menu

Islandzka gra o tron już zasłużyła na pieśni godne najlepszych rycerzy

28 czerwca 2016, 18:33 | Bolesław Groszek

Anglia pokonana przez kraj, gdzie jest więcej wulkanów niż piłkarzy - napisał na Twitterze Gary Lineker. Kim są herosi z malutkiej wyspy gejzerów?


fot. Damian Kosciesza

O Islandii ostatnio najczęściej mówiło się w kontekście pięknej scenerii z serialu „Gra o tron”. Opowieść o rycerzach, smokach i zombie do niedawna była podobną abstrakcją, co wizja piłkarzy z wulkanicznej wyspy w ćwierćfinale mistrzostw Europy. Kraj, w którym tylko 20 tysięcy osób jest zarejestrowanych jako profesjonalni piłkarze, osiągnął coś niesamowitego i wciąż pisze równie piękną historię jak ta stworzoną przez George’a R.R. Martina.

Przez wiele lat wizytówką malutkiej wyspy był Eiður Guðjohnsen. Świetny piłkarz Chelsea i Barcelony, który znacznie odstawał poziomem od swoich kolegów z reprezentacji. Potrzebne były więc zmiany i nie w myśl średniowiecznej opowieści o samotnych bohaterach, a pozytywistycznej pracy u podstaw. Rozpoczęły się szkolenia trenerów i praca z młodzieżą, które teraz przynoszą plony. Nic w tym dziwnego skoro szacuje się, że na jednego trenera przypada około 500 Islandczyków.

Na Euro właśnie myśl szkoleniowa jest kluczowa dla Wyspiarzy. Każdy kolejny mecz jest partią szachów, a boisko polem bitwy równie krwawym jak te z „Gry o Tron”. Piłkarze wiedzą, że muszą współpracować i odpowiadają za siebie niczym Grecy ustawieni w falandze. Formacja 4-4-2 tworzy spójną całość. Zarówno w ofensywie jak i defensywie każdy zna swoje miejsce i spełnia założenie trenera. Dzieląc Islandczyków na części pierwsze, otrzymamy bowiem piłkarskich średniaków.

Najlepszy z nich - Gylfi Sigurðsson nie poradził sobie w Tottenhamie (co ciekawe aż pięciu pokonanych Anglików gra dla Spurs), ale jest gwiazdą walijskiego Swansea. Drugi najdrożej wyceniany piłkarz kadry Ragnar Sigurdsson (sześć mln euro) na co dzień gra w Krasnodarze. Basel, Nantes, Augsburg, Lokeren - to kluby innych kadrowiczów, które wciąż wyglądają ubogo przy drużynach Anglików czy Portugalczyków.

O to, by w kadrze nikt nie wychodził przed szereg dba kapitan - Aron Gunnarsson. Zawodnik Cardiff City, który jeszcze w wieku 15 lat planował grać w piłkę ręczną, trzyma w ryzach całą drużynę. Drużynę, w której nie każdy zajmuje się tylko piłką nożną. Bramkarz - Hannes Halldórsson pracuje także jako reżyser i brał udział przy nagrywaniu klipu zespołu reprezentującego Islandię na Eurowizji. Z kolei jeden z dwóch trenerów - Heimir Hallgrímsson na pół etatu jest... dentystą. Nad wszystkimi szczegółami czuwa więc drugi, dużo bardziej doświadczony szkoleniowiec Lars Lagerbäck, który po mistrzostwach ma zamiar zakończyć karierę. W głównej mierze to jego zasługą jest fantastyczna dyspozycja drużyny w eliminacjach, a świetna gra w turnieju to chyba jedno z najbardziej spektakularnych możliwych pożegnań z kibicami.

Wierni fani to kolejny atut Islandii. Mimo, że liczba ludności wyspy ledwo przekracza 330 tys. osób, to aż 8 proc. z nich przyjechało do Francji. Jest z nimi także prezydent Ólafur Grímsson, którego pląsy na murawie po wygranej z Anglią nie miały końca. Gromkie oklaski blondwłosych kibiców z rękami w górze to jeden z najładniejszych obrazków tego Euro.

Żartobliwie mówi się, że Islandia przeżywa właśnie największe piłkarskie chwile, od czasu gdy wybuch wulkanu na wyspie zablokował transfer Roberta Lewandowskiego do Blackburn. Skala sukcesu jest jednak ogromna, a mecz ćwierćfinałowy z Francją może ją jeszcze zwiększyć. Gospodarze nie są w najwyższej formie, dlaczego więc nie pokusić się o sprawienie kolejnej sensacji? Wówczas każdy kibic z wyspy wulkanów, śmiało będzie mógł zacytować jeden z popularnych cytatów Gry o tron: „Północ pamięta” - islandzkie Euro 2016 oczywiście.