menu

Tomasz Hajto w swojej autobiografii: "Niektórym ludziom się wydaje, że każdy każdego może w Polsce bezkarnie opluć i obrażać" [CZĘŚĆ 1]

30 listopada 2020, 10:14 | Hubert Zdankiewicz, Michał Skiba

W pewnym momencie powyciągano różne historie z mojego życia prywatnego. Dla mnie to świństwo, bo ja się nie pakuję z butami w życie prywatne innych, w książce również tego nie zrobiłem, choć pewnie niejeden na to liczył - mówi Tomasz Hajto. W swojej autobiografii "Tomasz Hajto. Ostatnie rozdanie" były reprezentant Polski (uczestnik mistrzostw świata 2002) opowiada o pomówieniach i hejcie z jakimi się styka, korupcji w polskiej piłce i powodach, dla których ludzie uzależniają się od hazardu.


fot. fot. bartek syta / polska press

fot. fot. SQN
1 / 2

Dlaczego akurat teraz zdecydował się Pan na napisanie autobiografii?
Pandemia zwolniła wszystkim życie, pozamykała nas w domach. Miałem w związku z tym więcej czasu na przemyślenia i refleksje, no i doszedłem do wniosku, że chciałbym się nimi podzielić. W ostatnich latach strasznie dużo powstało na mój temat legend i plotek. Nierzadko absurdalnych. Najwyższy czas, by wszyscy poznali prawdę.

Niektórzy zarzucają Panu, że w książce nie ma całej prawdy.
Słyszałem, ci niektórzy chcieliby dostać książkę spod znaku skandale.pl, w której obrzucę wszystkich wokół błotem, próbując w ten sposób przypudrować własne błędy. Ja za to chciałem po prostu napisać autobiografię, opowiedzieć o sobie, a nie o innych. Pokazać wszystkim, że nie trzeba mieć nie wiadomo jakich znajomości, żeby osiągnąć coś w piłce, ale też ostrzec przed pułapkami, jakie czekają na młodych ludzi w wielkim świecie. Niech wiedzą co piłka daje, a co zabiera.

Panu więcej dała czy zabrała?
Dobre pytanie. Przede wszystkim zabrała mi coś, czego nie da się przeliczyć na pieniądze. Życie rodzinne, przyglądanie się jak dorastają moje dzieci. Jako profesjonalny piłkarz z rodziną niby jesteś w stałym kontakcie, ale tak naprawdę jesteś gościem we własnym domu. Tyle jest meczów, treningów, zgrupowań i wyjazdów. Zwłaszcza jeśli grasz nie tylko w lidze, ale również w europejskich pucharach i reprezentacji. Spędzić z rodziną kilka dni z rzędu możesz w zasadzie tylko na urlopie.

Wielu piłkarzy nie potrafi sobie poradzić po zakończeniu kariery, kiedy nagle mają aż za dużo wolnego czasu.
O tym też jest w książce. Kiedy grasz w piłkę i odnosisz sukcesy kręci się wokół ciebie wielu ludzi. Przyjaciół, ale też takich co chcą się ogrzać w twoim blasku i pożyć na twój koszt. Kiedy kończysz grać i spadasz z pierwszych stron gazet, ci „przyjaciele” nagle znikają, zostaje garstka tych prawdziwych. Takich, którzy nie opuszczają cię nawet, gdy popełnisz jakiś błąd. Mnie niestety przydarzyły się dwa poważne. Pierwszy to słynna afera z papierosami, którą dokładnie opisałem, bo jest przekształcana na miliony wersji, w większości nie mających wiele wspólnego z prawdą. Chodzi przede wszystkim o zarzut, że niby handlowałem papierosami, a to kompletna bzdura. Niczym nie handlowałem.

Czytając książkę można chwilami odnieść wrażenie, że się Panu – kolokwialnie mówiąc – ulało.
Na pewno chciałem parę spraw wyjaśnić. Miedzy innym to, skąd się wzięła ta nagonka na moją osobę.

