menu

Czy przegrane eliminacje, to wyłącznie wina Waldemara Fornalika?

9 września 2013, 10:04 | Cezary Kowalski/Polska The Times

Po piątkowym remisie 1:1 z Czarnogórą jest już w zasadzie pewne, że Polacy nie pojadą na mundial i nie można winić za to tylko sędziego.

Mistrzostwa Europy w siatkówce kobiet 2013. Paulina Maj: Nasza gra wygląda jak sinusoida

Mecz z Czarnogórą na pewno nie był najgorszy w wykonaniu reprezentacji Polski pod wodzą Waldemara Fornalika. Były jakieś momenty dobrej gry i sytuacje, które mogły przynieść zwycięską bramkę. Raz haniebnie pomylił się holenderski sędzia i nie odgwizdał ewidentnego faulu na Waldemarze Sobocie w polu karnym. Wreszcie przełamał się Robert Lewandowski i strzelił pięknego gola, co najmniej dwóch innych piłkarzy zagrało bardzo przyzwoicie. Starał się, jak mógł, Jakub Błaszczykowski.

Jeśli Mateusz Klich z jakiegoś powodu nie zagra w jakimś następnym meczu reprezentacji Polski, będziemy mówić o sporym osłabieniu, a przecież jeszcze niedawno w ogóle nie był brany pod uwagę. Czyli mamy do czynienia z odkryciem Fornalika, który wcześniej wprowadził do drużyny Piotra Zielińskiego, a przecież chłopak skończył dopiero 19 lat.

Drużyna walczyła do końca i nawet wbiła gola w doliczonym czasie gry, ale sędzia go nie uznał, bo Mierzejewski (a nie Błaszczykowski, który trafił do siatki) był na pozycji spalonej. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że to nie pierwszy mecz reprezentacji w eliminacjach, ale siódmy. I nie był to remis wywalczony w bólach na gorącym wyjazdowym terenie w Podgoricy, tak jak rzeczywiście było na inauguracji kwalifikacji przed rokiem, ale mecz naprawdę już ostatniej szansy. U siebie, na Stadionie Narodowym, przy kilkudziesięciu tysiącach kibiców. I nie graliśmy z Anglią, ale z drużyną - choć sklasyfikowaną od nas znacznie wyżej w rankingu FIFA - będącą reprezentacją populacji liczącej ledwie 600 tys. mieszkańców (to mniej więcej jedna trzecia mieszkańców Warszawy), która uczestniczy w rozgrywkach międzynarodowych dopiero od 2008 r.

Mało tego, przez większą część meczu nie grało jej dwóch najwybitniejszych zawodników, czyli Vučinić i Jovetić. To tak jakby Polacy grali bez Lewandowskiego i Błaszczykowskiego. A 33-letni Demjanović, który na co dzień występuje w lidze koreańskiej, chwilami ośmieszał polską defensywę i tak naprawdę w drugiej połowie Czarnogórcy mogli strzelić drugiego gola i w Warszawie wygrać.

Po meczu Fornalik był oburzony na pytanie o ewentualną dymisję, co akurat nie było niczym nadzwyczajnym, bo zwykle sprawia wrażenie obrażonego po każdym niewygodnym pytaniu. Przypomniał też dziennikarzom, że nadal ma ważny kontrakt i zamierza go realizować. Jakiś sensacyjny splot okoliczności mógłby oczywiście sprawić, że jeszcze awansujemy na mundial w Brazylii, ale prawdopodobieństwo na to jest mniej więcej takie jak wygranie miliona w totka. Pytań do selekcjonera natury czysto sportowej po meczu nasuwa się sporo: m.in. dlaczego w sytuacji, gdy tak dramatycznie potrzebowaliśmy gola, nie wprowadził dodatkowego napastnika. Dlaczego dał szansę Wszołkowi, który jest kompletnie bez formy, dlaczego odesłał do młodzieżówki Pawłowskiego, który chyba by się najbardziej przydał, itd. itp.

Fornalik: Nie mam zamiaru rezygnować (WIDEO)

Generalnie jednak zrzucanie odpowiedzialności na Fornalika byłoby sporym uproszczeniem. On po prostu utrzymał poziom drużyny, która dołuje już od czasów schyłkowego Beenhakkera, czyli od 2008 r. Przez pięć lat kolejni selekcjonerzy - Beenhakker, Majewski, Smuda, Fornalik - nie byli w stanie sprawić, aby mniej więcej ta sama grupa zawodników wzniosła się na wyżyny swoich umiejętności. Śmiem twierdzić, że większość z tych zawodników, którzy w piątek nie dali rady Czarnogórcom, potrafi grać lepiej. W jakiś sposób te rezerwy trzeba jednak wyzwolić. Teraz już wiemy, że Fornalik tego nie zrobi, choć cały czas twierdzi, że ma pomysł, a zespół ma przyszłość.

Co do tego drugiego stwierdzenia - zgoda, w pierwszą tezę wątpię. Najgorsze jest to, że tak bardzo psuje się koniunktura na futbol, który przecież wciąż jest najpopularniejszą dyscypliną w Polsce, i tak naprawdę wystarcza jakaś iskierka nadziei, aby rozbudzić entuzjazm kibiców. Piłkarze, niestety, te iskierki systematycznie i w bardzo szybkim tempie zadeptują. Kilka chwil wcześniej Legia po dziewięciu minutach gry ze Steauą kazała nam zapomnieć o Lidze Mistrzów, teraz kadra Fornalika straciła gola już w 12. minucie. Jeśli wspomnimy wcześniejszy mecz na Narodowym w meczu z Ukrainą i wynik 2:0 dla gości po ledwie siedmiu minutach, to trudno nie zauważyć jakiejś prawidłowości. Można by ją nawet określić jako... syndrom pełnych portek. Bo na pewno nie jest tak, jak tłumaczą zawodnicy, że przespali pierwsze 15, 20, 30, 45 minut... Oni nie śpią, oni się najwyraźniej panicznie boją. Zaczynają jako tako grać, gdy już dostaną pierwsze baty i presja, aby nie stracić gola, jest mniejsza (bo już go stracili).

Dlatego wcale niewykluczone, że te dwa ostatnie jesienne mecze z Ukrainą w Kijowie i Anglią na Wembley mogą być najlepszymi w naszym wykonaniu w całych eliminacjach. Raz, że odbędą się w czasie, gdy z reguły nasi piłkarze są w najwyższej formie, a sezon jest w pełni. Dwa: szans na cokolwiek już nie ma. Nikt w nich nie wierzy, nic nie będą musieć, zagrają w jedyny możliwy dla nas sposób, czyli z kontry. Pierwsze w historii zwycięstwo Polaków na Wembley pod wodzą kończącego w niełasce pracę z kadrą Fornalika? To byłby dopiero paradoks. W futbolu było już takich mnóstwo.

Polska The Times


Polecamy