70-lecie Motoru Lublin: "Są wartości cenniejsze niż dolary"
W 1983 roku trener Lesław Ćmikiewicz wprowadził piłkarzy Motoru Lublin do I ligi (obecna ekstraklasa). Był to drugi w historii awans lubelskiej drużyny do najwyższej klasy rozgrywkowej. Po awansie Kurier Lubelski rozmawiał ze szkoleniowcem. Z okazji 70-lecia Motoru przypominamy wywiad z Lesławem Ćmikiewiczem, który ukazał się 1 lipca 1983 roku. "Udało mi się stworzyć drużynę, która miała motywacje i w której nie było wewnętrznych sytuacji konfliktowych" - mówił o Motorze z sezonu 1982/1983.
Na wstępie proszę przyjąć gratulacje z okazji awansu do I ligi, a więc osiągnięcia celu, który postawił pan przed sobą i zawodnikami z chwilą rozpoczęcia pracy w Motorze.
Dziękując za gratulacje chcę podkreślić, że ten sukces jest sukcesem przede wszystkim piłkarzy. Sobie mogę przypisywać jedynie to, iż udało mi się stworzyć drużynę, która miała motywacje i w której nie było wewnętrznych sytuacji konfliktowych. Kiedy przychodziłem do Motoru byli tu zawodnicy, a nie było drużyny. W ciągu roku niewiele ich mogłem nauczyć piłkarskiego rzemiosła, ale tego żaden trener nie jest w stanie w tak krótkim czasie dokonać.
Z tego co wiem, nie ogranicza się pan jednak tylko do pracy z wąską grupą piłkarzy wychodzących do gry w meczach ligowych, a w swojej szeroko pojmowanej działalności szkoleniowej wiele czasu poświęca pan na prowadzenie treningów indywidualnych.
W piłkarskim szkoleniu nie można być krótkowzrocznym, dlatego m.in. dużo czasu poświęcam na treningi z młodymi, wyróżniającymi się i już tzw. perspektywicznymi zawodnikami, do których zaliczam m.in. Morawskiego, Jasinę, Wyroślaka, Górę czy bramkarza Karwata.
[polecane]19801921,19736255,19701385,19708907,19675507,19703777;1[/polecane]
Czy w sytuacji zwiększonych wymagań stojących przed zawodnikami w I lidze będzie mógł sobie pan pozwolić na pracę bez asystenta, jak to miało miejsce w zakończonym sezonie?
Od kilku tygodni moim asystentem jest Waldemar Wiater, do niedawna czołowy piłkarz zespołu. Uważam, że przed tym zdolnym młodym szkoleniowcem kariera stoi otworem tym bardziej, że Lublin nie ma większych tradycji kształcenia i wychowywania kadry trenerskiej. Ponadto chcę podkreślić, że w samym szkoleniu na co dzień pomaga mi też Tadeusz Kamiński będący jednocześnie kierownikiem drużyny.
Czy w składzie, który wywalczył awans będziecie w stanie utrzymać się w ekstraklasie?
Wszyscy w zespole mamy świadomość, iż potrzebne jest wzmocnienie, zwłaszcza w linii pomocy. Z tym, że przy ewentualnym dobieraniu nowych zawodników do zespołu musimy mieć na względzie zarówno umiejętności i charakter piłkarza, którego będziemy chcieli dopasować do dotychczasowej drużyny. Runda wiosenna pokazała, że graczy Motoru stać na ogromną ambicję i sądzę, że z takim zaangażowaniem będzie można – zwłaszcza na własnym boisku – zagrozić nawet najlepszym polskim drużynom.
Teraz odbiera pan zewsząd gratulacje, ale dobrze wiemy, że utrzymać się w I lidze będzie trudniej niż uzyskać awans. Czy nie obawia się pan, że ci co teraz noszą pana na rękach w razie ewentualnych niepowodzeń pierwsi się odwrócą i kto wie czy nie będą żądali „głowy” trenera?
Mam pełną świadomość, iż dla utrzymania zespołu w I lidze trzeba się będzie zdobyć na dużo większy wysiłek niż ten, który przyniósł awans. Zdaję sobie jednocześnie sprawę z tego, iż tak jak dziś pod moim adresem kierowane są słowa pochwały, tak samo dalsze wyniki będą poniekąd utożsamiane z moją osobą i za ewentualne niepowodzenia gromy będą spadać na moją głowę. Jeśli chodzi o mnie, pracować mogę choćby w podwójnym wymiarze czasowym, ale sama tylko moja praca do utrzymania zespołu w ekstraklasie nie wystarczy.
