menu

Jarosław Talik: Korupcja? Teraz ustawia się tylko pojedyncze mecze

6 maja 2014, 11:13 | Grzegorz Ignatowski

- Byłem wtedy w kościele - mówi zapytany o korupcję były piłkarz Stomilu Olsztyn czy GKS-u Bełchatów, Jarosław Talik. O pewnych rzeczach nie chciał rozmawiać, może woli zapomnieć, ale to co opowiedział, nadaje się na scenariusz filmu akcji.

Jarosław Talik
Jarosław Talik
fot. screen youtube

Jarosław Talik to polski bramkarz, który występował m.in. w Olimpii Elbląg, Stomilu Olsztyn, Jezioraku Iława, GKS-ie Bełchatów, Bonner SC (Niemcy) i Żuławach Nowy Dwór Gdański. W Ekstraklasie rozegrał 12 meczów. W swoim dorobku ma brązowy medal wywalczony na mistrzostwach Europy U-16 w 1990 roku.


W jakimś artykule znalazłem ciekawą opinię na twój temat: "Gdyby nie słabość do uroków życia i otaczania się niewłaściwymi ludźmi, zrobiłby wielką karierę". Ile jest w tym prawdy?
Człowiek był młody. Kiedyś Ekstraklasa pozwalała zarobić duże pieniądze, można było zgłupieć. Ale baletmistrzem to ja byłem, jak miałem kontuzje i nie grałem. Kiedyś nie było tak, że człowiek przechodził operację, zaraz rehabilitacja parę tygodni i wracał do gry. Kiedyś kulawymi się nie zajmowali. Człowiek korzystał z różnych uciech, ale jest duża przesada w tym, co mówią ludzie. Wiele osób mnie zna i wie, że mogę pójść do knajpy i siedzieć przy soku. Kiedyś się zdarzało, że człowiek poszedł do klubu, siedział przy soku, a dzwonili do trenera i mówili, że pijany pod stołem leżałem.

Ale to dotyczyło kiedyś każdego piłkarza. Jednak w środowisku słychać takie opinie, że obecni bohaterowie tabloidów zasługiwaliby przy tobie jedynie na niewielką wzmiankę na ostatniej stronie…
Nie byłem święty, ale to pewnie jak każdy. Tylko, że oprócz tego miałem niewyparzoną gębę. Bo jeśli widziałem, że coś było białe albo czarne, to nikt nie mógł mnie przekonać, że jest na odwrót albo jest szare.

Może chodziło o to, że jeśli wejdziesz między wrony…
…to musisz krakać tak jak one. Ale ja tak nie chciałem. Kiedyś jak chciałeś grać, to trzeba było odpalać działki trenerowi. Niekoniecznie grali najlepsi. Ja tak nie chciałem. Powiedziałem, że jak będę wystarczająco dobry na treningach, to zasłużę na grę, a jeśli nie to będę siedział na ławce albo na trybunach.

To ile wynosiły takie działki?
Zawsze od razu odmawiałem, więc nie mam zielonego pojęcia.

Czyli zdarzało się, że nie grałeś, bo ktoś inny zapłacił?
Zdarzało się. Na przykład w młodzieżówce. W 2. lidze wtedy broniłem jako 15-latek. W kadrze byli goście z Górnika Zabrze, GKS-u Katowice i Pogoni Szczecin. Byliśmy my, Grzesiek Łukasik z Malborka i Sławek Wojciechowski z Lechii, już wtedy graliśmy w seniorach, będąc takimi małolatami. Wszystkich na tej kadrze biliśmy na łeb, na szyję, ale przyjechał jeden tata, drugi wujek, przywieźli coś tam trenerowi i za dwa tygodnie na turnieju nie byłem nawet trzecim bramkarzem.

W klubach też zdarzały się takie sytuacje?
W wielu drużynach było tak, że trener mówił: przyjdź do mnie grać, ile chcesz zarabiać? 30 milionów? Dobra, ja ci załatwię 50, będziesz dostawał 80, a 30 oddajesz mnie.

