menu

Diego Costa zapewnił Chelsea zwycięstwo na Anfield. Liverpool skrzywdzony przez sędziego!

8 listopada 2014, 15:38 | Grzegorz Ignatowski

W hicie 11. kolejki ligi angielskiej londyńska Chelsea pokonała na wyjeździe Liverpool 2:1. "The Blues" komplet punktów zyskali dzięki trafieniu Diego Costy, który zdobył dziesiątą bramkę w tym sezonie. Wynik mógł być inny, ale sędzia w ostatnich minutach nie podyktował rzutu karnego po zagraniu ręką Gary'ego Cahilla.

Chelsea uchodziła w tym spotkaniu za zdecydowanego faworyta. Lider angielskiej Premier League jest ostatnio w znacznie lepszej formie niż siódmy w tabeli Liverpool, ale to właśnie "The Reds" mieli handicap związany z grą na własnym stadionie. A co to znaczy grać na Anfield? Piłkarze Chelsea przekonali się bardzo szybko, bo już w 9. minucie gospodarze prowadzili 1:0. Trzeba przyznać, że mieli oni przy tym sporo szczęścia, bowiem po strzale Emre Cana piłka odbiła się od Gary'ego Cahilla, czym zupełnie zaskoczyła Thibout Courtoisa.

Radość Liverpoolu nie trwała długo. Goście natychmiast przeszli do zdecydowanej ofensywy i w ciągu kilku minut przycisnęli tak mocno, że bramka zmiana wyniku wydawała się być kwestią czasu. I rzeczywiście, już w 14. minucie było 1:1. Po ogromnym zamieszaniu w polu karnym i strzałach Diego Costy i Johna Terry'ego, Simon Mignolet złapał piłkę w ręce, ale wpadł z nią do bramki, co wychwyciła technologia goal-line.

W początkowej fazie spotkania tempo było bardzo szybkie, ale nieco później górę wzięły emocje, co spowodowało, że oglądaliśmy wiele fauli. W pewnym momencie poniżej wszelkiej krytyki zszedł Diego Costa, który uderzył łokciem w plecy pędzącego do piłki Skrtela. Sędzia faulu nie zauważył, ale Skrtel sam chciał wymierzyć sprawiedliwość, na szczęście w porę wybili mu to z głowy koledzy z drużyny. Czech nie potrafił wyrzucić z pamięci tej sytuacji i po gwizdku oznaczającym koniec pierwszej połowy wciąż kipiał z agresji. W szatni musiało być gorąco, ale to oznaczało tylko tyle, że w drugiej połowie będą sypać się iskry.

Ledwie rozpoczęła się druga połowa, a już było widać, że piłkarze przekroczyli dopuszczalny poziom testosteronu. Było to widać po Diego Coście, który od 52. minuty biegał po boisku z rozerwaną koszulką, Raheemie Sterlingu, poszukującym sprawiedliwości po tym jak sędzia zatrzymał dobrze zapowiadającą się akcję, czy Branislavie Ivanoviciu, który nabawił się drobnego urazu kręgosłupa. Oprócz walki było też trochę futbolu i ten futbol wziął górę nad emocjami. Po znakomitej akcji Coutinho i udanej interwencji Mignoleta, Diego Costa potężnym strzałem z bliskiej odległości skierował piłkę do siatki, wyprowadzając tym samym Chelsea na prowadzenie.

Już przed meczem zapowiadaliśmy, że Brendan Rodgers musiał by znaleźć jakiś sposób na zaklinanie rzeczywistości, żeby jego zespół zdobył w starciu trzy punkty. Teraz musiał stać się cud, żeby Liverpool zdobył chociaż punkt, bowiem goście rozgrywali znakomite spotkanie. Na stadionie Anfield świetnie radzili sobie nie tylko Diego Costa czy Eden Hazard, ale też Cesar Azpilicueta, którego można nazwać cichym bohaterem spotkania. Liverpoolczycy oczywiście wierzyli w cud i uparcie dążyli do wyrównania. Henderson był nawet bardzo bliski strzelenia gola na kwadrans przed końcowym gwizdkiem sędziego, ale jego strzał został zablokowany przez któregoś z obrońców drużyny przyjezdnej.

A kiedy już mógł zdarzyć się cud to... sędzia tego nie dostrzegł. Steven Gerrard oddał strzał zza pola karnego, a Gay Cahill pomógł sobie ręką, by ta nie zmierzała w kierunku bramki. Pozornie wyglądało to jakby ręka była przy ciele, ale powtórka pokazała, że ruch Cahilla był świadomy i obrońca Chelsea celowo odbił futbolówkę przedramieniem. Powinien być rzut karny! To była ostatnia sytuacja, w której Liverpool mógł zdobyć bramkę wyrównującą. Mimo pięciu doliczonych minut gospodarze nie byli w stanie poważnie zagrozić bramce Courtoisa i w efekcie trzy punkty powędrowały do Londynu.


Polecamy