Grzegorz Bonin (Motor Lublin): Mamy duże pole do poprawy
Motor Lublin ma za sobą dwa remisy z rzędu zanotowane na trzecioligowych boiskach. Takie rezultaty nie mogą być satysfakcjonujące dla żółto-biało-niebieskich, których celem jest walka o awans na wyższy poziom rozgrywkowy. O nastrojach panujących obecnie w lubelskiej drużynie porozmawialiśmy z Grzegorzem Boninem, jednym z najbardziej doświadczonych zawodników w zespole.
fot. Fot. Lukasz Kaczanowski/Polskapress
Jak ostatni, zremisowany 1:1 mecz z Wisłą Sandomierz wyglądał z twojej perspektywy?
Po raz kolejny się okazuje, że mamy strasznie duże problemy w pierwszej połowie, gdy przeciwnik jest agresywny i wybiegany. My natomiast jesteśmy gdzieś pochowani i tak naprawdę nie ma nas ani z tyłu, ani z przodu. Przez to jest strasznie dużo niewymuszonych strat. Po raz kolejny też w drugiej połowie atakowaliśmy, dążyliśmy do zwycięstwa, ale niestety, co tydzień nie będziemy wygrywać w 90. minucie.
W pierwszej połowie to raczej przeciwnik dominował, a w drugiej, kiedy wydawało się, że odzyskaliście panowanie na boisku, to wtedy rywal strzelił gola...
Wiadomo, że bramkę zawsze można strać, bo zawsze mogą pojawić się jakieś błędy. Tu jednak chodzi o całą naszą grę. W pierwszej połowie mieliśmy wyjść agresywnie na przeciwnika, a tak naprawdę podzieliliśmy się na dwie linie. Paru atakowało, a reszta stała z tyłu i byliśmy rozwaleni na siedemdziesięciu-osiemdziesięciu metrach. W takiej sytuacji każda drużyna będzie z nami "klepać" i tak było w pierwszej połowie.
Waszą bronią są stałe fragmenty gry, ale byliście od nich odcięci przez 70 procent spotkania.
Tak było, ponieważ nie prowadziliśmy gry. Zawsze jest inaczej, bo prowadzimy grę i wtedy mamy dużo stałych fragmentów. Nie wiem, czy to jest spowodowane tym, że jak przegrywamy, to u każdego głowa puszcza, już nikt nie myśli, że możemy przegrać i wreszcie wtedy zaczyna coś się dziać. Gramy na pełnym ryzyku i przeciwnik nam nie zagraża. A gdy bronimy się większością zawodników, to - że tak brzydko powiem - coś "śmierdzi" pod naszą bramką. Także mamy tu duże pole do poprawy.
Przyjęliście ten drugi remis z rzędu z niedosytem?
Tak. Wiadomo w jakiej jesteśmy sytuacji. Remisy na wyjazdach można jeszcze zaakceptować, ale mecze u siebie trzeba wygrywać. Inne wyniki trzeba traktować jako porażkę, bez względu na to jaka była gra na boisku.
W szatni po meczu panowała raczej cisza, aniżeli złość?
Było cicho. W różnych fazach sezonu są różne momenty. Raz się krzyczy, a innym razem podchodzi się spokojnie do tego wszystkiego. W sobotę było akurat cicho, ale niestety każdy musi to sam "przegryźć" i walczymy dalej.
Strata do czołówki rośnie, ale wierzycie cały czas, że możecie walczyć o awans?
Oczywiście. Sezon jest długi. Jeżeli będziemy się zastanawiać nad tym, ile mamy straty do lidera tabeli, to nie mamy czego szukać w tej lidze.
Przeciwko Wiśle zabrakło pauzującego za czerwoną kartkę Konrada Nowaka, który jest "walczakiem" w ataku. Myślisz, że to miało wpływ na przebieg spotkania?
Każdy musi walczyć. Ale żeby wygrywać mecze i awansować, liczy się nie tylko walka. To jest piłka nożna i muszą się w niej pojawić też na pewno aspekty piłkarskie. Konrada brakowało, ale nie możemy na to patrzeć, że naszego kapitana nie było, tylko powinniśmy ten mecz po prostu wygrać.
Nadal brakuje wam też zrozumienia na boisku. W kilku sytuacjach mieliście do siebie pretensje za niedokładne podania...
To są nerwy na boisku i nie ma co na to patrzeć. W pierwszej połowie mieliśmy wspomniane już niewymuszone błędy i straty, przez to, że byliśmy rozwaleni na boisku. Po przerwie, te akcje się już napędzały.