W jednej z gazet znalazłem słowa Michała Listkiewicza, który twierdził, że talentem dorównywałeś nawet Jerzemu Dudkowi. W jakim stopniu na drodze stanęły kontuzje i jak mocno zahamowały cię takie sytuacje, że grał ktoś, kto grać nie powinien?
Można powiedzieć, że byłem tytanem pracy. Nigdy się nie oszczędzałem i zostało mi to do dzisiaj. Teraz prowadząc trening z 10- czy 12-letnimi bramkarzami, wciąż się przebieram, przewracam na boisku razem z nimi, żeby im to pokazać. Jestem powiedzmy około godziny 15, zaczynam z jedną grupą, za godzinę z drugą i później jeszcze na 17 idę na swój trening. Kiedyś też tak było, że człowiek przychodził przed treningiem a po nim zostawał. Ale np. dzisiaj jak ci pójdzie łękotka, to tydzień czasu i wracasz do gry, a kiedyś były dłuższe przerwy, bo nie wiadomo było co człowiek miał robić. Piwko, dyskoteka i wtedy cyk – ktoś nie znając ciebie przypina ci łatkę.

I w pewnym momencie stałeś się sławny nie przez boiskowe dokonania, ale z powodu pomówień…
Tak właśnie się stało. Doszło nawet do tego, że miałem w Olsztynie swojego sobowtóra. Chłopak chodził i wyrywał dziewczyny na moje konto. I to wiem, bo osobiście się z nim poznałem.

Zdarzyło się później od którejś dostać w twarz?
Nie, nie dostałem, ale bardzo często zdarzało się, że dziewczyna podchodziła do mnie w knajpie i mówiła: cześć Jarek, a ja: przepraszam bardzo, my się znamy? I ona dopiero po głosie poznawała i pytała: czy ty jesteś Talik? Ja mówię: tak. A ona: nie, ty nie jesteś Talik, bo ja Talika poznałam. I wtedy wychodziło.

Wtedy byliście ze Stomilem w pierwszej lidze. A wcześniej była Olimpia Elbląg?
To była druga liga. Wtedy tylko wojsko musiałem załatwić, bo to na dwa lata się szło…

Ciekawa historia z tym wojskiem. Andrzej Iwan w swojej biografii opowiadał w swojej książce, jak jeden z piłkarzy Wisły przez miesiąc się ukrywał, żeby go nie zgarnęli. Jak było z tobą?
Kiedyś trzeba było płacić, żeby nie iść do wojska, a dziś płacą, żeby iść. Miałem przewlekłą chorobę wrzodową żołądka i dwunastnicy i stanąłem przed komisją wojskową, tydzień po wyjściu ze szpitala. Ale tam powiedzieli mi: albo grasz w Olimpii Elbląg albo bilet. Ja powiedziałem, że chcę bilet. Gość zaproponował mi jednostkę w Rabce albo w Warszawie do kompanii reprezentacyjnej. Ja mówię – A na miejscu nic nie masz? – Mam ale tylko dla kucharza. – No przecież ja jestem kucharzem, to o co chodzi? – Bo mnie zabiją jak cię tu dam. No i dostałem tego kucharza i poszedłem do wojska. Byłem tam jakieś trzy tygodnie. Przyjechała po mnie żandarmeria do sztabu głównego i od razu panika w jednostce, że coś nabroiłem. Poszedłem do dowódcy jednostki. Wchodzę a tam siedzą pułkownicy, generałowie i trener Kaczmarek. Chcieli mnie przenieść do Olsztyna, ale dogadałem się, że dostanę "odroczkę". "Bobo" do dzisiaj się śmieje, że znalazł mnie w kapuście, że sto kilo ważyłem i samochód mu popsułem, bo ciężki byłem. Wojsko mnie znalazło w Olsztynie po roku czasu, to tylko poszedłem na komisję: – Dzień dobry, szeregowy Talik. − Dzień dobry, pułkownik Wiśniewski, to mój wujek, nie nadaje się pan do służby wojskowej, do widzenia.