To znaczy?
Zaczęła się po tym, jak ruszyłem publicznie temat korupcji w polskiej piłce. To ciężki temat, bo wielu ludzi umoczonych w ten proceder chce się wybielić, odciąć. Prawda jest jednak taka, że korupcja w polskiej piłce była i to na ogromną skalę. Drażni mnie gdy słyszę, że taki był system i trzeba było w nim jakoś funkcjonować. Nie trzeba było i nie tylko ja nie chciałem brać w tym udziału. Byli również inni i nie miało znaczenia, że byliśmy młodzi. Bo co to jest za tłumaczenie – nie no, on sprzedał jeden mecz, ale on był młody. No i co z tego? Mógł przecież powiedzieć „nie”. A tu robi się z tego legendę, a z piłkarza ofiarę, że niby był stłamszony przez starszych kolegów. Korupcja to niewygodny temat, wprowadzili po pewnym czasie w Polsce takie rozwiązanie prawne, że jak ktoś się sam zgłosi i złoży zeznania, to będzie miał wyczyszczoną kartotekę. No to niech mi ktoś powie, czemu tak wielu ludzi pojechało, a ja nie? Nie pojechałem, bo nie miałem nic w tej sprawie do powiedzenia. Jestem czysty i dlatego uważam, że wszyscy, którzy tam pojechali czyści nie byli. No bo jakby byli, to po co by jechali...

Domyślamy się o kogo chodzi.
Bez nazwisk, ja nie chcę do jednej osoby pić, bo wiem kto tam pojechał i ilu ich było. To są naprawdę znani ludzie w polskiej piłce.

W książce pojawia się sugestia, że grał Pan w sprzedanych meczach.
Nie jestem idiotą. Jak ktoś przychodzi do mnie i mówi, że chce kupić mecz, ja go spławiam, a potem przegrywamy 1:2 po rzucie karnym i błędzie jednego z kolegów, który nie powinien przytrafić się nawet amatorom to co mam sobie pomyśleć… Zdarzały się też sytuacje, że ktoś sobie w towarzystwie za dużo wypił i się śmiał: „A widzisz, ty wtedy nie chciałeś, a tamten wziął”. Pamiętam sytuację w Górniku, jak sam poszedłem do trenera Lorensa i mówię mu: „Trenerze, zadzwonili do mnie i chcą kupić mecz”. Powiedział mi, że nie ma takiej możliwości, a ja jeszcze na wszelki wypadek powiedziałem o tej propozycji całej drużynie. Tak, żeby nie było sytuacji, że zrobię błąd i ktoś mi zarzuci, że sam wziąłem. Bo też tak bywało, przy czym im nie chodziło o to, że mogłem wziąć tylko o to, że się nie podzieliłem.

Mamy rozumieć, że ta wspomniana nagonka to zemsta tych umoczonych?
Interpretujcie to jak chcecie. Fakt jest jednak taki, że w pewnym momencie powyciągano różne historie z mojego życia prywatnego. Dla mnie to świństwo, bo ja się nie pakuję z butami w życie prywatne innych, w książce również tego nie zrobiłem, choć pewnie niejeden na to liczył. Temat korupcji poruszyłem podczas fachowej rozmowy o piłce, tymczasem poszło to kierunku moich problemów osobistych i finansowych. Ja nie ukrywam, że je mam, z finansowymi zmagam się od dekady. Chcę z nich wyjść, ale nie jest to łatwe. Tymczasem obrzucono mnie błotem w sposób niewyobrażalny. Te różne pomówienia, plotki. Historie opowiadane na imprezach, dla śmiechu, do których teraz dorabia się legendy. A najbardziej chce mi się śmiać gdy słyszę, że nie opowiedziałem w książce wszystkiego. To niby ludzie, którzy nie mieli ze mną praktycznie żadnej styczności lepiej wiedzą, jak wyglądało moje życie… A najgorsze, że słuchają tych bzdetów dzieciaki 12-14 letnie i potem im się wydaje, że każdy każdego może w Polsce bezkarnie opluć i obrażać.

