończy się zamknięciem Stadionu Narodowego, albo walkowerem na któreś ze spotkań eliminacji Euro czy mundialu. Śmieszne, straszne? Na pewno niepokojące.