menu

Manuel Arboleda - od bohatera do zera

30 lipca 2014, 10:15 | Mateusz Wittig

Życie pełne perspektyw i planów to nie bajka i zazwyczaj w walce z wielkim smokiem brakuje nam tarczy, aby móc się obronić. Przegrywamy, ale podnosimy się, aby iść dalej i napotykamy kolejne przeszkody. Pytanie tylko, czy to my sami sobie najbardziej szkodzimy, czy może inni nie potrafią zaakceptować naszej odmienności i tego, że wykonujemy swoją pracę lepiej niż przeciętni, zwykli ludzie?

Manuel Arboleda
Manuel Arboleda
fot. Polskapresse

Obserwuj profil autora tekstu na twitterze

Była zima, półmetek rozgrywek Orange Ekstraklasy właśnie został zaliczony, po czym otworzono długo wyczekiwane okienko transferowe. Wszystkie, liczące się w walce o mistrzostwo drużyny natychmiast ruszyły do walki o najbardziej wartościowych piłkarzy, niczym gladiatorzy na starożytnej arenie. Wśród kandydatów niespodziewanie ujrzeliśmy także Zagłębie Lubin. Jest kilka powodów ku zaskoczeniu ich obecnością w tym gronie, gdyż wówczas nasza liga nie była tak wyrównana jak teraz, a „Miedziowi” jeszcze dwa lata wcześniej walczyli o utrzymanie. W każdym razie wśród wszystkich nazwisk typowanych przez media, nagle wyłoniło się to jedno, które zmieniło oblicza całej drużyny prowadzonej wówczas przez Czesława Michniewicza. Spekulacje szybko stały się faktem, Manuel Arboleda – bo to o nim mowa – został wypożyczony do klubu i później było już coraz lepiej. Mur defensywny oparty na jego umiejętnościach i znakomici napastnicy w postaci Piszczka oraz Chałbińskiego musiały przynieść oczekiwane efekty. Niestety zdobyte wówczas mistrzostwo kraju oraz fakt, iż Kolumbijczyk był kluczowym zawodnikiem na niewiele się zdało. Prawdziwy dramat nastąpił jednak po tym, kiedy miał zostać kapitanem drużyny.

Arboleda rozgoryczony, jak się później okazało rzekomymi treściami rasistowskimi ze strony prezesa klubu, postanowił nie uczęszczać na zgrupowania wraz z kolegami, co bardzo szybko obróciło się przeciwko niemu. Decyzja była prosta, sensowna i może się wydawać nieunikniona. Defensor został zesłany do rezerw Zagłębia i tam miał kontynuować najbliższe miesiące swojej kariery. Może nie zaszkodziłoby mu to tak bardzo, gdyby nie fakt, iż całą sprawę rozdmuchały media. Nie licząc się z jakąkolwiek prawdą i wiedzą „pijawki” postanowiły z góry osądzić gwiazdę polskiej ekstraklasy, przypisując mu miano zakompleksionego egoisty. Nikt przecież nie wiedział, co jest prawdziwym powodem tak nieodpowiedzialnej decyzji doświadczonego stopera. W każdym razie jedyną grupą, która stała murem za swoim zawodnikiem byli kibice Zagłębia, którzy raczej nie kryli swojego niezadowolenia z poczynań szkoleniowca i prezesa klubu. W oczekiwaniu na rozwój sytuacji Arboleda nie wiedział, że może go w Polsce jeszcze spotkać coś miłego. Jak się okazało Kolumbijczyk nie zraził do siebie jeszcze wszystkich klubów i w kolejce po jego podpis na kontrakcie stanął poznański Lech.

Kolumbijczyk dość szybko zapomniał jednak o wcześniejszych problemach i już zaczął się skupiać na grze dla Lecha. Przed sezonem zarząd dobrze jednak wiedział, że może się spodziewać po urodzonym w Buenaventura zawodniku dosłownie wszystkiego. Bali się, że jego psychika ucierpiała na tyle, aby już nigdy nie poczuł się na polskich boiskach swobodnie. Ten pokazał jednak, iż posiada stalowy charakter, który pozwolił mu rozegrać wszystkie spotkania sezonu 2008/2009 i to w pełnym wymiarze czasowym. Zwycięstwa w lidze, znakomite poczynania w europejskich pucharach, aż w końcu upragniony sukces – tak można pokrótce opisać sytuację klubu z Manuelem Arboledą na czele za czasów Franciszka Smudy. Był to przecież dla niektórych zawodników ktoś więcej, niż trener. Może nie ojciec, ale zapewne dobry przyjaciel, który chętnie wysłucha i pomoże.