Jak wspominasz młodzieżowe mistrzostwa Europy z 1990 roku w NRD?
To był ogromny sukces, bo wtedy te mistrzostwa wygrali chyba Czesi, na drugim miejscu była Jugosławia i my o brązowy medal graliśmy z Portugalczykami. A te wszystkie wielkie firmy jak Niemcy, Anglia, Holandia odpadały w grupach. My wyszliśmy z grupy, w której były Włochy, Holandia, Irlandia. Z Włochami wygraliśmy nawet na ich terenie.

Z tej kadry niewielu piłkarzy zaistniało w dorosłej piłce.
Bronił wtedy Arek Onyszko, ja byłem tylko rezerwowym. On i Krzysiek Ratajczyk zrobili sporą karierę, jeszcze Jacek Chańko i Daniel Bogusz trochę w lidze pograli.

Ale z Hiszpanią obroniłeś rzut karny, którego strzelał sam Raul Gonzalez.
Tak, ale dopiero w Polsce człowiek dowiedział się z gazet, kto strzelał.

Z tego co mówisz można wywnioskować, że poza boiskiem piłka nie była dla ciebie najważniejsza.
Ja byłem takim człowiekiem, że potrafiłem wsiąść do autobusu i pytać się, gdzie my jedziemy na ten mecz. Kiedy pytano mnie, kiedy gramy z konkretną drużyną, zawsze odpowiadałem, że nie wiem.

Może stąd się brały legendy na temat braku profesjonalizmu?
Być może, ale ja to dzieliłem, uważałem, że to jest praca. Idę do domu, mam żonę i dziecko. Wiem jak reagują niektórzy, jak oglądają mecz w telewizji od deski do deski. Ja mecz obejrzę, ale wolę wziąć wędkę i pojechać na ryby. A gdzieś tam hit sezonu, Legia z Lechem…

Po mistrzostwach Europy kręcili się wokół was menedżerowie?
Wtedy było ich pełno. Była taka afera, że tą naszą całą reprezentację na wyjazd namawiał Willie Renke. Sporo chłopaków wtedy pojechało. Pamiętam, że Ficoń, Podeszwa, Krzeszowiak poszli do niego i potem gdzieś zniknęli.

Czyli on ich zwyczajnie oszukał?
Tam chodziło o jakąś lewiznę. Papiery nie były załatwiane przez PZPN. Ja w sumie też z nim rozmawiałem, ale nie podjąłem tego ryzyka. Jeśli ktoś ci mówi, żebyś przyjechał i nie powiadamiał klubu, że jedziesz, to przecież nie rzucisz wszystkiego. Ja miałem pieniądze. W podstawówce dostawałem najmniejszą pensję w Elblągu, ale miałem też dwie pensje moich rodziców. Nauczycielka pytała, co mi da granie w piłkę, a ja, gnojek, siódma klasa, 12 tysięcy zarabiałem. Stówę nosiłem przy sobie i raz nawet policję wzywali do szkoły, bo skąd gnój może mieć tyle pieniędzy. A ja je zwyczajnie zarabiałem.

Pieniądze trochę w głowie przewracają, prawda?
Nie było na co je wydawać. Dresu sobie wtedy byś nie kupił. Butów porządnych nie było, nie miałem na co wydać tych pieniędzy, więc chodziło się na dyskotekę i dla wszystkich szampana zamawiało.