Tak jest nie tylko w Polsce.
Zgadza się, ale w moim przypadku to już przekroczyło granicę absurdu. W książce cały rozdział poświęciłem tamtemu tragicznemu wypadkowi w Łodzi [W 2007 roku piłkarz śmiertelnie potrącił na pasach 74-letnią kobietę – red.] i temu ile mnie to wszystko kosztowało. To jest koszmarna trauma i nikomu takiej nie życzę. Tymczasem jest to tak przedstawiane, jakbym nie poniósł żadnych konsekwencji. Przecież poniosłem, zostałem skazany prawomocnym wyrokiem, na podstawie artykułu 177 § 2 Kodeksu karnego (nieumyślne spowodowanie wypadku w ruchu drogowym – red.). A potem widzę, jak na manifestacji idzie dziewczyna z transparentem: „Wy nie jesteście Hajto, poniesiecie konsekwencje”. Dostaję groźby karalne na Instagramie. Jestem namawiany przez dzieci, żeby przejechać im nauczycielkę, bo przecież nie poniosę konsekwencji. No ludzie, w jakim kierunku to idzie... I jeszcze dotyka to mojej córki. Gdzie jest granica tego zbydlęcenia…

Czy można zaryzykować stwierdzenie, że hazard stał się chorobą zawodową piłkarzy?
Nie wiem czy chorobą zawodową, ale faktycznie wielu piłkarzy ma z tym problem. Ostatnio przyznali się do tego Gianluigi Buffon i Eden Hazard. Majątki w kasynie stracili Wayne Rooney i Lothar Matthaeus, a w innych dyscyplinach Boris Becker, czy Charles Barkley. Długo by wymieniać – byłem kilka razy w kasynie w Monaco i widziałem TOP-level światowej piłki grający w strefie VIP. Problem jest taki, że w pewnym momencie gubisz granicę i wydaje Ci się, że całe życie będziesz grał i zarabiał. A jak masz jeszcze koło siebie ludzi, którzy cię nakręcają i chciałbyś sobie pożyć przez chwilę jak miliarder i tak się dzieje… No to któregoś dnia otwierasz oczy i nie jest to miły widok. U mnie nie było problemu dopóki grałem w piłkę, bo nie miałem za bardzo czasu, żeby iść do kasyna. Wychodziłem raz na trzy miesiące, najczęściej w Polsce. Przyjeżdżało się na kadrę, mecz był w sobotę, a do klubu wracało się w poniedziałek. No to był czas, żeby sobie w niedzielę wyskoczyć do kasyna, posiedzieć trochę na VIP-ach, rozerwać się. Wtedy to była zabawa, problem pojawił się po zakończeniu kariery. Nie chodzi nawet o pieniądze, po prostu nagle masz dużo więcej wolnego czasu i w pewnym momencie zaczynasz się nudzić. No bo co tu robić... Nie grasz, nie trenujesz, dzieci już odchowane i mają swoje sprawy. Siedzisz w domu i zastanawiasz się ile razy można iść na ryby czy na tenisa...

Brakuje adrenaliny?
Nie chodzi tylko o adrenalinę. Mam znajomego, który wydał nawet poradnik gracza. Poznałem go, a jakże, w kasynie. I on mi kiedyś opowiadał jak to pewnego razu cały dzień bardzo źle się czuł, łapała go angina. Pojechał do kasyna i później mi mówi: „Gianni”, przyjechałem o 18. Pierwszy rzut ruletki, pierwsze obstawienie i ja do 6 rano nie czułem, że jestem chory. Byłem szczęśliwy”. Tak do działa. Jak masz do tego ciągotki do hazardu i obracasz się w towarzystwie ludzi, którzy też je mają, to masz gotowy przepis na katastrofę. Bo zawsze znajdzie się ktoś, kto cię do tego kasyna wyciągnie, przynajmniej raz w tygodniu. A tam już nie kończy się na jednym drinku i jednym zakładzie, bo im więcej wypijesz tych drinków, tym większą masz fantazję przy obstawianiu. Na tym bazują kasyna, są takie sytuacje, że dosłownie gdzie się nie obrócisz tam masz drinka. Stawiają je nawet przy wyjściu z toalety. A jak już złapiesz fantazję, to cię nie ma. Budzisz się potem rano i okazuje się, że przegrałeś 100 tysięcy. Albo więcej, znam takich, którzy potrafili przegrać i 100 milionów. Potracili biznesy.

Rozmawiali: Hubert Zdankiewicz i Michał Skiba

CZĘŚĆ DRUGA ROZMOWY TUTAJ
[polecane]21016995[/polecane]