Wszystko co piękne kiedyś się jednak kończy. Tak też było w tym przypadku, a dokładnie w dniu, kiedy zwolniony z funkcji trenera został Franciszek Smuda, a zastąpił go Jacek Zieliński. Co prawda były wówczas szkoleniowiec Polonii Warszawa nie podważał pozycji Arboledy, ale kompletnie nie wiedział, co zrobić z drużyną i ta nie grała już tak pewnie, jak za czasów „Franza”. Kiedy Lech wyszedł już z kryzysu i zaczął grać godną piłkę, było już za późno i doczekaliśmy się kolejnego następcy w postaci Jose Marii Bakero. Ten czas sympatycy „Kolejorza” łączyć będą głównie z wielkim sukcesem, którym bez wątpienia było wyjście z bardzo trudnej grupy w Lidze Europy, bo przecież wyeliminowanie takiej marki jak Juventus Turyn, to nie jest codzienny widok. Trzeba zresztą zaznaczyć, iż ogromny wkład w ten historyczny moment miał także Manuel Arboleda. Mimo, że tak wesoło w rozgrywkach krajowych już nie było, to Kolumbijczyk zdołał wynegocjować sobie bajeczny, jak na nasze warunki kontrakt. I to byłoby na tyle jeżeli chodzi o erę potężnego Latynosa.

Jeszcze tego samego roku Arboleda poczuł się uskrzydlony bardziej niż kiedykolwiek. Uważany za jednego z najlepszych defensorów w lidze myślał chyba, że wolno mu wszystko. Jeżeli dodać by do tego ten ognisty temperament zawodnika Lecha, to ostatecznie wychodzi nam bomba, która tylko czyha na ofiarę, a ta napatoczyła się szybciej niż myśleliśmy. Kiedy poznański Lech przegrywał bardzo ważny mecz z Jagiellonią, wówczas nie wytrzymawszy presji Arboleda po jednej z akcji zaatakował Jarosława Latę, wyzywając go na pojedynek. Co więcej, po czerwonej kartce w drugiej połowie nie chciał opuścić boiska, a w zamian postanowił ubliżyć publicznie kilku osobom. W ten sposób wydał na siebie medialny wyrok. Wszyscy zrobili z niego natychmiast błazna, klauna i celebrytę, co jeszcze bardziej podburzyło „Manu”. Kolumbijczyk wytrzymał jednak to natarcie i do końca sezonu nikt nie miał z nim specjalnych problemów „wychowawczych”, a jego sytuacja w klubie nie uległa specjalnej zmianie.

Pochłoniętego w samozachwyt piłkarza nikt jednak utemperować nie potrafił, a on tylko czekał, aż nadarzy się kolejna okazja do pokazu własnych umiejętności. No i zaczęło się wraz z informacją, jakoby Franciszek Smuda chciał powołać Kolumbijczyka do reprezentacji Polski. Arboleda poczuł się jeszcze pewniej, a ludzie zaczęli skandować treści rasistowskie na temat ówczesnego pomysłu. Jakby tego było mało, „Manu” nabawił się groźnej kontuzji, przez co musiał pauzować kilka miesięcy. To zaowocowało kolejnymi skandalami z udziałem gwiazdora. Zaraz po powrocie na boisko doszło do kolejnych incydentów – raz ze Smolarkiem, kolejny raz w tunelu, po meczu. Trzeba jednak zaznaczyć, iż w taki sposób odreagował on rasizm oraz fakt, iż w reprezentacji nie zagra. Kwestią czasu był spadek formy, następnie oddelegowanie do Młodej Ekstraklasy, aż w końcu ławka rezerwowych za kadencji obecnego trenera. Arboleda po prostu przestał się najwyraźniej interesować piłką, a ciekawiło go jedynie zdanie innych osób. Natłok wydarzeń i opinii okazał się ważniejszy od jego kariery i właśnie przez to, nikt go już nie chce.

Obserwuj profil autora tekstu na twitterze

Jak potoczyły się losy Arboledy wszyscy dobrze wiemy. Zresztą jego mało skromną osobę zastąpił Paulus Arajuuri, a także w ostatnim czasie Maciej Wilusz. W każdym razie musimy zadać sobie kilka istotnych pytań. Jak to możliwe? Jak to się stało? Co spowodowało taki rozwój sytuacji? Przecież Kolumbijczyk nadal jest tym samym piłkarzem, co kilka lat temu, a nawet bardziej doświadczonym, wydawałoby się mądrzejszym. Mimo to nie ma żadnego porównania między tym, co prezentował na boisku i poza nim w 2010 roku, a co pokazał rok później i ciągnie aż po dzień dzisiejszy. Degrengolada, a rozcieńczenie – chciałoby się rzec. Czyżby przez swoje problemy zapomniał, jak się gra w prawdziwą piłkę? A może, to przez futbol nie zważał zbyt długo na to, co sądzą o nim inni? Atakowany przez media, ludzi, własny charakter, a później przez częste kontuzje, nie dał rady wydostać się z tej otchłani krytyki, która na niego spadała. Przecież ponoć na dwa fronty jeszcze nikt nie wygrał, a w tej sytuacji tych frontów było znacznie więcej. Może i Arboleda wygrał już jakąś bitwę, ale to, czy wygra wojnę okaże się już poza boiskami Ekstraklasy.


Polecamy