Mateusz Pańkowski (Soła Oświęcim): Zdaje podwójny egzamin dojrzałości, piłkarski i życiowy
Rozmowa z 19-letnim MATEUSZEM PAŃKOWSKIM, obrońcą trzecioligowej piłkarskiej Soły Oświęcim
- Można śmiało zaryzykować stwierdzenie, że jest pan jednym z doświadczonych zawodników Soły, bo przecież przed przyjściem do Oświęcimia był w szerokiej kadrze seniorów pierwszoligowego GKS Tychy...
- Nie przesadzajmy (śmiech). Trenowanie na zapleczu ekstraklasy, a samodzielna gra na seniorskim poziomie to zupełnie coś innego. Nie mamy w drużynie rutyniarzy, którzy pomogliby nam wejść w dorosłe granie. Musimy liczyć tylko na siebie. To jednak dobrze, bo - jeśli mamy się czegoś nauczyć - to właśnie na błędach, z których musimy wyciągać wnioski. Właśnie porażki bywają podłożem późniejszego sukcesu.
- Mam pan na koncie jakieś występy w pierwszej drużynie GKS Tychy?
- Nie, ale trzy razy byłem na ławce rezerwowych w meczu pierwszej drużyny. Pierwszy raz jeszcze jako 17-latek. Debiutu jednak nie zaliczyłem, bo zawsze jak byłem w kadrze, wynik meczu był na styku. Trener nie zaryzykował wprowadzenia młodzieżowca do obrony.
- Ale w rezerwach GKS grywał pan sporo...
- Przez ostatnie półtorej sezonu występowałem na boiskach czwartej ligi śląskiej. Na pewno trochę okrzepłem w seniorach, bo przecież na śląsku gra się bardziej kontaktowo niż w innych regionach. Muszę jednak przyznać, że przejście do trzeciej ligi było dla mnie nowym doświadczeniem.
- No właśnie, jak odnajduje się pan na trzecioligowych boiskach?
- Myślałem, że będzie łatwiej. Cieszę się jednak z tego, że poziom sportowy jest wysoki. Wiele ekip gra bardzo fajną piłkę, jak choćby ostatnio Podhale Nowy Targ. Dla mnie pobyt w Sole jest doskonałą lekcją, z której staram się wynieść jak najwięcej. Mam nadzieję, że mojej nauki skorzysta także klub.
- Wkupne do Soły ma pan już za sobą...
- Fakt, strzeliłem przecież bramkę dającą nam wygraną nad MKS Trzebinia 2:1, rywalem z ligowego podwórka, w finale Pucharu Polski zachodniej Małopolski. To było na razie moje najważniejsze trafienie w przygodzie z piłką. W sparingu też coś „upolowałem”, więc pozostał mi jeszcze mecz mistrzowski.
- Ma pan doskonałe warunki fizyczne, więc aż prosi się, żeby je wykorzystać przy stałych fragmentach gry.
- Mamy inny sposób na stałe fragmenty, a to dlatego, że większość chłopców jest drobniejszej postury. Niewykluczone, że wiosną coś także strzelę.
- W przeszłości w Sole to właśnie defensorzy strzelali sporo goli, zwłaszcza ze stałych fragmentów.
- Nie ukrywam, że w przeszłości też coś strzelałem. W juniorach zaliczyłem nawet hat-tricka, a jednego gola w tym meczu zdobyłem prawie z połowy boiska. W rezerwach GKS Tychy, czyli już seniorach, trafiałem po razie. Jednak moim głównym zadaniem jest destrukcja.
- Zawsze był pan stoperem?
- Z reguły występuję na środku obrony, choć byłem także próbowany na jej prawej stronie. Na boku trzeba więcej biegać. Nie mam z tym problemów, ale jednak trenerzy widzą mnie na środku.
- W Tychach od wielu lat o najwyższe laury w Polsce walczą hokeiści. Nie próbował pan sił w innej dyscyplinie?
- Jako 7-latek próbowałem grać w hokeja. Szybko jednak uznałem, że to jednak nie mój klimat. Zdecydowanie wolę słońce i trawę (śmiech). Trochę też pływałem, trochę tańczyłem, ale ostatecznie piłka nożna jest tą dyscypliną, w której chciałbym się realizować.
- Co pan robi poza piłką?
- Jestem w klasie maturalnej liceum. Zatem – mogę powiedzieć – że wiosna jest dla mnie podwójnym egzaminem dojrzałości, naukowej i sportowej. Zbliża się dla mnie najtrudniejszy miesiąc, ale jakoś muszę podołać. Sport przecież kształtuje charaktery.
- Jak wygląda pana zwykły dzień? Musi być bardzo intensywny...
- Wstaję o godz. 7, więc nie jest jeszcze źle. Naukę w szkole kończę zwykle między godzinami 14 a 15. Potem mam dwie godziny na obiad odpoczynek przed treningiem. Do domu wracam zwykle o godz. 21. Mama pomaga mi przygotować kolację, bo dbam o dietę. Zresztą mama jest moim wiernym fanem. Ogląda każdy mecz. Wspiera mnie także Klaudia. Moja lepsza połówka. Mieszka w Oświęcimiu, więc to miasto jest także blisko memu sercu, choć jestem rodowitym tyszaninem.
- Czy w pana rodzinie były jakieś sportowe tradycje?
- Jestem prekursorem sportu wyczynowego, ale w sierpniu będę miał brata, więc liczę na kontynuację sportowych tradycji w rodzinie Pańkowskich.
- Jak młody zespół Soły przyjmuje porażki?
- Na pewno ciężko nam się z nimi pogodzić, bo przecież nie jesteśmy słabsi od rywali. Mamy tyle samo, a czasem nawet więcej sytuacji bramkowych od nich, ale nie strzelamy goli. Gdybyśmy zbierali lanie, pozostając tłem na boisku, to niech tam. Mam nadzieję, że wkrótce przestaniemy płacić frycowe i zaczniemy regularnie punktować.