Teraz czasy się trochę zmieniły. Twoim zdaniem w lidze polskiej pozmieniało się na lepsze czy na gorsze?
Jak ja jechałem do Niemiec, to trener mi mówił, że nie będę grał dopóki nie nauczę się niemieckiego. No to szybko załatwiłem nauczycielkę, nauczyłem się podstawowych słówek, w prawo, w lewo, żeby tylko z obrońcami się dogadać. Dobra jest – bronisz. Ale potem doczekałem się, że trener podchodzi i mówi: – Słuchaj, będziesz bronić, jak będziesz trzy razy lepszy od nich. Tylko Polska jest takim chorym krajem, że przyjedzie byle obcokrajowiec i po nóżkach go całują i na lektyce noszą. I kontrakty. Chłopak z juniorów gra za 100 zł, a jemu dwa tysiące, bo po polsku nie mówi. Podpisują i później się okazuje, ze gość jakiś judoka i w piłkę nie umie grać.

Czytałem też, że piłkarze mieli ciekawe relacje z dziennikarzami. Czasami kto inny strzelił gola, a gazety pisały zupełnie co innego.
Z dziennikarzami to w ogóle było wesoło. Kiedyś, taki przykład, senator Jagodziński, czy poseł, pisał do Przeglądu i robił wywiad z "Bobem" o tym, co chłopaki robią na zgrupowaniu w górach. To "Bobo" go wypuścił, że chłopaki wbiegają na górę, tam czeka kilkanaście par sanek i kto w pierwszej piętnastce może zjechać na dół, a reszta musi zbiegać… A ten to wszystko napisał. Czasami tak się właśnie wypuszczało dziennikarzy.

Czytałem opowieści, to chyba Legia Warszawa, bieganie po górach i powiedzmy taki Kowalczyk odłączał się i do baru, a jak robili drugie okrążenie to wychodził z baru i się dopiero biegł dalej.
Ludzie tak opowiadają, ale z drugiej strony, kto był w górach ten wie. W schroniskach nigdzie alkoholu nie ma, a teraz tych schronisk w miarę dużo jest. A pamiętam, jak kiedyś z Olimpią Elbląg jechaliśmy na mecz, powiedzmy do Rzeszowa, to po drodze była jedna knajpa, dwa CPN-y i jeden sklep spożywczy. Jak wracaliśmy z meczu to wszystko było już pozamykane. Nie to, co teraz, że jak wracasz, to co 10 km masz miejsce, gdzie możesz coś zjeść.

Czyli media tak jak kiedyś szukały sensacji, tak i szukają teraz.
Cały czas jest tak samo. Gadanie, że piłkarz się nie ukryje – gówno prawda. My potrafiliśmy i w Olsztynie się ukryć. "Bobo" jeździł, szukał nas po knajpie, a my potrafiliśmy w kuchni w szafkach siedzieć albo w klubie studenckim, gdzie cały wieżowiec był zamknięty, bo piłkarze są w środku i nikt nie mógł wejść ani wyjść. Dopiero jak my wyszliśmy, cały dom 10-piętrowy otwierali. W Olsztynie na Kołobrzeskiej mieliśmy taką metę, że nie szło nas znaleźć… Świętej pamięci Jóżef Łobocki to ode mnie wyciągnął dopiero parę lat później, jak już razem pracowaliśmy w Jezioraku Iława. Pytał: gdzie wy się zawsze chowaliście? Ale potrafiliśmy zawsze wsiąść w samochód i jechać gdzieś tam w nieznane.

Skoro jesteśmy przy Jezioraku, to o co chodziło w tej drużynie. Daniel Dyluś i Cezary Baca usunięci z drużyny, mimo że ta miała świetne wyniki, a oni byli najlepszymi strzelcami, a awans był przecież na wyciągnięcie ręki.
Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Nie wiem, jak tam chłopaki mieli skonstruowane umowy, ale był taki moment, że zapaliły się żaróweczki z napisem awans. No to idziemy na awans! Ale potem z tego co wiem, zaproponowano prezesowi spółdzielnię, a on się nie zgodził, powiedział, że da radę sam. Kiedyś, jak były spółdzielnie, to nikt sobie sam w pojedynkę nie poradził. Po prostu nas wydymali, a w takich sytuacjach szuka się winnych. Ten sprzedał, ten to, ten tamto. A ci dwaj akurat najstarsi byli, prowadzili grę, bez nich wszystko się rozpadło.