Skoro podkreśla pan konieczność wzmocnienia zespołu, czy można prosić o konkretne nazwiska?
Sam chciałbym wiedzieć. Wszystko wyjaśni się w najbliższych tygodniach.
Umowę z panem Motor zawarł na dwa lata…
Tak, do końca czerwca przyszłego roku.
Czy nie zamierza się pan na dłużej związać z lubelską drużyną, z którą tak znakomicie rozpoczął pan swoją samodzielną drogę szkoleniowca?
Trudno mi dziś odpowiadać na to pytanie, choć uważam, że w jednym klubie trener nie powinien pracować dłużej niż 3 lata, gdyż później popada się w pewną rutynę i w jakiejś mierze traci się potrzebny dystans i obiektywizm w ocenie i podejściu do poszczególnych zawodników.
Przez długie lata odnosił pan sukcesy jako piłkarz, teraz poczuł pan smak sukcesu też związanego z piłką nożną, ale sukcesu o zupełnie innym wymiarze…
Sukces trenera odczuwa się jednak inaczej niż piłkarza. Szczerze przyznam, że wolałbym grać niż siedzieć na ławce. Rzadko zresztą byłem rezerwowym i dlatego lepiej się czuję na samym boisku, kiedy odpowiada się tylko za siebie, a nie jak teraz, za zawodników i wynik. Poza tym jako trener muszę siadać za biurkiem, prowadzić szereg rozmów i bawić się w pewnego rodzaju dyplomację, co nie lezy w moim charakterze.
To nie lepiej byłoby wzorem innych reprezentacyjnych kolegów przedłużyć sobie karierę występując za granicą i zarabiając przy tym o wiele, wiele więcej niż tu w Motorze? O ile wiem, to w dalszym ciągu otrzymuje pan różne propozycje…
Nie ukrywam, że miewam takie propozycje i nawet w najbliższym czasie zapowiedział swoją wizytę coach jednego z zespołów amerykańskich, znający mnie z 3-miesięcznego udziału w halowym turnieju w USA. Jest on przekonany, że załatwi sprawę dla siebie pozytywnie, bo nie rozumie, że są wartości cenniejsze niż dolary. W ostatnich latach swojej kariery zawodniczej miałem spore kłopoty zdrowotne, a chcąc pozostać przy tym co się kocha, a więc przy piłce nożnej, zdecydowałem się na podjęcie działalności szkoleniowej, w której wykorzystać mogę swoje dotychczasowe doświadczenie. Tego wyboru dokonałem z pełną premedytacją, bo trudno byłoby zaczynać coś zupełnie od początku.
Ale przy takim wyborze trudno chyba mówić o zadowoleniu rodziny?
Rzeczywiście, z tym jest największy problem. Ciężko żyć na dwa domy, bo wprawdzie z jednej strony niemal całe 24 godziny mogę poświęcać na trening, ale z drugiej ciągle myślę o tym, że dzieci wymagają ode mnie choćby rozmowy, dialogu o różnych problemach a ja ich z tego okradam. Żona wiedziała, wychodząc za piłkarza, na jaki los się skazuje, natomiast wobec dzieci czuję się w pewnym sensie winnym, no ale ponieważ obydwie córki 10-letnia Magdalena i 8-letnia Joanna ogromnie przeżywają moją pracę, to teraz razem cieszymy się z sukcesu, a gdyby nie było awansu nie wiem, jak wytłumaczyłbym się z tego właśnie przed dziećmi.
Życzyć zatem wypada, aby pańska praca w Lublinie dostarczała córkom radosnych przeżyć, a sukcesy Motoru rekompensowały im nieobecność na co dzień taty.
A ja korzystając z okazji chciałbym jeszcze podziękować wszystkim kibicom, za wiarę w nasz zespół i za gorący doping i życzę nie tylko sobie, aby atmosfera na stadionie przy Al. Zygmuntowskich była zawsze taka, jak na meczu z Resovią i aby tak jak wtedy się kończyło…
Rozmowa z Lesławem Ćmikiewiczem, trenerem Motoru Lublin, ukazała się w Kurierze Lubelskim 1 lipca 1983 roku.