Legia rozbiła Olimpię Grudziądz w drugiej połowie. Błąd Jodłowca nie zaszkodził Wojskowym
Po pierwszej połowie ćwierćfinałowego meczu Pucharu Polski na Łazienkowskiej w powietrzu wisiała niespodzianka, bo Olimpia prowadził z Legią 1:0 bo błędzie Tomasza Jodłowca. Na drugą połowę nowy obrońca warszawian już nie wyszedł, a jego koledzy odwrócili losy meczu i pewnie wygrali 4:1.

fot. sylwester wojtas
Żegnany z honorami
Przed rozpoczęciem meczu miała miejsce wcześniej ogłaszana ceremonia oficjalnego pożegnania Tomasza Kiełbowicza. Klub dziękuje „Kiełbikowi” za 12 lat spędzonych na Łazienkowskiej. Piłkarz nie zrywa jednak z Legią definitywnie. Pozostanie na Pepsi Arenie w charakterze pracownika klubowego. Na razie jest skautem, a zatem będzie sprowadzał do Wojskowych kolejnych młodych, perspektywicznych zawodników. Kibice i działacze gromko podziękowali piłkarzowi za lata jego pracy. Kiełbowicz został należycie pożegnany. Więcej o jego karierze pisaliśmy, jak tylko ją zakończył.
Powrót w dobrym stylu
Mowa oczywiście o kibicach z Łazienkowskiej, którzy pierwszy raz od dłuższego czasu pojawili się na trybunie ultras (tzw. Żylecie) i wsparli swoich piłkarzy dopingiem. Wreszcie było tak, jak na duży klub przystało. Atmosfera była bardzo dobra. Kibice śpiewali przez pełne 90. minut. Przedmeczowy „Sen o Warszawie” został należycie odśpiewany. Piłkarze mogą się od kibiców uczyć stałej, dobrej dyspozycji.
Gorszy niż z Koroną
A kto? Miro Radović. Serb wyjątkowo dzisiaj nie przypominał zawodnika, którego w Legii się ceni. Charakterystycznie biegał, starał się i pokazywał kolegom, ale dzisiejszego wieczora wybitnie mu to nie wychodziło. W pierwszej połowie zmarnował dobre podanie od Dwaliszwiliego, bo wdał się w bezsensowny drybling. Takich zagrań miał zresztą więcej. W kiepskim meczu Warszawiaków przeciwko kieleckiej Koronie był jednym z niewielu, do którego nie powinno się mieć pretensji. W spotkaniu pucharowym jednak był cieniem samego siebie. Obudził się nieco w drugiej połowie, ale przez to rozumiemy tylko to, że jego szeroki wachlarz błędów nieco się zwężył. Serb był także aktywniejszy, częściej podejmował (udane) próby rajdu czy podań.
Pierwsza połowa: gdyby nie kibice, to można byłoby zasnąć
Opadające z nudów głowy były jak najbardziej usprawiedliwione. Gdyby nie głośne śpiewy kibiców gospodarzy, to naprawdę sytuacja groziła nagłym zaśnięciem w miejscu, w którym się siedziało bądź stało. Mało strzałów na bramkę. Nieskładna i chaotyczna Legia, która biła głową w mur. Z wyróżniających się postaci można wskazać tylko Furmana, który chciał się pokazać, udało mu się parę ładnych dośrodkowań i dryblingów, a co najważniejsze nie popełniał wielu błędów, a jego podania docierały do celu. Olimpia pierwszą połowę może zaliczyć do udanych. Nie zamknęła się na własnej połowie, próbowała zdobyć bramkę z kontry i się udało. Strzał na 1:0 był zarazem pierwszy oddanym przez gości na Pepsi Arenie. Bramkę zdobył Piotr Ruszkul, jeden z najskuteczniejszych piłkarzy Olimpii w tym sezonie. Olimpia pokazała siłę efektywności. Cierpliwie czekała na swoją szansę, a jak nadeszła, to po prostu jej nie zmarnowała. Ruszkul „sam na sam” ze Skabą wykazał się wyrachowaniem, bo chociaż bramkarz próbował skrócić pole, to napastnik świetnie posłał piłkę nad nim. Zawinił Jodłowiec, który fatalnie wyprowadził (a raczej próbował wyprowadzić) piłkę. Stracił ją i goście mieli przewagę. Prostopadła piłka do Ruszkula rozłożyła Legię, która przeważała w pierwszej odsłonie, ale była więcej niż bardzo nieskuteczna. Marek Saganowski zmarnował dogodną sytuację na wyrównania w końcówce pierwszych 45. minut, co jest idealnym odzwierciedleniem pierwszej połowy w wykonaniu Legii. Kibice gwizdali na pożegnanie piłkarzom po 45. minutach.