Po Jezioraku była ta przygoda w Niemczech?
Tak. To też niezły fart. Jadę do Niemiec, gdzie jeden klub na milion się rozpada i akurat musiał to być klub, do którego pojechałem.

Nie było możliwości, żeby zostać w innym zespole?
Prawo bosmana wtedy nie obowiązywało, a moją kartę miał prezes Wieczorek. Chętni w Niemczech się pojawiali, ale co z tego, skoro one były zainteresowane tylko transferem bezgotówkowym. A za moją kartę trzeba było zapłacić to nie mało, bo Wieczorek też parę złotych wydał na tę kartę.

Nie było przed wyjazdem żadnych sygnałów, że coś może być nie tak?
Nie, właśnie o to chodzi, że nie było. I dopiero jak człowiek tego niemieckiego trochę załapał, to wtedy zaczął trochę kumać. Był ze mną jeszcze Sławek Makowski i Grzesiek Lisiecki, ale co z tego, jak my ni w ząb języka nie znaliśmy. Później nauczyliśmy Niemców, kein geld, kein spiel i skończyła się przygoda. Trochę się pograło, parę stadionów się zobaczyło, bo jak jechaliśmy na trzecią ligę, to było 11 tysięcy kibiców i gra przy światłach. W Polsce tylko w Ekstraklasie przy światłach można było pograć, i to też nie zawsze.

Wieczorek, kolejna barwna postać na piłkarskim szlaku Jarosława Talika.
Ja na Wieczorka nie dam złego słowa powiedzieć. Prosty chłop, ale zwyczajnie nie pasował niektórym ludziom, bo mówił prawdę i się nie czaił. Bo jeśli ktoś go, za przeproszeniem, walił po rogach, to będziesz pracować takimi ludźmi? Won i tyle. Bywało tak, że ktoś szedł do prezesa i mówił, że trzeba kupić mecz. My normalnie waliliśmy gości, podpisujemy listę, ale gdzie pieniądze? Nie ma pieniędzy, bo mecz załatwiony. Jaki mecz załatwiony? Potem rozmawiamy z chłopakami z tamtej drużyny i nikt nic nie wie. Krótka piłka, niech ten kto załatwiał mecz powie o co chodzi, bo przecież, nie chodziło o małe pieniądze.

Czytałem, że te stawki były dosyć wysokie.
To były naprawdę duże pieniądze… Kasa leżała do podniesienia na boisku, wypłaty wszyscy mieli praktycznie jednakowe, ale premie były wysokie. A tu człowiek mówi, że kasy nie ma, bo on mecz załatwił. No zaraz, zaraz. Wsiadamy w samochód i jedziemy, dyrektor mówił, że załatwił z tym i z tym. Od razu telefon w rękę i dzwonimy: – Wzięliście coś? – Ani złotówki. – Powiedz to naszemu prezesowi. – Panie prezesie nikt nie był, nawet nie rozmawiał z nami. Dziękuję, pieniążki proszę na stół i chłopakom zapłacić. Tak potrafili dymać.

