menu

Nasi kibice są już w Dublinie. "Dlaczego w polskim sklepie nie ma piwa?"

27 marca 2015, 19:52 | Hubert Zdankiewicz, Dublin/Polska The Times

Gramy u siebie, Polacy gramy u siebie – krzyczała grupka pasażerów, gdy tylko samolot linii Ryanair z Warszawy dotknął kołami pasa startowego na lotnisku w Dublinie. Kibice wcale nie musieli być dalecy od prawdy.

Mecz Irlandia - Polska okiem kibica
Mecz Irlandia - Polska okiem kibica
fot. Damian Kosciesza

Maciej Kot przesiada się teraz do rajdówki. Ale skoków nie rzuca

Podczas niedzielnego meczu z Polską w eliminacjach Euro 2016 większość miejsc na mogących pomieścić 51,700 tys ludzi trybunach miejscowego Aviva Stadium zajmą co prawda miejscowi fani. Nawet asystent trenera Martina O'Neilla, słynny Roy Keane przyznał jednak, że polscy kibice na pewno będą stanowić trudną do przeoczenia grupę, niezależnie od tego, jak liczna ona ostatecznie będzie.

Zgodnie z oficjalnymi danymi, maksymalnie trzytysięczna. Tyle wejściówek przeznaczyła dla gości miejscowa federacja piłkarska. Niezbyt dużo, jeśli weźmie się pod uwagę, że w Irlandii żyje na co dzień ok. 150 tysięcy Polaków, a kolejny milion w Wielkiej Brytanii. Wejściówki rozeszły się zresztą w ciągu jednego dnia.

Nie powstrzymało to obrotnych fanów, którzy próbują od tamtego czasu zdobyć bilety na sektory zarezerwowane dla Irlandczyków. Nie jest to ponoć – wbrew pozorom – niemożliwe (Polak potrafi). Efekty zobaczymy zresztą w niedzielę.

Przyjazd do Dublina reprezentacji Adama Nawałki to dla miejscowej Polonii wielkie święto (kibice skrzykują się na portalach społecznościowych, by jak największą grupą powitać w sobotę na lotnisku piłkarzy), choć jeszcze w piątek na ulicach stolicy Irlandii nie dało się tego wyczuć. Przynajmniej w okolicach, w które się zapuściłem. Pierwsza spotkana przeze mnie polskojęzyczna para okazała się nie mieć pojęcia o żadnym meczu. - Mieszkamy tu, ale nie lubimy piłki nożnej – oświadczyła pani Agnieszka. Towarzyszący jej chłopak nie protestował. Może faktycznie nie lubił piłki, a może bardzo lubił panią Agnieszkę...
Bardziej rozmowna okazała się grupka kibiców z Gdańska.

- Przylecieliśmy wcześniej, bo bilety na piątek i sobotę były strasznie drogie. Zresztą fajnie jest połączyć przyjemne z pożytecznym. Siedzimy tu od wtorku i balujemy. Oby starczyło nam pieniędzy – śmiał się Bartek, na co dzień kibic Lechii. – Jednego tylko nie rozumiem, dlaczego w polskim sklepie nie ma piwa – dodał ze śmiechem, wskazując na drugą stronę Talbot Street.

Znalazłem na niej przedziwną mieszankę kulturową. Wydawało mi się, że już nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć po tym, jak wszedłem kilka lat temu w Pradze do warzywniaka, by kupić sobie piwo i wyraźnym czeskim „Dobry wieczór” powitał mnie Wietnamczyk.

Myliłem się – po wejściu do „Polskiego Sklepu” (taką nosił nazwę) całkiem wyraźnym „Dzień dobry" powitał mnie człowiek nie wyglądający zupełnie na Polaka. – Mogę mówić po polsku? – zapytałem jeszcze na wszelki wypadek, by mieć pewność, że się nie przesłyszałem. – Oczywiście – potwierdził sprzedawca, zapraszając do mnie do wnętrza, gdzie znalazłem produkty widywane na co dzień w polskich sklepach. Fakt, słyszałem, że takie istnieją nie tylko na Wyspach Brytyjskich, ale słyszeć to jedno, a zobaczyć na własne oczy to zupełnie inna historia.

W dodatku spokoju nie dawała mi kwestia narodowości mojego gospodarza, który w międzyczasie pochwalił się, że właśnie przyszła dostawa świeżych kabanosów pewnej popularnej firmy. Również w naszym języku.

– Gdzie się Pan nauczył tak dobrze polskiego? – spytałem w końcu.
– W Poznaniu, mieszkałem tam dwa lata. Bo ja pochodzę z Azerbejdżanu – odpowiedział. – Na tej ulicy były jeszcze trzy takie sklepy, ale wszystkie padły. Wykańczają nas miejscowe supermarkety, które urządzają u siebie strefy z polskim towarem – tłumaczył.

Z wrażenia kupiłem Muszyniankę...

Polska The Times


Ekstraklasa.net w Dublinie - najlepsze materiały naszego dziennikarza prosto ze stolicy Irlandii. Wszystko o meczu eliminacji Euro 2016 Irlandia - Polska.


Polecamy