Oceniamy transfery
W pierwszym składzie Legii Jan Urban dał szansę nowo sprowadzonym zawodnikom. Najbardziej zawiódł Tomasz Jodłowiec, który zawalił bramkę. Dostał za to zresztą zasłużoną karę, bo już w drugiej połowie siedział w szatni. Trener postanowił, że nie ma co czekać na poprawę i wpuścił na boisko Żewłakowa. Były gracz Polonii i Śląska nie pokazał się z dobrej strony – na razie ma u kibiców minusa i nie może być jeszcze uznany za trafiony transfer. Od początku mogliśmy także oglądać Tomka Brzyskiego. Wystąpił na lewej pomocy i był jednym z bardziej wyrazistych piłkarzy w ekipie Legii. To jego podanie zapoczątkowało bramkową akcję Legii. Poza tym pokazywał się kolegom, szukał gry. Wielokrotnie próbował długich zagrań na Saganowskiego czy Dwaliszwiliego. Większość z nich dochodziła do celu. Miał też parę dobrych prób z rzutów wolnych, na szczególną uwagę zasługuje ten z 74. minuty kiedy ładnie podkręcił z ostrego kąta, a bramkarz musiał interweniować. Ostatni z nowych piłkarzy, którzy dzisiaj grali od pierwszych minut, to Władimer Dwaliszwili. Gruzin asystował przy bramce „Sagana” na 1:1 i sam trafił na 4:1. Poza tym często otrzymywał podania od kolegów, wdawał się w pojedynki „bark w bark”. Druga sprawa, że często nic z tym konstruktywnego nie robił, a większość strzałów leciała prosto w bramkarza. Ratuje go występ w drugiej połowie. Zdobył gola i świetnie rozumiał się z Markiem Saganowskim. Stworzyli bardzo groźny duet!
Druga połowa: pobudka
W drugiej odsłonie obudziła się Legia Warszawa. Wojskowi szybko zdobyli bramkę na 1:1. Z boku pola karnego podawał Dwaliszwili. Podanie wylądowało pod nogami „Sagana”, który takich sytuacji nie zwykł nie wykorzystywać. Zaowocowała dobra współpraca Gruzina z byłym reprezentantem Polski. Potem gospodarze przycisnęli Olimpię do granic możliwości i praktycznie zamknęli gości na ich połowie.
Pierwszoligowiec może trzy razy był pod bramką Skaby w czasie drugich 45. minut. Taki pressing szybko się opłacił. Po rzucie rożnym bramkę na 2:1 zdobył Artur Jędrzejczyk po strzale głową. Zdecydowanym MVP spotkania został Dominik Furman, który potwierdził dobrą dyspozycję w drugiej części meczu. Szczególnej urody była akcja, kiedy serią kiwek pokonał obrońców i wdarł się w pole karne. Nie zdołał jednak zapakować piłki do siatki rywala.
Wojskowi rozkręcali się z minuty na minutę i nokautujące ciosy zadali w końcówce. Najpierw na 3:1 trafił „Sagan”. Potem po jego podaniu piłkę do siatki zapakował Dwaliszwili, a Olimpia podupadła na duchu. Ciężko będzie odrobić taką zaliczkę w rewanżu.
Olimpia – pachniało sensacją
Pierwszoligowiec z Grudziądza sensacyjnie wyeliminował już z Pucharu Polski Lecha Poznań. Kolejorz to jeden z najgroźniejszych rywali Legii w walce o mistrzowską koronę. Olimpia podeszła do meczu z Wojskowymi niezwykle zmotywowana, co zresztą zapowiadał trener Asensky. Goście nie uskuteczniali szaleńczych ataków, ale byli poukładani, czekali na swoje okazje i mieli chrapkę by liderowi Ekstraklasy utrzeć nosa. Jednym z najaktywniejszych i ciekawych zawodników był naszym zdaniem Maciej Rogalski. Z jego dryblingami legioniści mieli chyba najwięcej problemów – szczególnie Janusz Gol. Dobry występ zaliczył także Piotr Roszkul, który swoją akcję bramkową wykończył jak stary wyjadacz.
Bramkarz Wróbel miał dobrą pierwszą połowę głównie dlatego, że Legia celowała w niego. Kiedy przestali, zaczęły się problemy grudziądzkiego golkipera. Do czasu Olimpia wykonywała plan ponad miarę i wygrywała z faworyzowaną Legią. Podopieczni Asensky’ego i tak mogą sobie pogratulować. Pokazali stolicy, że trzeba się z nimi liczyć, a o awans będą walczyć do ostatniej kropli potu. Na dodatek na własnym obiekcie, gdzie są znacznie silniejsi – przypomnijmy, że w I lidze nikt ich tam jeszcze nie pokonał. Chociaż Olimpia strzeliła gola, co do pewnego momentu dawało jej pewne nadzieje w rewanżu, teraz jej szanse są tylko iluzoryczne. Cztery gole Legii to jednak bardzo solidna zaliczka.