W mediach na temat Wieczorka można było przeczytać różne rzeczy, środowisko go raczej nie darzyło wielką sympatią.
To było tak: Wieczorek na początku szalał. Na początku były konferencje prasowe, tu wędliny, tam gorzała, sędziowie też nie narzekali, tak ich wszystkich gościł. I w pewnym momencie mówi hola! Co ja jestem? To w klubie też zaproście sędziów. I raptem zaczęło się coś obcinać. Przychodzisz na konferencję prasową, a tam jakieś kanapeczki z masłem. I już Wieczorek niedobry, tak? Dlatego mówię, ja na Wieczorka złego słowa nie dam powiedzieć. Często z nim wtedy rozmawiałem, bo on miał karty sześciu zawodników, Zajączkowski, Jurkowski, Baca, Róg, no i ja. Chodziłem do niego do zakładu. I on mówi, powiedz, ja jestem zły? Ja w tym miesiącu wydałem tyle i tyle. To ja bym żonie ze Stanów Zjednoczonych nowe Porsche na imieniny kupił. A oni mi mówią, że jestem zły i żałuję pieniędzy. Ja z klubu dostałem za awans 50 milionów, z tego pewnie większość Wieczorek dał, a drugie tyle już po rundzie jesiennej dostałem od niego za to, że byliśmy na pierwszym miejscu. A z klubu nic! My potrafiliśmy grać za 10 milionów, mecz przegrany, ale tylko 0:1 i zapierdalaliśmy niesamowicie. On wchodził, kładł 30 milionów, chłopaki podzielcie się, taki mecz był, głowa do góry.

Aż chce się pracować.
No dokładnie. On potrafił za sparingi płacić. Miał gest, przyjeżdżał na obóz i mówił do trenera, żeby ten zorganizował jakiś turniej. Graliśmy między sobą a w nagrodę ekspres do kawy, a za ostatnie miejsce jakaś czekolada milka. Jaki sponsor czy prezes takie rzeczy robi?

W twojej karierze pojawił się temat korupcji?
Hmm… Możesz napisać, że byłem wtedy w kościele.

Grałeś w ciekawych czasach, więc zapewne wiele widziałeś. Pamiętny rok 1993 i mecze Wisły z Legią oraz ŁKS-u z Olimpią…
To jest mało prawdopodobne, żeby na dwóch stadionach padło 12 czy 13 bramek w takich okolicznościach. Ci strzelili, za chwilę tamci strzelili.

To podejrzanie wygląda. Ale do czego zmierzam, rok później Legia gra z Górnikiem – trzy czerwone, 1:1, są jakieś poszlaki i nic się nie dzieje.
To jest ciekawe. Ja zawsze mówię, że akurat byłem w kościele i tej wersji się będę trzymał.

Marek Chojnacki powiedział wprost, nie ukrywał - "ja mam swoje na sumieniu, mogę się uderzyć w pierś, mogę żałować".
Każdy ma, ale kto się przyzna. Niechętnie bym jechał do Wrocławia. W wielu rzeczach brało się udział, o wielu rzeczach się wiedziało. Żeby nagrać wyniki ligi wystarczyło podzwonić do kolegów i powiedzieć, że Stal przegra z GKS-em Katowice 1:3, Petrochemia zremisuje u siebie 0:0. Wiesz, mogłeś sobie kuponiki kreślić.

Wydaje się, ze obecnie jest to jeden z największych problemów ligi.
Teraz ustawia się tylko pojedyncze mecze. Ale dlaczego tak się dzieje? Do tego bieda zmusza chłopaków, którzy nie zarabiają. Mają podpisane fajne kontrakty, ale i tak nie dostają pieniędzy. Takich czterech, pięciu się skrzyknie i już. W jednym klubie też tak robiliśmy. Przyjeżdżali goście i mówili: − Słuchajcie, wygrywacie 1:0 i nie głupieć dalej.Ale jak to? Ile płacimy za to? − Nic nie płacicie tylko wygrywacie i to ma się skończyć 1:0. Oni zadowoleni, bo wygrali, a my zadowoleni, bo w ośmiu zrzutę zrobiliśmy, bo nie było za co żyć, i obstawiliśmy mecz. I to nie, że sprzedany mecz, tylko obstawiliśmy mecz, który wygraliśmy.

Piłkarz to też człowiek...
Nie pójdziesz przecież na pocztę i nie powiesz, że w klubie mi nie zapłacili i dlatego nie opłacisz rachunków. Przychodzą jak do każdego, prąd odetną i po wszystkim…